środa, 22 czerwca 2022

TERROR BLU. CMENTARZYSKO OBCYCH

Tytuł oryginalny: Terror Blu

N.58 - Cimitero Alieno

Scenariusz: Carmelo Gozzo

Grafika: Lorenzo Lepori

Okładka: Enzo Sciotti

Wydawca: Edizioni Segi

Rok pierwszego wydania: czerwiec 1979

Wydawca: Ediperiodici

Skan edycji włoskiej: VintageComix

Przekład z języka włoskiego i opracowanie graficzne: Vallaor

Tym razem reprezentant serii Terror Blu, wybrany przede wszystkim ze względu na przyzwoity stan skanu wyjściowego. Dobrej jakości kopia cyfrowa jest niestety rzadkością w przypadku tomików opatrzonych szyldem Błękitnego Terroru. Z jednej prostej przyczyny, związanej paradoksalnie z pozytywnym odbiorem serii: ponieważ wyróżniała się na plus w ofercie wydawniczej fumetti, poszła pod skaner amatorów w pierwszej kolejności. Kiedy technika skanowania poszła do przodu, większość tomików Blu była już od dawna przerobiona z papieru na piksele, umieszczona w sieci, przeczytana przez grono zainteresowanych, jak również skomentowana na forach internetowych. Na ponowne zeskanowanie w lepszej rozdzielczości mogą liczyć tylko nieliczne epizody, energia popularyzatorów kieszonkowców skierowana jest przede wszystkim na tworzenie cyfrowych kopii tytułów dotychczas niedostępnych.

Co zatem zadecydowało o tak dużej popularności Błękitnego Terroru pośród włoskich i francuskich fanów (ci drudzy poznawali je incognito, rozsiane po różnych seriach Elivifrance)? To samo, co zwykle przeważa o powodzeniu filmu gatunkowego: dobry scenariusz i atrakcyjna oprawa wizualna. Sprawnie pisane historie zawierały niezbędny dla fumetti per adulti ładunek przemocy i seksu, wynikający jednak logicznie z samej intrygi, nie sprawiający wrażenia dodanego na siłę. Scenariusz podpisał Carmelo Gozzo, odpowiedzialny za wszystkie scenariusze serii, czyli 153 numery plus 65 podwójnej objętości numerów specjalnych. Niekwestionowanemu królowi fumetti tascabili zawdzięczamy również 122 tomiki Storie Blu, oraz współtworzenie takich tytułów jak Zordon, Pig, Storie Viola, Oltretomba i jeszcze kilku innych.

Z jego pokręconą wyobraźnią mogliśmy zapoznać się przy dwóch poprzednich tytułach, Królowej ciemności oraz Planecie swastyki. Charakterystyczny styl i zestaw tematów Gozzo jest rozpoznawalny przez każdego, kto zetknął się choć z kilkoma jego pracami. Cmentrzysko obcych już samym tytułem ujawnia, jakim typem zagrożenia scenarzysta postraszy nas tym razem. Zarazem nie odsłania wszystkich kart, znalazło się tu bowiem miejsce zarówno na stopniowo odsłanianą tajemnicę, jak też na grozę o innym od kosmicznego, bardziej prymarnym obliczu... Wszystko to ładnie zilustrował niezastąpiony Lorenzo Lepori, który tym razem mógł mieć pomocników, dodających co nieco od siebie, efekt końcowy różni się bowiem od większości jego prac.

Za okładkę odpowiada Enzo Sciotti, absolutny mistrz włoskiego plakatu filmowego, którego grafiki od dekad elektryzują maniaków kina gatunkowego na całym świecie. Nie wszyscy jednak kojarzą go z imienia i nazwiska, a już nieliczni zdają sobie sprawę, że przygotował również szereg imponujących prac dla wydawców fumetti. Jego wkład w popularność kieszonkowców jest nie do przecenienia, wiekszość odbiorców osądzało bowiem komiks po okładce, decydując się na zakup wyłącznie na tej podstawie. I słusznie, ponieważ tomiki z frontalną ilustracją Sciottiego są obecnie na wagę złota, bez względu na swą zawartość. Sylwetkę tego wspaniałego artysty przedstawię już wkrótce. Na razie zdradzę tylko, że okładka niniejszej edycji cyfrowej różni się co nieco od wydania włoskiego i francuskiego. Wykorzystałem oryginalną wersję obrazu, która w procesie edytorskim została co nieco przycięta. Polscy czytelnicy jako jedyni mogą podziwiać kompozycję Sciottiego w jej pełnym kształcie!

LINKI Z CMENTARZYSKA:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Od lewej: oryginalna okładka Terror Blu, okładka edycji francuskiej pod lekko zmienionym tytułem Galaktyczny cmentarz, oraz inspirowana pracą Sciottiego obwoluta kasety video filmu Karzan kontra kobiety o nagich piersiach.

poniedziałek, 13 czerwca 2022

LUCIFERA N°10 - BIZANTYJCZYCY

Tytuł oryginalny: Lucifera n.10 - I Bizantini

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: lipiec 1972

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Skan wydania francuskiego:

Gentil-Toto & Termineur (VintageComix)

Przekład i opracowanie graficzne: Vallaor

"Tak przemija chwała świata!" Nawet wielkie imperia, które przez wieki stanowiły cywilizacyjny i kulturowy punkt odniesienia, mogą ostatecznie popaść w zapomnienie i przetrwać w pamięci pokoleń co najwyżej jako nazwa. Taki smutny los spotkał Bizancjum. Choć rzesze historyków zapewniają, że Cesarstwo wschodniorzymskie to przebogate źródło fascynujących opowieści, żadna z nich nie zadomowiła się w mentalności współczesnych. Zdecydowanie więcej szczęścia miała zdobyta (i wkrótce utracona) przez krzyżowców Jerozolima, jak również Bagdad, o którym co prawda niczego konkretnego nie wiemy, żyje jednak w naszej świadomości jako baśniowa stolica Orientu. Pech Bizancjum wynika więc z jego nieobecności w fundamentalnych dziełach kultury europejskiej. Trudno uwierzyć, ale tej przebogatej cywilizacji nie kojarzymy z żadną wielką fabułą! Cóż zatem z tego, że posiadało imponujący poczet cesarzy i patriarchów, skoro zabrakło Homera bądź Szeherezady, którzy potrafiliby zajmująco o tym wszystkim opowiedzieć.

W obliczu braku konkretnych, automatycznie rozpoznawalnych narracji, do których twórcy popularni mogliby się odwołać, nie powinno dziwić, że tytułowi Bizantyjczycy są w 10. tomiku potraktowani po macoszemu, a pobyt diablicy i jej towarzyszy w Konstantynopolu (ówczesnej stolicy chrześcijańskiego świata!) ma dość krótki charakter. Co prawda w przypadku bohaterów wynika to z przykrej konieczności. Wybór pierwszej atrakcji turystycznej przez Fausta i Caterinę okazuje się tak fatalny w skutkach, że na dalsze zwiedzanie nie ma już ani czasu, ani możliwości. Natomiast Lucifera jako osóbka długowieczna mogła sobie obejrzeć stolicę Cesarstwa już wcześniej, obecnie zaś jej myśli zaprząta wyłącznie zazdrość o ukochanego.

O ile jednak pośpiech protagonistów można usprawiedliwić okolicznościami, o tyle sami twórcy komiksu ponoszą pełną odpowiedzialność za machnięcie ręką na fabularny potencjał egzotycznej lokalizacji. Scenarzysta Giorgio Cavedon mógłby się co najwyżej tłumaczyć wspomnianym wyżej brakiem kulturowych toposów, do jakich mógłby nawiązać. Na złupienie Konstantynopola przez chrześcijańskich rycerzy podczas czwartej krucjaty jest jeszcze 200 lat za wcześnie, a co dopiero na jego ostateczny upadek w XV wieku (jak widać, najbardziej znane nam epizody z dziejów miasta wiążą się z jego klęskami). Do wykorzystania pozostała mu otoczona kultem relikwia: Włócznia św. Maurycego, przez wieki należąca do najważniejszych insygniów bizantyjskich władców.

Podobnej wymówki nie ma niestety Leone Frollo. Niekwestionowany mistrz w kreśleniu sylwetek postaci oraz ich fizjonomii, owych przystojnych męskich oblicz i przeuroczych dziewczęcych twarzyczek, raczej unika szczegółów tła, stosując je głównie w ujęciach ustanawiających (np. sala audiencyjna cesarza Aleksego). Najwyraźniej Bizancjum nie fascynowało go do tego stopnia, by poświęcać mu więcej zachodu, niż to absolutnie niezbędne. Z późniejszych prac artysty wyraźnie wynika, że jego ulubionym okresem historycznym była La Belle Époque oraz następujące po niej lata 20. XX wieku. Dopiero owe dekady zostały odmalowane przez Frollo z wyraźną atencją, przejawiającą się w bogactwie detali.

Bizantyjscy amatorzy mogą poczuć uzasadniony niedosyt, jednak tomik nie powienien zawieść nikogo, kto ceni sobie ironię. W poprzedniej odsłonie cwaniakowi Godefreyowi udało się podwędzić lampę Aladynowi, obracając w niwecz jego matrymonialne plany. Dopiero teraz przekonujemy się, jak daleko idące konwekwencje miała ta ingerencja. Zamiast sympatycznego śniadego chłopca sułtan Omar ma teraz za zięcia wojowniczego szejka Efezu, co w niedalekiej przyszłości poskutkuje zmasowanym atakiem Muzułmanów na Jerozolimę. Do ostatecznej klęski pierwszej wyprawy krzyżowej mogło więc doprowadzić banalne szachrajstwo, dokonane przez nieuwzględnionego na kartach historii, szemranego osobnika... Nie po raz pierwszy i nie ostatni rozbrzmiewa na planszach Lucifery złośliwy chichot losu!

BIZANTYJSKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Portugalczycy zorientowali się, że Konstantynopol i jego mieszkańcy niekoniecznie przyciągną czytelników, stąd wyeksponowanie na okładce innego, bardziej pikantnego wątku. Także tytuł Dziewica w opałach pobudza wyobraźnię w znacznie większym stopniu. Sorry, Bizancjum, ale biznes to biznes!

sobota, 4 czerwca 2022

MAKABRA. KRÓLEWSKA CZASZKA

Tytuł oryginalny: Il teschio vivente

Pierwsze wydanie: 6 maj 1980

Scenariusz i grafika: Magnus (Roberto Raviola)

Okładka: Oliviero Berni

Skan włoskich edycji: Charles (VintageComix)

Opracowanie graficzne i przekład z jęz. włoskiego: Vallaor

Projekt graficzny okładki i koncept tytułu: Cyfrowy Baron

Uwaga, tym razem prawdziwa graficzna perełka! Zapowiadając komiks Magnusa w dziewiątej odsłonie Zory posunąłem się nawet dalej, nazywając go ARCYDZIEŁEM. Cóż, była to typowa marketingowa hiperbola! Istnieje kilka innych prac tego znakomitego artysty, kóre w znacznie większym stopniu zasługują na miano opus magnum, chociażby powstała w tym samym czasie Milady nel 3000 (1980), nieco późniejsze Le 110 pillole (1985) czy Le femmine incantate (1987). Jednak w ramach formatu kieszonkowego, gdzie masowy charakter produkcji nie dawał czasu na misterne cyzelowanie każdej planszy, Królewska czaszka pozostaje wyczynem wręcz oszałamiającym, dającym okazję do podziwiania warsztatu jednego z najważniejszych włoskich twórców komiksowych, jak dotąd kompletnie nieobecnego na polskim rynku wydawnicznym.

We wspomnianej zapowiedzi użyty został ponadto nieco inny tytuł, będący dosłownym przekładem oryginalnego Il Teschio Vivente. Wierność wiernością, ale Żyjąca czaszka brzmi wyjątkowo głupio i mogłaby działać wręcz odstraszająco na potencjalnych czytelników! Czym jednak można ją zastąpić? Żywa czaszka i Ożywiona czaszka prezentowały się ździebko lepiej, ale wciąż była to tylko kosmetyka niezbyt szczęśliwej nazwy. Autorzy francuskiego przekładu najwyraźniej mieli podobne wątpliwości, zmieniając tytuł na Le crâne couronnéKoronowaną czaszkę. Niewątpliwie krok w dobrym kierunku, ale rażąco nieprecyzyjny, bowiem lewitujący czerep zamordowanego króla w żadnym momencie nie nosi korony! Ostatecznie z ambarasu poratował mnie Cyfrowy Baron (odpowiedzialny także za rekonstrukcję okładki), sugerując Królewską czaszkę - tytuł, który nareszcie wygląda sensownie, a nawet intrygująco. Co prawda nie zdradza, że w fabule wydarzy się coś nadprzyrodzonego, ale na dobrą sprawę wątek fantastyczny wydaje się doklejony na siłę i kto wie, czy nie został artyście narzucony, aby jego praca mogła ukazać się w ramach horrorystycznej serii Macabro.

Kontrowersje przy opracowywaniu polskiej translacji nie skończyły się na doborze tytułu. Nie byłem pewien, z jakiej wersji Czachy skorzystać: oryginalnej z 1980 roku, czy może rozszerzonej, znanej z kolejnych edycji? Sześć dodatkowych plansz ma charakter ilustracyjno-erotyczny i nie posuwa akcji do przodu (może z wyjątkiem sekwencji nocy poślubnej, której brak w wersji pierwotnej jest ewidentnym zgrzytem). Ponieważ jednak Roberto Raviola narysował je z równym kunsztem, co całą resztę, byłoby przykro z nich rezygnować. Ostatecznie stwierdziłem, że najlepiej będzie pozostawić ich osąd odbiorcom. Sami zadecydujecie, czy są integralną częścią dzieła, czy może niepotrzebnym obscenicznym dodatkiem ku uciesze gawiedzi. Przede wszystkim nie chciałem podążać niechlubnym śladem Elivifrance, które w 1981 roku ocenzurowało pierwszą wersję, wycinając z niej aż cztery plansze (pełna edycja ukazała się po francusku dopiero w drugiej dekadzie XXI wieku).

Przedstawiona w Czaszce historia Alboina i Rozamundy nie jest w Polsce powszechnie znana. Inaczej we Włoszech, gdzie cieszy się statusem jednej z najważniejszych legend okresu wczesnego średniowiecza. Żyjąca w VI wieku królowa, której okrutny mąż sprezentował kielich stworzony z czaszki jej zamordowanego ojca, stała się bohaterką niezliczonych poematów, tragedii scenicznych i dzieł malarskich. Na srebrnym ekranie pojawiła się już w okresie kina niemego, natomiast najbardziej znany okazał się Miecz zdobywcy (Rosmunda e Alboino), film Carlo Campogallianiego z 1961 roku. Posągowa piękność Eleonora Rossi była szczęśliwym wyborem do roli władczyni o niezłomnym charakterze, jednak swoim zwyczajem cały show skradł Jack Palance jako brutalny i bezwzględny Alboin. W tamtym okresie Palance był etatowym odtwórcą barbarzyńców siejących postrach w całej Europie, w Mongołach André De Totha zdarzyło mu się nawet najechać Polskę! Cokolwiek by nie mówić o ich nader swobodnym podejściu do historii, włoskie spektakle panoramiczne dostarczały solidnej porcji atrakcji, uświadamiając zarazem masową widownię, nie zawsze gruntownie wykształconą, że na przykład istniało na terenach Italii coś takiego jak Królestwo Longobardów, a Kraków był niegdyś stolicą Polski. Być może również komiks Roberto Ravioli, przyciągający uwagę zarówno estetycznym wyrafinowaniem, jak też awanturniczo-pikantną treścią, spełniał mimochodem podobną funkcję edukacyjną?

LINKI KRÓLEWSKIEJ MAKABRY:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Przygotowana przez samego Magnusa okładka reedycji nie pozostawia złudzeń co do nieokrzesanej natury Alboina. Co za maniery jaskiniowca przy królewskim stole!