niedziela, 28 listopada 2021

TERROR. ELŻBIETA BATORY N°2/2

Tytuł oryginalny: Terror n.28 - Elisabetta Bathory

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: luty 1972

Scenariusz: Anonim!

Grafika: Stelio Fenzo

Okładka: Pino D'Angelico

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Powracamy do opowieści o wariackich wyczynach hrabiny Elżbiety. Podział na dwie części to zupełnie oryginalna propozycja. Zarówno we Włoszech, jak też w Holandii wydany został tylko jeden opasły tomik. Także we Francji Elżbieta ukazała się jako całość, choć w ramach serii o innym tytule (Série Jaune), ze zmienioną okładką i mocno uszczuplona, zgodnie z godną ubolewania strategią Elvifrance do ingerowania w tekst bazowy i modyfikowania go stosownie do własnych preferencji (nawet grube tomiki były we Francji cieńsze), jak również wymogów cenzury. Dokładna analiza perfidnych strategii edytorskich Elvifrance na przykładzie Elżbiety to materiał na odrębną, dłuższą wypowiedź - wystarczy wspomnieć, że wyleciały aż 22 strony!

Francuskie wydanie do czegoś się jednak przysłużyło, oferując alternatywną okładkę, która obecnie ozdobiła drugą część polskiej translacji. Z jakiego powodu Elvifrance nie zdecydowało się na wykorzystanie oryginalnej grafiki? Stawiam na względy czysto komercyjne. Na wybranym przez nich obrazie Pino D'Angelico odnajdujemy multum przykuwających uwagę elementów: od apetycznej blondynki topless w pozie sugerującej zagrożenie, niewątpliwie obawiającej się noża dzierżonego przez łapę w skórzanej rękawiczce (giallo!); poprzez dwie tajemnicze postaci na tle księżyca w pełni (na moje oko wiedźma zrzuca ze skały przerośnięte, włochate dziecko - które równie dobrze może być włochatym karłem!); czerwonego diabła dosiadającego pegaza; aż po zaśmiewającego się do rozpuku, umiejscowionego w punkcie centralnym diabła wyższej kategorii, być może zawiadującego całym tym miszmaszem. Uprzedzam lojalnie, że nie ma tu żadnego punktu stycznego z treścią tomiku! Okładka zaprojektowana została pierwotnie do zupełnie innej publikacji, 47. numeru serii Oltretomba. Z pewnością warto przyjrzeć się bliżej temu tytułowi, choć jak widać nastawianie się na konkretne treści może zwieść na manowce. Czasami nawet fumetti tascabili nie powinno się oceniać po okładce, choć na pozór wszystko jest tu podane eksplicytnie, "kawa na ławę".

Przyznaję bez bicia, że rozpoławiając Elżbietę Batory na dwie, mniej więcej równe połowy, kierowałem się czystą ekonomią - co dwa posty, to nie jeden! Pytanie, czy sama historia wytrzymała taką rzeźnicką operację? Pod względem dramaturgicznym cięcie da się wybronić, akcja zawieszona została we właściwym momencie (początek śledztwa żandarma Kansky'ego). Ponadto podział podkreśla wyraźniej, z jakiej perspektywy snuta jest opowieść, kto ostatecznie wychodzi w niej na plan pierwszy. W poprzedniej części mogło się jeszcze wydawać, że postać tytułowa pozostanie główną, skoro jej ekspozycja zajmowała większość miejsca. Tymczasem okazuje się, że Krwawa Hrabina nie dostąpiła zaszczytu podźwignięcia całej fabuły. Nie bez przyczyny! Jako psychopatka porusza się w zamkniętym kręgu obsesji, zmuszona do regularnego zaspokajania trawiącego ją pragnienia. Bez względu na to, ile by jeszcze dziewcząt nie zamordowała, nie stanie się nigdy postacią dynamiczną, gdyż nie przechodzi wewnętrznej przemiany, a doświadczenie niczego jej nie uczy... może poza kolejnymi technikami torturowania!

Scenarzysta anonim postąpił więc słusznie, kierując uwagę na inną, mniej jednowymiarową postać, której działania są efektem świadomego wyboru i jako takie mogą podlegać etycznej ocenie. Pozwala to na uczynienie z opowieści swoistego moralitetu o uniwersalnym charakterze. Nasze decyzje mają konsekwencje. Cyniczne przymykanie oczu na zło, jak też uczestniczenie w nim dla doraźnych korzyści może dość szybko wyjść nam bokiem. Aby jakoś nawiązać do omawianej okładki: gdy podpisujemy cyrograf, bez względu na nasze intencje diabeł zawsze śmieje się jako ostatni!

Elżbietańskie linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Pino D'Angelico zapewne nie spodziewał się, że jego okładka do Il diavolo non paga il sabato (Diabeł nie płaci w sobotę) ozdobi we Francji historię o Elżbiecie Batory. Obecnie ja sam przyczyniłem się do zamieszania, samowolnie przyporządkowując pracę D'Angelico do serii Terror!

piątek, 19 listopada 2021

LUCIFERA N°5 - DZIECIĄTKO NA STOS!

Tytuł oryginalny: Lucifera n.5 - Un bimbo sul rogo!

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: luty 1972

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Wiedźmy, wróżki, skrzaty, cyklopy, a nawet Walkirie były tylko przystawką! Prawdziwa groza zaczyna się na planszach Lucifery właśnie teraz, wraz ze wkroczeniem na scenę instytucji jak najbardziej ziemskiej, mimo że roszczącej sobie prawo do znajomości oraz egzekwowania boskiej woli. Podczas gdy rozmaite nadprzyrodzone byty pojawiały się wręcz przypadkowo i z cicha pęk, żaden uważniejszy czytelnik nie powie, że nie spodziewał się... niemieckiej Inkwizycji! Nietrudno było odgadnąć, że sztuczka z zasłanianiem rogów Franza grzywką na dłuższą metę nie poskutkuje. I tak w finale ostatniego epizodu służąca Blumenthalów pośpieszyła zawiadomić o niepokojącym anatomicznym kuriozum samego Wielkiego Inkwizytora, wprawiając tym samym w ruch nieubłaganą machinę Swiętego Oficjum...

Czym Inkwizycja w wydaniu niemieckim różniła się od tej hiszpańskiej, powszechnie znanej chociażby ze skeczu Monty Pythona? Przede wszystkim wcześniejszym okresem aktywności. Utworzona w 1231 roku przez papieża Grzegorza IX do walki z wszelkiej maści heretykami, prawie natychmiast gorliwie zabrała się za palenie ich na stosie. W czasie, gdy rozgrywa się akcja komiksu ("najciemniejsze wieki średniowiecza"), powszechny strach przed papieskimi oprawcami był już mocno ugruntowany w sercach ludności, upowszechniła się też paskudna praktyka donosicielstwa. A przecież nie zawsze rozpoczęcie inkwizycyjnego śledztwa musiało mieć tak solidne uzasadnienie jak w przypadku autentycznie rogatego synka Małgorzaty. Jakiekolwiek bądź, nawet najbardziej absurdalne pomówienie miało dużą szansę doczekać się oficjalnego potwierdzenia z ust samych oskarżonych. Wystarczyło, by Trybunał zabrał się za ich przesłuchiwanie z wykorzystaniem klasycznych instrumentów perswazji (niektóre ujrzymy w Dzieciątku!).

Młodsza o ponad 200 lat Inkwizycja hiszpańska powołana została przez Ferdynanada II i Izabelę Kastylijską. Przeszczepiając w 1480 roku tę uroczą instytucję na własny grunt, królewska para zamierzała rozprawić się za jej pomocą ze społecznością żydowską, a w dłuższej perspektywie ze wszystkimi niewygodnymi obywatelami. Trzy lata później głównodowodzącym Świętego Oficjum został spowiednik królowej, Tomas de Torquemada. Właśnie za sprawą jego fanatycznej gorliwości w zbawianiu dusz bliźnich przez kompleksowe maltretowanie, a następnie palenie ich cielesnej powłoki hiszpańska Inkwizycja po dziś dzień pozostaje synonimem religijnego terroru (kłania się znakomita powieść Jerzego Andrzejewskiego Ciemności kryją ziemię).

Oddając Hiszpanom co ichnie, nie powinniśmy zarazem zapominać, że właśnie Niemcy byli średniowiecznymi pionierami w materii systemowych prześladowań motywowanych wiarą. Gdy więc natraficie na katolików podejmujących się obrony Inkwizycji, dowodzących na przykład jej małej szkodliwości w szerszym kontekście dziejowym ("Hitler spalił więcej osób i nawet się za nich nie pomodlił!") bądź wręcz kulturowej pożyteczności ("Bez likwidacji heretyków nie mielibyśmy teraz tych pięknych kościołów i całej cywilizacji łacińskiej!"), nie traćcie czasu na jałowe dyskusje, tylko odeślijcie ich do piątego tomiku Lucifery. Jeśli ta lektura nie otworzy im oczu, nie ma już dla nich ratunku!

Inkwizycyjne linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Na okładkę portugalskiej edycji trafiła najdramatyczniejsza sekwencja epizodu, jednakże tytuł Syn Diabła nie ma w sobie tego ładunku emocjonalnego co oryginalny.

sobota, 6 listopada 2021

ZORA WAMPIRZYCA N°4 - KTO MIESZKA W TRUMNIE

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie I n.4 - Chi abita la bara

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 1 grudzień 1972

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Tytuł czwartej odsłony przygód Zory wydaje się zarazem zapytaniem - "kto?", jak i skróconą peryfrazą - "ten, który mieszka w trumnie". Nietrudno domyślić się, kto ma tak charakterystyczne zwyczaje mieszkaniowe, podobnie jak tego, że nie może tu chodzić o pierwszego lepszego wampira. Na równie zgrabną figurę stylistyczną zasługuje wyłącznie hrabia Drakula, jedyny powszechnie rozpoznawalny nieumarły (zwłaszcza w 1972 roku, gdy nie było jeszcze różnych Armandów i Lestatów). Peryfraza praktycznie zanika we francuskiej edycji: L'homme au cercueil to po prostu Mężczyzna w trumnie, co na dodatek nie współgra z fabularnym twistem dotyczącym tożsamości osoby złożonej ostatecznie do grobu... Najlepszy dowód, że nie tylko literaturę piękną, ale i popularne komiksy najlepiej poznawać w oryginale!

Zakładam, że do nazewniczej kreatywności zmusiła twórców wcześniejsza dezynwoltura. Opatrując drugi tomik tytułem Zora kontra Drakula, wówczas zdecydowanie mylącym, pozbawili się możliwości jego wykorzystania w momencie, gdy naprawdę stał się adekwatny. Esencja czwartego epizodu to właśnie starcie młodej wampirzycy ze swym stwórcą. Po związaniu się z nowym partnerem i towarzyszącej temu refleksji, że relacja z Drakulą miała charakter ewidentnie przemocowy ("Pozbawił mnie życia i cnoty!"), Zora postanawia zerwać z nim w sposób definitywny. Czy pannie Pabst uda się zrealizować śmiały plan, w którym Książę Nocy dosłownie wyparowuje z jej życia?

Niezależnie od tego, czy trzymamy za Zorę kciuki, czy też wolimy, by główny antagonista serii jeszcze z nami pozostał, nie ulega wątpliwości, że mocno sobie zasłużył na kobiecą niechęć. Komiksowy Drakula nie ma ani krzty romantycznej aury tajemniczego cudzoziemca, jaką roztaczał niegdyś Bela Lugosi. Brak mu też ogłady angielskiego dżentelmena charakterystycznej dla Christophera Lee, który jako stuprocentowy drapieżnik brutalnie rzucał się kobietom do gardła, lecz powstrzywał przed innymi formami naruszania ich nietykalności cielesnej. W filmach wytwórni Hammer samo zagłębienie się ostrych zębów wampira w białej szyi niewieściej służyło za metaforę gwałtu, nie było więc potrzeby jego ukazywania. Przynajmniej dopóki widzowie, rozzuchwaleni seksualną rewolucją lat 60., nie zaczęli się domagać znacznie większej dosłowności.

Zora wychodzi naprzeciw tym oczekiwaniom, wykorzystując je do sportretowania Drakuli bez taryfy ulgowej. Władca Ciemności okazuje się wyzbytym wdzięku gwałcicielem i jako taki po prostu nie zasługuje, by zostać protagnistą serii. Ba, zakwestionowana zostaje nawet jego fizyczna atrakcyjność! Trudno bowiem oczekiwać, by wylegiwanie się całymi dniami w trumnie wpływało pozytywnie na sprężystość ciała, a brak higieny osobistej (ubranie nie zmieniane od wieków...) przekładał na przyjemny dla nozdrzy zapach. Czy można się dziwić Zorze, że wolała Marka Finneya: przystojnego, harmonijnie umięśnionego, na dodatek schludnie odzianego i używającego wody kolońskiej? Mi dispiace, ma Dracula non è più così sexy!

Trumienne linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

"Ja płaczę tak rzewnie. Ja się śmieję." - czyli akurat na odwrót niż u Fredry, gdzie to kobiecość była górą. Nad wyraz udana plansza została jedną z wizytówek serii, cementując wizerunek Drakuli jako cynicznego okrutnika i męskiego szowinisty.