niedziela, 18 grudnia 2022

ZORA WAMPIRZYCA N°13 - PODWÓJNA TRUMNA

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.7 - La bara a due piazze

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 18 maj 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej:

Mal32 & Aquila della Notte (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Cyfrowy prezent świąteczny dla cierpliwych czytelników: trzynasty tomik Zory, który nie tylko nie był pechowy, ale okazał się absolutnym przełomem! Właśnie w nim po raz pierwszy przedstawiona zostaje Frau Murder, druga po samej bohaterce najważniejsza postać serii. Tak, ważniejsza niż Mark Finney, który co prawda zdobył serce Zory, lecz póki co zaginął na wzburzonym morzu, nie wiadomo zatem, czy kiedykolwiek powróci. Ważniejsza także od Drakuli, którego co prawda uśmiercić nie tak łatwo, pojawiać się więc będzie regularnie, aby wikłać przemienioną przez siebie dziewczynę w kolejne fantastyczne awantury (za kilkadziesiąt tomików podszyje się z jej pomocą pod króla Polski!), ale na wiernego towarzysza po prostu się nie nadaje, co dobitnie ukazano chociażby w Podwójnej trumnie. Ogólnie na facetów, tą brzydszą i mniej wyrafinowaną płeć, nie bardzo jest sens liczyć. Kobietę do końca zrozumie tylko inna kobieta, zaś wampirzycę – tylko inna wampirzyca!

Ogłaszając w tym miejscu pojawienie się stałej partnerki Zory, co nieco osłabiam suspens tym, którzy fatygują się czytać słowo wstępne. Na razie bowiem Frau Murder, niemiecka brunetka o permanentnie nagich piersiach, ukazana została jak groźna antagonistka, którą bohaterka ma za zadanie ukatrupić. Wydaje się jednak, że od samego początku twórcy planowali, że Zora i Frau zostaną przyjaciółkami, a nawet czymś więcej... W kulturze popularnej nastała właśnie moda na wampirzyce, które mają się ku sobie. Na tyle, iż tradycyjne wysysanie krwi schodzi na dalszy plan. Istota tego pikantnego podgatunku horroru zawiera się w tytule jednego z najsłynniejszych filmów Jessa Franco, Vampyros Lesbos. Notabene, jest to jeden z nielicznych obrazów z przepastnej filmografii reżysera, który nie doczekał się dziesiątek alternatywnych tytułów. Dystrybutorzy słusznie uznali, że oryginału nie da się ulepszyć, na dodatek jest zrozumiały pod każdą szerokością geograficzną.

Frau Murder zadebiutowała dwa lata po wspomnianych Vampyros Franco, ale rok przed Vampyres José Ramóna Larraza, w którym Marianne Morris i Anulka Dziubinska stworzyły jeden z najgorętszych wampirzych duetów w historii. Nie sposób powiedzieć, czy na etapie przygotowywań do zdjęć czytały włoskie fumetti, zwłaszcza że źródeł inspiracji nie brakowało w samych kinach. Brytyjski Hammer atakował Wampirycznymi kochankami (1970) i Lust for a Vampire (1971), przesuwającymi granice tego, co można pokazywać w gotyckim horrorze. Także we Francji, gdzie filmowy przemysł unikał tematyki grozy, na jego marginesie już od 1968 roku działał Jean Rollin, proponując własną formułę wampirycznej erotyki. Wydaje się, że właśnie jego zmysłowe i oniryczne obrazy najsilniej podziałały na wyobraźnię twórców Zory. W przeciwieństwie do Hammerów, wyraźnie zdystansowanych względem demonicznych kreatur i dbających o ich finałowe unicestwienie, Rollin i Franco czynili swoje wampirzyce protagonistkami i nie wahali się przyjmować ich drapieżnego punktu widzenia. Po latach stało się jasne, że to ich podejście było ciekawsze i bardziej progresywne. Niewątpliwie był to idealny punkt odniesienia dla krwiopijczych żeńskich par w wydaniu komiksowym.

PODWÓJNE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Jak widać na powyższym zestawieniu plakatu Le Viol du Vampire (1968) z planszą ukazującą nietoperzą transformację Frau Murder, Zora czerpała pełnymi garściami od Rollina. Plakaty jego pierwszych filmów przygotowywał zresztą nie byle kto. Sami rozpoznajcie charakterystyczny styl tego znanego również w Polsce rysownika!

środa, 30 listopada 2022

TERROR BLU. ŚWINIE Z WOONISPACK

Tytuł oryginalny: Terror Blu

N.20 - I suini di Woonispack

Scenariusz: Carmelo Gozzo

Grafika: Francesco Blanc

Wydawca: Elvifrance

Rok pierwszego wydania: 29 grudnia 1977

Skan: Charles (VintageComix)

Przekład z języka francuskiego: Vallaor

Opracowanie graficzne: Vallaor

Skoro tym razem tematyka zwierzęca, to na starcie poruszymy kwestię metaforycznego "słonia w pokoju", czyli częstotliwości czarcich publikacji. Tomik Terror Blu (wyrastającą na najchętniej tłumaczoną przeze mnie serię one-shotów) jest pierwszym, a zarazem ostatnim postem w tym miesiącu. W grudniu powinno być trochę lepiej: trzynasta Zora powoli, ale konsekwetnie wykluwa się, podobnie jak kolejny jednostrzał (tym razem z serii "nagrobnej"). Tym niemniej spadek ilościowy jest odczuwalny i wiąże się ze wzmożoną aktywnością w pracy i życiu osobistym (Cherchez la femme!). Istnieje jeden pewny sposób na zwiększenie częstotliwości translacji i jest nim udział was samych, drodzy czytelnicy! Jeśli zechcecie wspomóc niżej podpisanego przy czyszczeniu i obróbce skanów, przyśpieszycie proces narodzin kolejnych kieszonkowców, do czego gorąco zachęcam!

Ponieważ jednak w swojej miłości do fumetti jestem realistą, domyślam się, że procent czytelników cyfrowych komiksów podejmujących aktywną działalność jest znikomy. Zobaczymy więc, co przyniesie przyszłość. Może nastąpi lekki wzrost publikacji kosztem jakości opracowań skanów? Już przy niniejszym tomiku zrezygnowałem z cyzelowania każdej strony, wymazywania kazdej kropki na każdym kadrze, poprzestając na ogólnej poprawie jakości. Albo też czeka nas jakaś zmiana formuły? Translacja raz na jakiś czas, a znacznie częściej ilustrowane omówienia różnej maści tytułów. Byłoby to zarazem mniej (bo czytelnicy poznają tylko ilustrowane streszczenie), jak i więcej (ze względu na większą liczbę postów). Coraz poważniej zastanawiam się nad taką właśnie ewentualnością.

Na razie jednak przedstawiam pełnowymiarową historię ze znanej już nam serii Terror Blu, w której szalał Carmelo Gozzo, pokręconymi historiami z pogranicza science fiction i grozy sypiący jak z rękawa. Porównać go można z Grahamem Mastertonem, trzaskającym powieść za powieścią, z których większość czyta się z zaciekawieniem, choć nie zawsze zamyka z poczuciem satysfakcji. Oczywiście takim porównaniem wywyższam Gozzo ponad miarę, gdyż trashowość jego fabuł kojarzyć się może z autorem mniej celebrowanym, lecz swego czasu wszechobecnym na rynku horroru w miękkiej oprawie, Guyem N. Smithem. Wydaje mi się jednak, że u Włocha jest jednak więcej innowacji oraz zabawy, a mniej skaczącej do oczu, mocno wyczuwalnej u Smitha rutyny.

Jednak w przypadku fumetti połowa sukcesu to właściwi ilustratorzy, potrafiący tchnąć życie w najbardziej utarty schemat spod pióra scenarzysty. Zaś w przypadku oszałamiająco bogatej wydawnictw fumetti, również nadążać za zawrotnym tempem publikacji tomików. Bodajże najsprawniej ze wszystkich grafików na żołdzie Elvifrance radził sobie Francesco Blanc, z którego usług najczęściej korzystał Gozzo. Panowie najwyraźniej dogadywali się, nawet jeśli nigdy nie mieli okazji się poznać, co nie jest wykluczone w przypadku produkcji seryjnej, gdzie goniące terminy nie pozwalają na socjalizację. Razem podpisali aż 53 tomiki Terror Blu i 39 tomików Storie Blu. Ponadto Blanc był regularnym gościem w takich tytułach jak Terror, Terror Special, Oltretomba, Storie Viola, Attualita Nera. Nie miał problemu z przejściem od produkcji soft do hard, charakterystycznego dla przełomu dekad 70/80. Nie tylko ilustrował nowe historie pełne anatomicznych detali, ale też dorysowywał dodatkowe plansze XXX do reedycji klasycznych tomików. Jak mało do kogo pasuje do niego określenie "stachanowiec fumetti". Na próżno doszukiwać się u niego wielkiego artyzmu, lecz jego kreskę niewątpliwie da się polubić. Chyba że nie odpowiadają nam dwa podstawowe typy kobiecej urody, w jakich się wyspecjalizował: ognistej brunteki i anielskiej blondynki. W prezentowanej historii ten pierwszy typ co prawda nie występuje, za to słodziutka blondyneczka ma dość czarny charakter, co nie pozostaje bez wpływu na rozwój akcji...

ŚWIŃSKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Świnie raczej nigdy nie stały się protagonistkami kinowego horroru, jednak hipoteza, że raz poczęstowane ludzkim mięsem, zajadałyby się nim ze smakiem, pojawia się w takich filmach jak Przekręt (2000) i Hannibal (2001). Scenarzyści prawdopodobnie zagłuszają swoje nieczyste sumienie w związku z konsumpcją wieprzowiny. Ja tam nie wierzę w krwiożerczość świnek. Zobaczcie tylko, jakie są słodkie i milusie... dopóki ktoś nie nadepnie im na odcisk!

niedziela, 30 października 2022

ZORA WAMPIRZYCA N°12 - DRAKULA, KOCHANY MÓJ

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.6 - Dracula, amor mio

Wydawca: Edifumetto

Pierwsze wydanie: 4 maja 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej:

Mal32 & Aquila della Notte (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Zora wciąż w biegu, wciąż kogoś szuka i przed kimś ucieka, trafiając zwykle z deszczu pod rynnę. Tym razem wpadnie w sam środek intrygi rodem z klasycznego dreszczowca, gdzie jednak przyjdzie jej odegrać rolę zdecydowanie bierną, by nie powiedzieć... nieprzytomną. Już drugi raz pod rząd zostaje przez kogoś odurzona narkotykiem w niecnych celach, przy czym ani w jednym, ani w drugi przypadku intencją odurzającego nie jest gwałt, tylko ordynarna kradzież. Przystojny Francuz Jean opróżnił jej szkatłukę, zaś równie przystojny włoski książę Camillo dostrzegł w niej honorową dawczynię krwi, nie zdając sobie sprawy, z jak nietypową hemoglobiną ma w tym konkretnym przypadku do czynienia.

Łatwość, z jaką Zora pada ofiarą podstępnych mężczyzn, budzi wręcz zdumienie. Mogłoby się wydawać, że wampiry, podobnie jak dzikie zwierzęta, posiadają wyostrzone zmysły i wykorzystują je, aby uniknąć podobnych pułapek. Bohaterka najwyraźniej pozbawiona jest takich przydatnych umiejętności, żaden instynkt nie ostrzega jej przed niebezpieczeństwem. Jej pasywny udział w przygodzie na zamku księcia może rozczarowywać wszystkich pragnących w niej widzieć bohaterkę działającą w pełni świadomie i wedle własnych reguł. Zmiana na plus następuje dopiero pod sam koniec, gdzie sama Zora przejmuje pałeczkę i wykorzystuje swój seksapil do usidlenia potencjalnej ofiary. A że robi tak nie całkiem z własnej inicjatywy, lecz za namową wyraźnie dominującego partnera? Cóż począć, kiedy tym partnerem okazuje się sam hrabia Drakula, ewidentnie wzorowany na promieniejącym drapieżnym wdziękiem Christopherze Lee z cyklu hammerowskiego. Podatna na jego charyzmę wampirzyca nie może zrobić nic innego, niż rozchylić uda i wyszeptać: "Jam służebnica twoja, postępuj z moim ciałem i moją duszą wedle twej diabolicznej woli!" Na pełną emancypację przyjdzie jeszcze czas.

DRAKULASTE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Wszystko, co dzieje się na okładce tomiku 12., jest intrygujące, nie całkiem jednak zgodne z jego treścią. Skrępowana pani, której jakiś drań grozi przypalaniem, przywędrowała tutaj niechybnie z jakiegoś kinowego horroru. Ale konkretnie jakiego? Jeśli coś wam świta, piszcie w komentarzach! Tymczasem udało mi się wytropić filmowy pierwowzór jednego z charakterystycznych kadrów.

wtorek, 11 października 2022

LUCIFERA N°12 - WSZETECZNA NIEWIASTA

Tytuł oryginalny: Lucifera

n.12 - Femmina perversa

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: wrzesień 1972

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Skan wydania holenderskiego: Charles (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Kim jest owa kobieta „wszeteczna”, zapowiadana w tytule? Czy to Lucifera, która na okładce dokonuje aktu flagellacji na atrakcyjnej blondynce? Skojarzenie oczywiste, ale mylące. Perfidia i przewrotność są wpisane w naturę naszej protagonistki tak mocno, że dodatkowe oznajmianie tego faktu byłoby tautologią. Natomiast sama okładka jest przykładem klasycznej zmyłki, sekwencją nie mającą nic wspólnego z tym, co znajduje się w środku. Dopiero za pewien czas Lucya będzie tak dokazywać z biczem, na razie u boku Fausta jest w miarę grzeczna i potulna… Najwyraźniej za grzeczna dla twórców okładek, których korci, by pokazywać ją w akcji!

Z obwolutą wiąże się pewna ciekawostka: pochodzi ona z francuskiej edycji, gdzie obydwie dziewczyny noszą gustowne biustonosze (czyżby średniowieczne Victoria’s Secret?). W edycji włoskiej obydwie obywają się bez górnej części garderoby. Zainteresowanych tym niewątpliwie kuszącym widokiem odsyłam na koniec tomiku, gdzie zaprezentowana została oryginalna wersja topless. Francuska może natomiast pochwalić się większą przestrzenią kadru – widzimy na przykład całe okno. Zatem dla każdego coś miłego, dla jednych będzie to nagość, dla innych wystrój wnętrz. Wersja Elvifrance stała się frontalną głównie po to, aby zostawić czytelnikom coś ekstra do odkrycia podczas lektury.

Skoro wszeteczeństwo diablicy to zbyt łatwy trop, kto nam pozostaje? Może pani Veniero, która zapamiętana w namiętności do młodszego mężczyzny wypiera się dla niego własnej córki? A może Caterina, która nie zamierza pozostawać bierną ofiarą losu i na okrutną zdradę rodzicielki odpowiada równie okrutnym kontratakiem? Obydwie niewiasty z odmiennych powodów łamią konwenanse i zasady moralności, wykraczając poza przypisane sobie role. Czy te nie okazują się jednak iluzją, jaką stworzyli sobie mężczyźni, pragnący widzieć w płci przeciwnej wyłącznie to, co piękne i wzniosłe, podczas gdy prawdziwym jej reprezentantkom daleko do zwiewnych, nieskazitelnych istot ze świata fantazji? Jakkolwiek eterycznie by ich poeci nie opisywali, one również stąpają obiema stopami po ziemi, narażone na te same niebezpieczeństwa i pokusy co mężczyźni, na dodatek zmuszone liczyć się z faktem, że wszelkie ich uczynki zostaną ocenione surowiej, właśnie z powodu wyśrubowanych wymogów etycznych, jakie społeczeństwo stawia kobietom.

Koniec końców, bez względu na etyczną ocenę ich postępków, Caterina i jej matka spoglądają na świat znacznie bardziej realistycznie niż Faust, który uparcie goni za fantazmatem kobiety idealnej, kończąc w objęciach istoty będącej zaprzeczeniem anioła. Co czyni go podobnym do innego bohatera romantycznego, hrabiego Henryka z Nie-Boskiej Komedii (1833). Bohater Zygmunta Krasińskiego porzuca żonę na rzecz zjawy-Dziewicy, która prowadzi go na skraj przepaści, ujawniając wówczas swoje prawdziwe oblicze robaczywego trupa. Komiksowy Faust trafia jednak lepiej, dzieląc łoże z namiętną, jak najbardziej cielesną diablicą, której kunszt miłosny objawi się chociażby na kartach niniejszego tomiku.

WSZETECZNE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Portugalska okładka jednoznacznie określa tożsamość "perwersyjnej kobiety". Rozpustna wdowa Veniero, gotowa zaprzeć się własnej córki dla jurnego młodziana! Czy można jednak bezwględnie ją potępić, czy nie ma dla niej żadnych okoliczności łagodzących? Odpowiedzi udzielić musiałyby czytelniczki, bardziej wrażliwe na męski urok wąsatego Paolo.

poniedziałek, 3 października 2022

GUERRA. REWOLTA BOKSERÓW

Tytuł oryginalny: Guerra

N.7 - La rivolta dei Boxers

Scenariusz: Carmelo Gozzo

Grafika: Xavier Musquera

Okładka: Carlo Jacono

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: czerwiec 1978

Wydawca: Ediperiodici

Skan edycji włoskiej: Charles (VintageComix)

Przekład z jęz. włoskiego: Vallaor

Wklejanie tekstu: Vallaor

Opracowanie graficzne: Mrsister

Wojna dla zwykłych ludzi jest tragedią, dla przemysłu zbrojeniowego świetnym interesem, zaś dla pisarzy niewyczerpanym źródłem inspiracji. Wszelkiej maści konflikty zbrojne to samograje, z których nawet średnio uzdolniony dramaturg potrafi ułożyć zajmującą opowieść. W zależności od preferencji może ona uderzać w nuty patriotyczne, cementować jedność narodową (w opozycji do wroga), bądź też przybrać tonację posępną, obnażając grozę wojny jako zła absolutnego, które zostawia niezatarty ślad u wszystkich jej uczestników.

W komiksie tematyka wojenna reprezentowana była najmocniej w wydaniu „młodzieżowym”, akcentującym jej przygodowo-wyczynowy wymiar. W takiej formule, gloryfikującej heroizm walki w słusznej sprawie, przodowały właśnie wydania kieszonkowe, stając się - nomen omen - poligonem dla przyszłych tuzów realistycznej kreski (np. Hugo Pratt). Na początku lat 60. we Włoszech pojawił się jednak Diabolik, którego bezczelny egoizm okazał się atrakcyjną alternatywą dla altruizmu żołnierzy poświęcających się dla ogółu. Okazało się, że czytelnicy wolą czytać o brawurowych kradzieżach niż o kolejnym wysadzonym przez aliantów moście. Gdy kieszonkowce zaroiły się od antybohaterów prześcigających się w bezwzględności, także obraz wojny musiał zmienić swoje oblicze. Zresztą zmieniłby je także bez inwazji różnych Kriminalów i Sadików. Po Parszywej dwunastce (1967) na ekranach kin i wojnie w Wietnamie na czołówkach gazet trudno było oczekiwać od odbiorców bezkrytycznej akceptacji biało-czarnego obrazu konfliktów zbrojnych.

Taka też – pozbawiona sentymentów, ponura i cyniczna - jest seria Guerra, poświęcona wybranym epizodom wojennym, przede wszystkim tym z okresu drugiej wojny światowej, ale nie tylko. Cezurą czasową był najwyraźniej XX wiek, bardziej wstecz wzrok scenarzysty nie sięgnął. Może po prostu nie miał ku temu okazji? Seria liczy sobie zaskakująco mało odsłon jak na nieograniczone możliwości wiążące się z jej nazwą. Niewykluczone, że w latach 70. wojna w tradycyjnym wydaniu już się włoskim czytelnikom przejadła i nawet doprawienie jej większą niż dotychczas dawką erotyki nie zapewniło dostatecznej popularności. Wielkim sukcesem okazała się natomiast Hessa, seria wojenna opowiedziana z perspektywy antybohaterki, seksownej i niebezpiecznej funkcjonariuszki SS. Także poszczególne epizody popularnych tytułów, takich jak Terror czy Storie Blu, nawiązywały do wojny w mniej oczywisty sposób, dodając od siebie niecodzienny twist, jak podróż do innego wymiaru w Planecie Swastyki czy koszmarne eksperymenty genetyczne w Bliźniakach Hitlera (uwaga - polska wersja językowa jest aktualnie opracowywana przez Chomikowych Translatorów!)

Choć Guerra sukcesu czytelniczego się nie doczekała, same tomiki nie powinny sprawić zawodu amatorom fumetti per adulti. Carmelo Gozzo (przed tym scenarzystą najwyraźniej nie ma ucieczki!) postarał się o przyzwoity poziom intrygi, podczas gdy ilustratorzy – w większości argentyńskiego pochodzenia – zadbali o realizm, tak istotny w uwiarygodnieniu militarnych epizodów. Do reprezentacji całej serii wybrałem najciekawszy z mojej perspektywy epizod, osadzony w najodleglejszym historycznie okresie, ukazujący powstanie bokserów w latach 1899-1901. Był to pierwszy sygnał przebudzenia chińskiego smoka, zagrażającego imperialnemu porządkowi świata. Krwawa rewolta została ostatecznie stłumiona, uwiarygodniła jednak obawy Europejczyków przed „żółtym niebezpieczeństwem”, którego nie sposób już dłużej trzymać w ryzach. Jak te burzliwe wydarzenia prezentują się na kartach komiksu, możecie sprawdzić sami, klikając w jeden z poniższych linków!

BOKSERSKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Choć powstanie bokserów obfitowało w akty barbarzyństwa, szczególnie ochoczo dokonywane na placówkach misyjnych, Gozzo wykazał się w ich opisie zaskakującą subtelnością i takich obrazków jak powyższy w komiksie nie uświadczymy! Co nie oznacza, że jest on czytanką dla grzecznych dzieci…

PS. Wielkie podziękowania dla Mrsister, dzięki któremu Rewolta ujrzała tak szybko światło dzienne!

wtorek, 27 września 2022

ZORA WAMPIRZYCA N°11 - NOC I STRACH

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.5 - La notte e la paura

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 6 kwiecień 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej: Mal32 & Aquila della Notte (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Długo przyszło czekać na zakończenie historii o człowieku amfibii, a właściwie o misji, jakiej podjęła się Zora w jego imieniu. Niektórzy czytelnicy niechybnie zdążyli zapomnieć, jakiej to straszliwej, godnej krwawej pomsty zbrodni dopuścił się markiz Duval. Szczęśliwie dla wszystkich niepamiętliwych pierwsza plansza tomiku przedstawia ogólny zarys intrygi, wprowadzając bezpośrednio w akcję. Zainteresowanych drastycznymi szczegółami odsyłam do poprzedniego tomiku!

Tymczasem Noc i strach rozpoczyna się nie od rozprawy z samym markizem, lecz z panią małżonką, bynajmniej nie wtajemniczoną w jego niecne postępki z okresu burzliwej młodości. Trafiła na czarną listę Zory z zupełnie innego powodu, mogącego wywołać zdumienie u miłośników serii zaznajomionych z późniejszymi tomikami, zwłaszcza tymi spod szyldu Nuova Serie z lat 80. Markiza ośmieliła się bowiem czynić Zorze awanse, zwabiać ją do swojego łoża po części podstępem, po części przymusem, co nasza wampirzyca poczytała za obrazę, zasługującą na najsroższą karę.

Bohaterka w późniejszym okresie nie pogardziłaby taką okazją do łóżkowych igraszek, zwłaszcza że Duvalova zalicza się do tych atrakcyjniejszych dojarzałych kobiet. Jednak młoda Zora nie jest jeszcze tak wielką koneserką miłości fizycznej, dopiero zaczyna w niej gustować. W końcu całkiem niedawno przestała obwiniać się o zdradzanie ukochanego Marka z kim tylko popadnie! Seks w wydaniu lesbijskim to jednak coś nowego, mogącego wręcz budzić u niedoświadczonej w tym względzie dziewczyny odruchową niechęć. Najwyraźniej potrzeba było właściwej, doświadczonej kobiety, aby odkryła zalety bliskiego obcowania z tą samą płcią. Wspomniania partnerka idealna pojawi się już wkrótce (już za dwa tomiki!) i okaże się strzałem w dziesiątkę do tego stopnia, że trudno będzie wyobrazić sobie serię bez jej udziału.

Można jednak odczytać gniew Zory względem umizgów markizy także w innym, bardziej progresywnym kluczu, do czego uprawnia wyzwolona, demonstrowana na każdym kroku postawa niepokornej bohaterki. Poprzez wgryzanie się w szyję pani Duval wampirzyca walczy z mobbingiem, który w XIX wieku nie był jeszcze zjawiskiem rozpoznanym i potępianym. Wręcz przeciwnie, cieszył się cichym przyzwoleniem społecznym jako jeden z nieformalnych filarów konserwatywnego porządku. Potrzeba było dekad emancypacji, aby za karygodne uznano wykorzystywanie przez pracodawcę swojej pozycji do zapewnienia sobie całkowitej uległości osoby przezeń zatrudnionej. Co nie oznacza, że wszystkie pokojówki, gosposie, kucharki i sprzątaczki czuły się komfortowo np. z ręką pana domu pod spódnicą i nie buntowały się, choćby w duchu, przeciwko takim niecnym praktykom. Zora wymierza markizie bezlitosną karę właśnie w ich imieniu. # ZoraToo?!?

NOCĄ STRASZNE LINKI (POPRAWIONE PO SUGESTIACH VALA):

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Na okładce tomiku jak zwykle dla każdego coś miłego, przekopiowane z innych źródeł: front z dziewczętami Playboya (króliczki, ale z ząbkami!), tył z plakatu do kinowego horroru. I w tak zgrabny sposób łączą się ze sobą seks i groza... Tym razem za inspirację filmową posłużył poster Tales from the Crypt, nowelowego obrazu z angielskiej wytwórni Amicus!

niedziela, 18 września 2022

TERROR. PRAWDZIWA HISTORIA KUBY ROZPRUWACZA

Tytuł oryginalny: Terror

n. 18 - La vera storia di Jack Lo Squartatore

Scenariusz: Anonim

Grafika: Milo Manara

Pierwsze wydanie: kwiecień 1971

Wydawca: Ediperiodici

Skan: Charles (VintageComix)

Przekład z jęz. francuskiego: Vallaor

Opracowanie graficzne: Vallaor

Projekt polskiej okładki: Cyfrowy Baron

Tym razem nie lada ciekawostka dla wszystkich fanów Milo Manary: jedna z jego najstarszych prac, pochodząca z okresu, kiedy dopiero ćwiczył warsztat i nie wszystko wychodziło mu równie perfekcyjnie, co w latach późniejszych. Nietrudno zgadnąć, że przyszły geniusz najłatwiej dostrzec można w szkicach postaci kobiecych, smukłych i powabnych. Tak właśnie rysownik przedstawił kobiety lekkich obyczajów z ubogich dzielnic Londynu, padające ofiarą maniaka znanego jako Kuba Rozpruwacz. Według wiarygodnych materiałów źródłowych zamordowane prezeń panny nie odznaczały się urodą. Zbyt wielkie piętno odcisnęły na nich zarówno wyczerpujący fizycznie zawód, jak też nędzne warunki bytowania. Jednak mowy nie ma, by Manara kiedykolwiek dochowywał wierność historycznym przekazom, kiedy stawały mu na przeszkodzie malowania dziewcząt idealnie pięknych! Już mając na uwadzę tę dowolność w portretowaniu postaci, należy potraktować "prawdziwość" z tytułu z dużym przymrużeniem oka. Zresztą nie tylko Manara, ale też zdecydowana większość filmowców ukazuje ofiary Rozpruwacza jako atrakcyjne. Dziwaczne gusta Kuby swoją drogą, ale widz kinowy po prostu nie życzy sobie oglądać na ekranie szpetnych niewiast, bez względu na to, jaką profesją by się nie parały.

Odkładając na bok kwestię zgodności z faktami, podpisana przez anonimowego scenarzystę historia nie ma szans na pierwsze miejsce w rankingu najlepszych komiksów o Rozpruwaczu. Nie tylko dlatego, że w 1989 roku Alan Moore i Eddie Campbell zdeklasowali konkurencję swoim Prosto z piekła, istnym opus magnus ripperologii. W dziełku Manary nie ma co liczyć na oryginalne podejście do tematu i mocno skomplikowaną fabułę. W swojej prostocie jest ono jednak całkiem sympatyczne, a sięgnąć po nie mogą nawet zadeklarowani przeciwnicy ekscesów fumetti. W kwestiach erotycznych wykazuje zaskakującą delikatność, w czym zapewne czynnikiem decydującym była data publikacji. W 1971 roku nawet komiksy "per adulti" nie pozwalały sobie na świntuszenie pełną parą. Natomiast w kwestii obrazowania przemocy sprawa jest bardziej skomplikowana, istnieje bowiem znacząca rozbieżność pomiedzy edycją francuską i holenderską. W tej pierwszej zadawane przez Kubę rany wyglądają bardziej na zadraśnięcia, zaś o wybebeszaniu treści żołądkowych możemy sobie wyłącznie poczytać. Inaczej sprawy się mają w tomiku holenderskim, gdzie wszystko wygląda znacznie bardziej dosadnie. Nie dysponując włoskim oryginałem i zdając sobie sprawę z cenzorskich zapędów Elvifrance, zdecydowałem się w tym aspekcie podążyć za Holendrami. A zatem: więcej krwi, więcej obrażeń i flaki na wierzchu. Gorehounds, enjoy!

Oddzielnego akapitu domaga się okładka, jako że nie skończyło się tutaj na standardowym odczyszczaniu i wstawianiu polskich tytułów. Specjalnie na potrzeby "czarciej" edycji został dokonany odważny remix, łączący elementy okładki fumetti, fotografii i malarskiego plakatu filmowego (Jack The Ripper z 1976 roku). Skąd ta fanaberia, odsuwająca datę premiery o ładnych kilka dni? Z przeświadczenia, że pomimo swoich niedoskonałości komiks zasługuje na własną okładkę, której do tej pory de facto się nie doczekał. Obwoluta włoskiego tomiku nawiązywała do drugiej opowieści w nim zawartej i przedstawiała buddyjskiego mnicha (?) rozcinającego siekierą mechanicznego kosmitę (?!?). Francuzi, którzy z oryginalnego wydania przedrukowali tylko historię o Kubie, zdecydowali się na okładkę najbardziej w ich mniemaniu zbliżoną tematycznie, podkradzioną z 44. tomiku serii Jacula: stąd cmentarz, czaszki oraz wampirza buźka, mające się nijak do realistycznego londyńskiego thrillera! Polska wersja nie rezygnuje całkowicie z francuskiej obwoluty, zmieniając jednak kilka elementów na mocniej nawiązujące do treści Prawdziwej historii... Wydaje się, że tak właśnie mogłaby wyglądać, gdyby komiks Manary ukazał się pięć lat później, już po premierze Kuby Rozpruwacza z Klausem Kinskim!

WYPATROSZONE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Chociaż niemiecki aktor charakterystyczny wcielił się w niesławnego Kubę dopiero w 1976 roku, dziwnym zrządzeniem losu trafił do komiksu poświęconego tej postaci już pięć lat wcześniej! Na dodatek fotosy aktora, ochoczo wykorzystywane przez Milo Manarę do szkiców, pochodzą z filmu Venus in Furs (1969) w reżyserii Jessa Franco. Tego samego Franco, który w 1976 roku zatrudni Kinskiego do tytułowej roli w swoim obrazie o Rozpruwaczu. Być może to właśnie wczesna praca Manary podsunęła mu pomysł na casting!

wtorek, 6 września 2022

LUCIFERA N°11 - OGNISTY PTAK

Tytuł oryginalny: Lucifera

n.11 - L'uccello di fuoco

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: sierpień 1972

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Skan wydania niemieckiego: Charles (VintageComix)

Przekład z jęz. francuskiego: Vallaor

Opracowanie graficzne: Vallaor

Opracowanie graficzne okładki niemieckiej edycji: Cyfrowy Baron

Zacznijmy od technikaliów: Podstawą polskiej translacji tomiku jedenastego została edycja niemiecka. Czynnikiem decydującym o jej wyborze była oczywiście jakość skanu, ale istotna okazała się też mniejsza inwazyjność dymków w przestrzeń kadru. Otóż we Francji tłumaczy ponosiła wena, skutkująca większą ilością tekstu, ten zaś domagał się miejsca. Rozdęte na jego potrzeby dymki "pożerały" pewną część tła, a czasami potrafiły włazić na głowę samym bohaterom. Niemieccy wydawcy cechowali się w tym względzie znacznie większym poszanowaniem dla oryginalnych plansz. Aby jednak aż tak naszym zachodnim sąsiadom nie kadzić, wbijając przy tym szpilę Elvifrance (co najwyraźniej weszło mi w nawyk!), muszę zdradzić, że tym razem miałem do nich żal za zmiany poczynione w okładce. Na pozór nic nie można jej zarzucić, stanowi bowiem lustrzane odbicie oryginalnej. Ale właśnie! W wyniku efektu odbicia zmieniony został kierunek ruchu na płótnie, a przy okazji oberwało się kolorystyce - barwy stały się zdecydowanie zimniejsze. Cóż, być może nawet dla autora obrazu te ingerencje były do zaakceptowania, tym niemniej sam staram się kierować zasadą dochowywania jak największej wierności pierwszej, włoskiej edycji. Dlatego też za okładkę posłużyła edycja francuska, zaś wersję niemiecką umieściłem na końcu tomiku - obejrzyjcie i osądźcie sami, która z nich prezentuje się lepiej.

Dobór odpowiedniego wariantu okładki ma tym większe znaczenie, że jest to jeden z nie tak znowu licznych przypadków, gdy Averardo Ciriello utrafił w samo sedno, istny miąższ fabuły. Sięgając po tomik z taką obwolutą, odbiorca ma całkiem konkretne oczekiwania, spodziewając się przeżyć wraz z bohaterami podniebną podróż w latającej machinie. I tym razem nie spotka go zawód, jaki mógł być jego udziałem chociażby przy okazji tomiku czwartego, gdzie na żadnej narysowanej przez Leone Frollo planszy nie dało się uświadczyć odzianej w pelerynę diablicy dokonującej magicznego obrzędu nad zemdloną blondynką. Bądź przy numerze dziewiątym, gdzie triumfująca Lucya trzymała w ręce głowę Saladyna; w rzeczywistości nie miała przecież nic wspólnego z jej odcięciem i nikomu jej później nie prezentowała. Ale tak to już przy procesie powstawania fumetti bywało, że nie znający pełnego zarysu fabuły grafik miał za zadanie zaprojektować kompozycję przede wszystkim atrakcyjną. Jeśli przy okazji jakoś tam nawiązywała do treści komiksu, tym lepiej, nie był to jednak priorytet.

W przypadku Ognistego ptaka zapewne łatwiej było zleceniodawcom sprecyzować główną ideę tomiku, zaś wyobraźnia rysownika sama podsunęła domniemany kształt latającej maszyny, wyprzedzającej o ładnych kilka wieków śmiałe projekty Leonarda Da Vinci. Zresztą, żwawo gestykulujący i spoglądający profetycznym wzrokiem brodacz na przedzie ma w sobie coś ze słynnego renesansowego uczonego. Z pełną premedytacją nawiązali do Leonarda scenarzyści, tworząc postać wyprzedzającego swój czas wizjonera. Imię Ikarus wskazuje natomiast na jego słynnego poprzednika, pierwszego, który ośmielił się wzbić w niebo - terytorium, które mocą tradycji zarezerwowane było dla istot nomen omen niebiańskich. W nawiązaniu do Ikara z miejsca pobrzmiewa fatalistyczna nuta, bowiem jak inaczej mógłby się skończyć jego lot niż bolesnym upadkiem? Ponurej tradycji musi stać się zadość! O ile jednak upadek mitologicznego bohatera do morza mógł pozostać niezauważony nawet przez załogę przepływającego tuż obok statku, a co dopiero przez rybaków, pasterzy i rolników na brzegu (patrz Pieter Bruegel), o tyle upadek Ikarusa będzie miał iście spektakularny wymiar i dokona się w jednym z najbardziej ikonicznych miejsc na kulturalnej mapie Europy. Zdradzać nic więcej nie zamierzam, zapraszam do lektury!

IKARUSOWE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Okładka portugalska jak zawsze na przekór włoskiej. Tym razem olała sobie jakieś tam latające ustrojstwa, stawiając na kanibalizm! Amator ludzkiego mięsa ostrzy pokrzywione zęby na związaną Luciferę, która istotnie wygląda na wielce apetyczny kąsek. Nie znając języka, podejrzewałem nawet, że przemianowano tomik stosownie do ilustracji. Google Translator rozwiewa jednak wątpliwości: O Pássaro de Fogo to istotnie Ognisty ptak!

niedziela, 28 sierpnia 2022

TERROR BLU. POTWORY W NOWYM JORKU

Tytuł oryginalny: Terror Blu

N.1 - Mostri A New York

Scenariusz: Carmelo Gozzo

Grafika: Lombardi

Okładka: Pino d'Angelico

Wydawca: Ediperiodici

Pierwsze wydanie: grudzień 1976

Wydawca: Ediperiodici

Skan edycji hiszpańskiej: Layer (CRG)

Skan edycji włoskiej [3 plansze]: Charles (VintageComix)

Konwersja skanu na HD: OldMan

Dalsze opracowanie graficzne: Vallaor

Przekład z języka włoskiego: Vallaor

Łatwiej było dinozaurom przywędrować z prehistorii do naszych czasów, niż niżej podpisanemu powrócić do hobby translacyjnego po urlopowym rozleniwieniu. Leżenie plackiem na plaży, smażenie z przodu, tyłu i na boki, pływanie w ramach przerwy między brązowieniem, oraz nadrabianie zaległości czytelniczych w tych jakże sprzyjających warunkach. Gdzie w tym wszystkim miejsce na babranie się w niższych rejestrach sztuki komiksowej? Jak znaleźć czas na dłubaninę w skanach artefaktów minionej epoki kieszonkowców?!? Zew natury okazał się silniejszy niż miłość do fumetti, a prymitywny instynkt wygrał z kulturą, nawet tą, która do niskich instynktów się odwołuje. Zapewne takie ładowanie baterii słonecznych było niezbędne, aby ze świeżym zapałem powrócić do regularnych publikacji. Najbliższy czas pokaże, jak podziałała solarna kuracja – mogła uderzyć do głowy, skutkując bełkotliwym słowotokiem w miejsce merytorycznie składnej wypowiedzi. Zatem starczy tych urlopowych wymówek!

Terror Blu nie pojawia się tutaj po raz pierwszy. W czerwcu zaprezentowana została historia o ukrytej w australijskim buszu nekropolii pozaziemskiej rasy. Spotkała się z pozytywnym odbiorem, w czym zasługa zarówno zgrabnego scenariusza, jak też miłej dla oka grafiki (warto też wspomnieć o cud-miód okładce Enzo Sciottiego). Otóż w przypadku tej serii przyzwoity poziom był normą. Jak zwykle w przypadku popularnego, wychodzącego regularnie przez lata tytułu zdarzały się historie lepsze i słabsze, lecz kompletne niewypały raczej się nie zdarzały. Stąd decyzja o kolejnej odsłonie Błękitnego Terroru i kto wie, czy wkrótce nie pojawią się kolejne! Tym razem ujawniamy, od czego się to wszystko zaczęło, sięgając do mitycznego numeru jeden, w którym scenarzysta wypala z grubej rury inwazją prehistorycznych gadów na amerykańską metropolię. Czy można wyobrazić sobie bardziej przebojowy początek serii?

Kultura masowa straszy dinozaurami od dawna, zaś perspektywa ich przeniknięcia do współczesności to koncept datujący się przynajmniej od 1912 roku, gdy opublikowano Zaginiony świat Arthura Conana Doyle'a (do spotkania prehistorycznych gadów z najpopularniejszym bohaterem pisarza doszło jednak dopiero 98 lat później, w produkcji studia The Asylum Sherlock Holmes i dinozaury). Z początku umiejscowiano je w odległych lokacjach - tam, gdzie nie postała jeszcze noga białego kolonizatora. Kiedy świat skurczył się tak, że zabrakło dziewiczych rejonów do eksplorowania, pojawienie się dinozaurów należało uzasadnić inaczej. Hodowlą w warunkach laboratoryjnych pod czujnym okiem szalonego profesora; gwałtownym przebudzeniem po tysiącach lat drzemki w wyniku katastrofy naturalnej bądź promieniowania jądrowego; a nawet czymś zupełnie fantastycznym... Ta ostatnia, przecząca prawidłom zdrowego rozsądku ewentualność to właśnie przypadek Potworów w Nowym Jorku!

PRZEDPOTOPOWE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Wykorzystany do translacji skan pochodzi z edycji hiszpańskiej. Seria Delirium mogła pochwalić się klimatycznym logo, ale też masą tekstu na okładce.
Po samych tytułach można stwierdzić, że "deliryczny" zakres tematyczny był całkiem obszerny. Znalazło się miejsce dla żywych trupów, córki wilkołaka, ludzkiej pochodni, a nawet... nekrofila! Zważywszy jednak na czujność hiszpańskiej cenzury, trudno oczekiwać, by wyczyny tego ostatniego przedstawione zostały w pełnej krasie.
Z jakiegoś powodu wydawnictwo Eliviberia jest dumne z faktu publikacji "edycji europejskiej". Czyżby chodziło o to, że jako pierwsze w kraju wydawało włoskie komiksy w oryginalnym, małym formacie?
DELIRIUM... CHŁÓD NA KAŻDEJ STRONIE! DELIRIUM... KRZYK W KAŻDEJ SCENIE! DELIRIUM... TAJEMNICA W KAŻDEJ HISTORII! DELIRIUM... TERROR W KAŻDYM ODCINKU! DELIRIUM... BEZSENNA NOC!

czwartek, 21 lipca 2022

ZORA WAMPIRZYCA N°10 - CZŁOWIEK AMFIBIA

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.4 - L'uomo anfibio

Wydawca: Edifumetto

Pierwsze wydanie: 6 kwietnia 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej: Mal32 & Aquila della Notte (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Opracowanie graficzne okładki: Cyfrowy Baron & Vallaor

Czy istnieje coś takiego jak człowiek amfibia? W świecie przyrody na 99,9% wykluczyć można taką ewentualność, dlatego właśnie reprezentant owego osobliwego gatunku dołączył do bestiariusza serii, gromadzącego wszelkie anomalie, jakie jest w stanie przywołać bujna wyobraźnia scenarzystów (ochoczo korzystająca z bogatej literatury przedmiotu). Wydaje się również, że oskrzelowy człekokształtny, realny bądź fantastyczny, nie ma swojego ustalonego nazewnictwa w języku polskim. Co najwyżej "człowiek ryba", ale to strasznie nieprecyzyjne określenie, kojarzące się miłośnikom kina gatunkowego z istotami małorozumnymi, znanymi choćby z Wyspy ludzi-ryb. Wystarczy rzut oka na niedorobione, monosylabiczne humanoidy od Sergio Martino, aby przekonać się, że nie mają wiele wspólnego z nader łebskim i wygadanym Amfibem, którego ma okazję poznać Zora.

Wypada lojalnie ostrzec: wątek łuskowatej istoty nie doczeka się konkluzji w niniejszym odcinku. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i poczekać, dopóki wampirzyca nie wypełni misji, jaką Amfibia ją obarczyła. Tymczasem poza daniem morskim, nieco na wyrost serwowanym jako główne, znajdziemy tu wiele innych smakołyków do degustacji, zwłaszcza w oryginalnej wersji włoskiej. Francuska edycja ponownie jest uboższa o kilka stron, które "ulotniły się" z różnych przyczyn. Najbardziej oczywiste są względy cenzuralne. Kiedy tylko rysownik Edifumetto zabierał się za zmysłową sekwencję, edytorzy Elvifrance uznawali to za mało istotne dla rozwoju fabuły i skracali do niezbędnego minimum. Usuwali także niewinne plansze krajobrazowe, prezentujące panoramę miasta bądź łódź rybacką miotaną przez morskie fale. Nawet jeśli narracyjnie nie były niezbędne, z estetycznego punktu widzenia mamy do czynienia ze zbrodnią, pozbawieniem opowieści rozmachu i głębi. Przez wiele lat czytania Zary zawsze mi czegoś w niej brakowało. Czegoś niedookreślonego, co sami Francuzi określają jako "je-ne-sais-quoi". No to teraz już wiem, w czym rzecz, je sais parfaitement de quoi il s'agit! Zawsze chodziło właśnie o te nieszczęsne, barbarzyńsko wycięte plansze!

Poza brakiem cenzury oraz tytułowym Amfibą tomik dziesiąty przynosi pierwszą "opowieść w opowieści" traktującą o wielkiej i tragicznej miłości. W przyszłości pojawi się ich znacznie więcej i prawie zawsze motywować będą bohaterkę do podjęcia konkretnych działań w celu zadośćuczynienia krzywd. Zora zdecydowanie nie podziela poglądu niektórych polskich polityków, że "poza Kościołem jest tylko nihilizm" i chociaż sama chętniej zajdzie na mszę czarną niż kościelną (patrz tomik szósty), uznaje zarazem, że nie każdy zły uczynek powinien pozostawać bez kary. Tym razem, aby dokonać pomsty za niewinnie przelaną krew, gotowa jest na wszystko, nawet na... założenie fartuszka panny służącej! Nam zaś pozostaje podziwiać, z jakim wdziękiem nosi ten nietypowy dla siebie strój.

AMFIBIJNE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Szał uniesień w wersji plażowej. Końska metafora jasna jak słońce prażące urlopowiczów. Rzecz jasna tej pięknej planszy, mojej ulubionej z całego odcinka, nie odnajdziemy w edycji francuskiej!

wtorek, 12 lipca 2022

STORIE BLU. MACKI

Tytuł oryginalny: Storie Blu n.81 - Tentacoli

Wydawca: Ediperiodici

Pierwsze wydanie: 23 styczeń 1986

Scenariusz: Carmelo Gozzo

Grafika: Roberto Revello & Studio Giolitti

Okładka: Carmelo Gozzo

Skan edycji włoskiej: Akujo (VintageComix)

Czyszczenie dymków: Doomstep

Liternictwo tytułu: Puciek

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Wakacyjny powrót do Storie Blu. Poszukiwania historii najbardziej adekwatnej do urlopowych klimatów przywiodły mnie do 81. odsłony serii, rzecz jasna ze scenariuszem Carmelo Gozzo, który tym razem zaprojektował także okładkę! Czyżby nie dowierzał grafikom ze studia, że potrafią dochować tajemnicy i nie ujawniać w pełni wyglądu właściciela tytułowych macek? Jeśli istotnie była to przezorność, w pełni się opłaciła: istota siejąca zniszczenie, napędzana psychotyczną (choć w świetle okoliczności w pełni zrozumiałą) wściekłością, okazała się konceptualnym strzałem w dziesiątkę i jednym z najbardziej zapadających w pamięć monstrualnych bohaterów scenarzysty, tym razem rezygnującego zupełnie z wątków science-fiction, wydających się de rigueur w przypadku Błękitnych Historii. Niestety, Ediperiodici nie prowadziło rubryki z listami do redakcji, pozwalającej zapoznać się z opiniami nabywców, nie sposób zatem ustalić, jak wielkim powodzeniem cieszył się we Włoszech tomik nr 81. Wiadomo natomiast, że dekadę temu akwatyczne monstrum Gozzo wzbudziło wielki entuzjazm na BDtrash, forum frankojęzycznych amatorów "Bd de gare", trafiając nawet na awatar jednego z moderatorów. Ciekawe, czy teraz spodoba się polskim czytelnikom? Koniecznie dajcie znać w komentarzach, jak przypadł Wam do gustu ZAMACKOWANY MŚCICIEL!

Na pewno w prezentowanej opowieści ujawnia się w pełni czarny humor Gozzo, nie mającego żadnych oporów przed spuszczaniem wszystkich plag egipskich (w tym przypadku: morskich) na swoje bohaterki. Notabene, do wiekszości fabuł scenarzysty doskonale pasuje termin "gotycka mizoginia", ukuty przez ktytyczkę filmową Karyn Key na okoliczność analizy Oszukanego (The Beguiled), obrazu z Clintem Eastwoodem z 1971 roku. "Don Siegel (reżyser filmu) nienawidzi kobiet - i obawia się ich. Z filmu na film ukazuje ród niewieści jako manipulujący i zły, spiskujący na zgubę mężczyzn." Jak wdzięcznym materiałem do analizy byłby dla niej egzemplarz Tentacoli, gdyby przypadkowo wpadł jej w ręce! Cała produkcja fumetti tascabili mogłaby posłużyć jako przykład mizognizmu kultury popularnej, odpowiadającej na strach mężczyzn przed emancypującymi się kobietami poprzez ukazywanie tychże w jak najgorszym świetle, a następnie masakrowanie na najbardziej wymyślne sposoby. Czy zawarte w fumetti okrucieństwa względem płci pięknej pełniły funkcję terapeutyczną u męskich czytelników? Ten psychoanalityczny aspekt masowej produkcji Edifumetto i Ediperiodici wart jest zbadania!

Przechodząc od kwestii socjologicznych do technicznych, mam przyjemność przedstawić w notce biograficznej dwóch nowych czarcich kontrybutorów! Doomstep zajął się mozolnym czyszczeniem dymków, podczas gdy Puciek zaprojektował polską wersję "mackowatego" tytułu (który podziwiać możemy wewnątrz tomiku). Obydwu serdecznie dziękuję za pomoc i mam nadzieję, że to zaledwie początek naszej owocnej współpracy. Zachęcam także innych amatorów fumetti do wsparcia w chwalebnym zamyśle przybliżania włoskiej pulpy polskim czytelnikom. Im nas więcej, tym zwieksza się szansa na regularne publikacje, jak też na ich różnorodność!

Tymczasem zapraszam do wypuszczenia się na bezkresną przestrzeń Oceanu Atlantyckiego (niedaleko wybrzeża Miami) na luksusowym jachcie wraz z trójką bohaterów Macek. Sielski z pozoru rejs przyniesie im niejedną przykrą niespodziankę, lecz sam czytelnik może spać spokojnie. Prędzej pożre nas rosnąca lawinowo inflacja niż jakaś fantastyczna kreatura z kieszonkowego horroru!

MACKOWATE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Tytułowa strona komiksu w trzech odsłonach: oryginalnej włoskiej, angielskiej translacji Akujo oraz francuskiej (gdzie Macki zastąpiła Ośmiornica). Gdyby nie kontrybucja Pućka, byłbym zmuszony postąpić jak Elvifrance, zastępując stylizowane liternictwo jakąś inną, zapewne neutralną czcionką. Zatem raz jeszcze wielkie dzięki!

środa, 22 czerwca 2022

TERROR BLU. CMENTARZYSKO OBCYCH

Tytuł oryginalny: Terror Blu

N.58 - Cimitero Alieno

Scenariusz: Carmelo Gozzo

Grafika: Lorenzo Lepori

Okładka: Enzo Sciotti

Wydawca: Edizioni Segi

Rok pierwszego wydania: czerwiec 1979

Wydawca: Ediperiodici

Skan edycji włoskiej: VintageComix

Przekład z języka włoskiego i opracowanie graficzne: Vallaor

Tym razem reprezentant serii Terror Blu, wybrany przede wszystkim ze względu na przyzwoity stan skanu wyjściowego. Dobrej jakości kopia cyfrowa jest niestety rzadkością w przypadku tomików opatrzonych szyldem Błękitnego Terroru. Z jednej prostej przyczyny, związanej paradoksalnie z pozytywnym odbiorem serii: ponieważ wyróżniała się na plus w ofercie wydawniczej fumetti, poszła pod skaner amatorów w pierwszej kolejności. Kiedy technika skanowania poszła do przodu, większość tomików Blu była już od dawna przerobiona z papieru na piksele, umieszczona w sieci, przeczytana przez grono zainteresowanych, jak również skomentowana na forach internetowych. Na ponowne zeskanowanie w lepszej rozdzielczości mogą liczyć tylko nieliczne epizody, energia popularyzatorów kieszonkowców skierowana jest przede wszystkim na tworzenie cyfrowych kopii tytułów dotychczas niedostępnych.

Co zatem zadecydowało o tak dużej popularności Błękitnego Terroru pośród włoskich i francuskich fanów (ci drudzy poznawali je incognito, rozsiane po różnych seriach Elivifrance)? To samo, co zwykle przeważa o powodzeniu filmu gatunkowego: dobry scenariusz i atrakcyjna oprawa wizualna. Sprawnie pisane historie zawierały niezbędny dla fumetti per adulti ładunek przemocy i seksu, wynikający jednak logicznie z samej intrygi, nie sprawiający wrażenia dodanego na siłę. Scenariusz podpisał Carmelo Gozzo, odpowiedzialny za wszystkie scenariusze serii, czyli 153 numery plus 65 podwójnej objętości numerów specjalnych. Niekwestionowanemu królowi fumetti tascabili zawdzięczamy również 122 tomiki Storie Blu, oraz współtworzenie takich tytułów jak Zordon, Pig, Storie Viola, Oltretomba i jeszcze kilku innych.

Z jego pokręconą wyobraźnią mogliśmy zapoznać się przy dwóch poprzednich tytułach, Królowej ciemności oraz Planecie swastyki. Charakterystyczny styl i zestaw tematów Gozzo jest rozpoznawalny przez każdego, kto zetknął się choć z kilkoma jego pracami. Cmentrzysko obcych już samym tytułem ujawnia, jakim typem zagrożenia scenarzysta postraszy nas tym razem. Zarazem nie odsłania wszystkich kart, znalazło się tu bowiem miejsce zarówno na stopniowo odsłanianą tajemnicę, jak też na grozę o innym od kosmicznego, bardziej prymarnym obliczu... Wszystko to ładnie zilustrował niezastąpiony Lorenzo Lepori, który tym razem mógł mieć pomocników, dodających co nieco od siebie, efekt końcowy różni się bowiem od większości jego prac.

Za okładkę odpowiada Enzo Sciotti, absolutny mistrz włoskiego plakatu filmowego, którego grafiki od dekad elektryzują maniaków kina gatunkowego na całym świecie. Nie wszyscy jednak kojarzą go z imienia i nazwiska, a już nieliczni zdają sobie sprawę, że przygotował również szereg imponujących prac dla wydawców fumetti. Jego wkład w popularność kieszonkowców jest nie do przecenienia, wiekszość odbiorców osądzało bowiem komiks po okładce, decydując się na zakup wyłącznie na tej podstawie. I słusznie, ponieważ tomiki z frontalną ilustracją Sciottiego są obecnie na wagę złota, bez względu na swą zawartość. Sylwetkę tego wspaniałego artysty przedstawię już wkrótce. Na razie zdradzę tylko, że okładka niniejszej edycji cyfrowej różni się co nieco od wydania włoskiego i francuskiego. Wykorzystałem oryginalną wersję obrazu, która w procesie edytorskim została co nieco przycięta. Polscy czytelnicy jako jedyni mogą podziwiać kompozycję Sciottiego w jej pełnym kształcie!

LINKI Z CMENTARZYSKA:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Od lewej: oryginalna okładka Terror Blu, okładka edycji francuskiej pod lekko zmienionym tytułem Galaktyczny cmentarz, oraz inspirowana pracą Sciottiego obwoluta kasety video filmu Karzan kontra kobiety o nagich piersiach.

poniedziałek, 13 czerwca 2022

LUCIFERA N°10 - BIZANTYJCZYCY

Tytuł oryginalny: Lucifera n.10 - I Bizantini

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: lipiec 1972

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Skan wydania francuskiego:

Gentil-Toto & Termineur (VintageComix)

Przekład i opracowanie graficzne: Vallaor

"Tak przemija chwała świata!" Nawet wielkie imperia, które przez wieki stanowiły cywilizacyjny i kulturowy punkt odniesienia, mogą ostatecznie popaść w zapomnienie i przetrwać w pamięci pokoleń co najwyżej jako nazwa. Taki smutny los spotkał Bizancjum. Choć rzesze historyków zapewniają, że Cesarstwo wschodniorzymskie to przebogate źródło fascynujących opowieści, żadna z nich nie zadomowiła się w mentalności współczesnych. Zdecydowanie więcej szczęścia miała zdobyta (i wkrótce utracona) przez krzyżowców Jerozolima, jak również Bagdad, o którym co prawda niczego konkretnego nie wiemy, żyje jednak w naszej świadomości jako baśniowa stolica Orientu. Pech Bizancjum wynika więc z jego nieobecności w fundamentalnych dziełach kultury europejskiej. Trudno uwierzyć, ale tej przebogatej cywilizacji nie kojarzymy z żadną wielką fabułą! Cóż zatem z tego, że posiadało imponujący poczet cesarzy i patriarchów, skoro zabrakło Homera bądź Szeherezady, którzy potrafiliby zajmująco o tym wszystkim opowiedzieć.

W obliczu braku konkretnych, automatycznie rozpoznawalnych narracji, do których twórcy popularni mogliby się odwołać, nie powinno dziwić, że tytułowi Bizantyjczycy są w 10. tomiku potraktowani po macoszemu, a pobyt diablicy i jej towarzyszy w Konstantynopolu (ówczesnej stolicy chrześcijańskiego świata!) ma dość krótki charakter. Co prawda w przypadku bohaterów wynika to z przykrej konieczności. Wybór pierwszej atrakcji turystycznej przez Fausta i Caterinę okazuje się tak fatalny w skutkach, że na dalsze zwiedzanie nie ma już ani czasu, ani możliwości. Natomiast Lucifera jako osóbka długowieczna mogła sobie obejrzeć stolicę Cesarstwa już wcześniej, obecnie zaś jej myśli zaprząta wyłącznie zazdrość o ukochanego.

O ile jednak pośpiech protagonistów można usprawiedliwić okolicznościami, o tyle sami twórcy komiksu ponoszą pełną odpowiedzialność za machnięcie ręką na fabularny potencjał egzotycznej lokalizacji. Scenarzysta Giorgio Cavedon mógłby się co najwyżej tłumaczyć wspomnianym wyżej brakiem kulturowych toposów, do jakich mógłby nawiązać. Na złupienie Konstantynopola przez chrześcijańskich rycerzy podczas czwartej krucjaty jest jeszcze 200 lat za wcześnie, a co dopiero na jego ostateczny upadek w XV wieku (jak widać, najbardziej znane nam epizody z dziejów miasta wiążą się z jego klęskami). Do wykorzystania pozostała mu otoczona kultem relikwia: Włócznia św. Maurycego, przez wieki należąca do najważniejszych insygniów bizantyjskich władców.

Podobnej wymówki nie ma niestety Leone Frollo. Niekwestionowany mistrz w kreśleniu sylwetek postaci oraz ich fizjonomii, owych przystojnych męskich oblicz i przeuroczych dziewczęcych twarzyczek, raczej unika szczegółów tła, stosując je głównie w ujęciach ustanawiających (np. sala audiencyjna cesarza Aleksego). Najwyraźniej Bizancjum nie fascynowało go do tego stopnia, by poświęcać mu więcej zachodu, niż to absolutnie niezbędne. Z późniejszych prac artysty wyraźnie wynika, że jego ulubionym okresem historycznym była La Belle Époque oraz następujące po niej lata 20. XX wieku. Dopiero owe dekady zostały odmalowane przez Frollo z wyraźną atencją, przejawiającą się w bogactwie detali.

Bizantyjscy amatorzy mogą poczuć uzasadniony niedosyt, jednak tomik nie powienien zawieść nikogo, kto ceni sobie ironię. W poprzedniej odsłonie cwaniakowi Godefreyowi udało się podwędzić lampę Aladynowi, obracając w niwecz jego matrymonialne plany. Dopiero teraz przekonujemy się, jak daleko idące konwekwencje miała ta ingerencja. Zamiast sympatycznego śniadego chłopca sułtan Omar ma teraz za zięcia wojowniczego szejka Efezu, co w niedalekiej przyszłości poskutkuje zmasowanym atakiem Muzułmanów na Jerozolimę. Do ostatecznej klęski pierwszej wyprawy krzyżowej mogło więc doprowadzić banalne szachrajstwo, dokonane przez nieuwzględnionego na kartach historii, szemranego osobnika... Nie po raz pierwszy i nie ostatni rozbrzmiewa na planszach Lucifery złośliwy chichot losu!

BIZANTYJSKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Portugalczycy zorientowali się, że Konstantynopol i jego mieszkańcy niekoniecznie przyciągną czytelników, stąd wyeksponowanie na okładce innego, bardziej pikantnego wątku. Także tytuł Dziewica w opałach pobudza wyobraźnię w znacznie większym stopniu. Sorry, Bizancjum, ale biznes to biznes!

sobota, 4 czerwca 2022

MAKABRA. KRÓLEWSKA CZASZKA

Tytuł oryginalny: Il teschio vivente

Pierwsze wydanie: 6 maj 1980

Scenariusz i grafika: Magnus (Roberto Raviola)

Okładka: Oliviero Berni

Skan włoskich edycji: Charles (VintageComix)

Opracowanie graficzne i przekład z jęz. włoskiego: Vallaor

Projekt graficzny okładki i koncept tytułu: Cyfrowy Baron

Uwaga, tym razem prawdziwa graficzna perełka! Zapowiadając komiks Magnusa w dziewiątej odsłonie Zory posunąłem się nawet dalej, nazywając go ARCYDZIEŁEM. Cóż, była to typowa marketingowa hiperbola! Istnieje kilka innych prac tego znakomitego artysty, kóre w znacznie większym stopniu zasługują na miano opus magnum, chociażby powstała w tym samym czasie Milady nel 3000 (1980), nieco późniejsze Le 110 pillole (1985) czy Le femmine incantate (1987). Jednak w ramach formatu kieszonkowego, gdzie masowy charakter produkcji nie dawał czasu na misterne cyzelowanie każdej planszy, Królewska czaszka pozostaje wyczynem wręcz oszałamiającym, dającym okazję do podziwiania warsztatu jednego z najważniejszych włoskich twórców komiksowych, jak dotąd kompletnie nieobecnego na polskim rynku wydawnicznym.

We wspomnianej zapowiedzi użyty został ponadto nieco inny tytuł, będący dosłownym przekładem oryginalnego Il Teschio Vivente. Wierność wiernością, ale Żyjąca czaszka brzmi wyjątkowo głupio i mogłaby działać wręcz odstraszająco na potencjalnych czytelników! Czym jednak można ją zastąpić? Żywa czaszka i Ożywiona czaszka prezentowały się ździebko lepiej, ale wciąż była to tylko kosmetyka niezbyt szczęśliwej nazwy. Autorzy francuskiego przekładu najwyraźniej mieli podobne wątpliwości, zmieniając tytuł na Le crâne couronnéKoronowaną czaszkę. Niewątpliwie krok w dobrym kierunku, ale rażąco nieprecyzyjny, bowiem lewitujący czerep zamordowanego króla w żadnym momencie nie nosi korony! Ostatecznie z ambarasu poratował mnie Cyfrowy Baron (odpowiedzialny także za rekonstrukcję okładki), sugerując Królewską czaszkę - tytuł, który nareszcie wygląda sensownie, a nawet intrygująco. Co prawda nie zdradza, że w fabule wydarzy się coś nadprzyrodzonego, ale na dobrą sprawę wątek fantastyczny wydaje się doklejony na siłę i kto wie, czy nie został artyście narzucony, aby jego praca mogła ukazać się w ramach horrorystycznej serii Macabro.

Kontrowersje przy opracowywaniu polskiej translacji nie skończyły się na doborze tytułu. Nie byłem pewien, z jakiej wersji Czachy skorzystać: oryginalnej z 1980 roku, czy może rozszerzonej, znanej z kolejnych edycji? Sześć dodatkowych plansz ma charakter ilustracyjno-erotyczny i nie posuwa akcji do przodu (może z wyjątkiem sekwencji nocy poślubnej, której brak w wersji pierwotnej jest ewidentnym zgrzytem). Ponieważ jednak Roberto Raviola narysował je z równym kunsztem, co całą resztę, byłoby przykro z nich rezygnować. Ostatecznie stwierdziłem, że najlepiej będzie pozostawić ich osąd odbiorcom. Sami zadecydujecie, czy są integralną częścią dzieła, czy może niepotrzebnym obscenicznym dodatkiem ku uciesze gawiedzi. Przede wszystkim nie chciałem podążać niechlubnym śladem Elivifrance, które w 1981 roku ocenzurowało pierwszą wersję, wycinając z niej aż cztery plansze (pełna edycja ukazała się po francusku dopiero w drugiej dekadzie XXI wieku).

Przedstawiona w Czaszce historia Alboina i Rozamundy nie jest w Polsce powszechnie znana. Inaczej we Włoszech, gdzie cieszy się statusem jednej z najważniejszych legend okresu wczesnego średniowiecza. Żyjąca w VI wieku królowa, której okrutny mąż sprezentował kielich stworzony z czaszki jej zamordowanego ojca, stała się bohaterką niezliczonych poematów, tragedii scenicznych i dzieł malarskich. Na srebrnym ekranie pojawiła się już w okresie kina niemego, natomiast najbardziej znany okazał się Miecz zdobywcy (Rosmunda e Alboino), film Carlo Campogallianiego z 1961 roku. Posągowa piękność Eleonora Rossi była szczęśliwym wyborem do roli władczyni o niezłomnym charakterze, jednak swoim zwyczajem cały show skradł Jack Palance jako brutalny i bezwzględny Alboin. W tamtym okresie Palance był etatowym odtwórcą barbarzyńców siejących postrach w całej Europie, w Mongołach André De Totha zdarzyło mu się nawet najechać Polskę! Cokolwiek by nie mówić o ich nader swobodnym podejściu do historii, włoskie spektakle panoramiczne dostarczały solidnej porcji atrakcji, uświadamiając zarazem masową widownię, nie zawsze gruntownie wykształconą, że na przykład istniało na terenach Italii coś takiego jak Królestwo Longobardów, a Kraków był niegdyś stolicą Polski. Być może również komiks Roberto Ravioli, przyciągający uwagę zarówno estetycznym wyrafinowaniem, jak też awanturniczo-pikantną treścią, spełniał mimochodem podobną funkcję edukacyjną?

LINKI KRÓLEWSKIEJ MAKABRY:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Przygotowana przez samego Magnusa okładka reedycji nie pozostawia złudzeń co do nieokrzesanej natury Alboina. Co za maniery jaskiniowca przy królewskim stole!

sobota, 21 maja 2022

ZORA WAMPIRZYCA N°9 - WZROK, KTÓRY ZABIJA

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.3 - Lo sguardo che uccide

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 9 marzec 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej: Mal32 & Aquila della Notte (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Zora La Vampira i Zara La Vampire były na początku bliźniaczymi bytami, różniącymi się wyłącznie w wartwie tekstowej (francuska była bardziej kwiecista). Od dziewiątej odsłony dostrzec można różnice - zdecydowanie na niekorzyść edycji francuskiej! Publikacja "Le regard qui tue" w lipcu 1976 roku inicjuje brzydką praktykę redaktorów Elivifrance, ingerujących w treść tomików poprzez wycinanie poszczególnych kadrów i całych plansz. Haniebny proceder tłumaczył się dążeniem do uszuplenia opowieści (więcej stron numeru mogło wówczas posłużyć reklamie innych tytułów), jak również próbą obłaskawienia obrońców moralności, patrzących spode łba na komiks o zmysłowej krwiopijczyni.

Do niedawna łudziłem się, że początek edytorskich cięć rozpoczął się później, na przykład wówczas, gdy zwiększona została objętość tomików (w których dwa włoskie oryginały mogły zmieścić się wyłącznie po uprzednim "odchudzeniu"), a może wtedy, gdy przygody wampirzycy stały się naprawdę pikantne. Tymczasem nożyce poszły w ruch znacznie, znacznie wcześniej... Quelle horreur! - jak zakrzyknęli zapewne wszyscy czytelnicy znad Sekwany, porównując swoje tomiki z oryginalnymi. Na szczęście podczas tworzenia fanowskiej edycji cyfrowej miałem możliwość korzystania ze skanu włoskiego, gdzie żadnej planszy nie brakuje!

A teraz najwyższy już czas na obiecany przed miesiącem wywiad z nieodżałowanym Birago Balzano.

Birago, opowiedz nam o swojej bohaterce.

Pomysłem wyjściowym była Jacula (komiksowa wampirzyca z wydawnictwa Ediperiodici - przyp. tłum.). Plan wydawniczy Edifumetto zakładał stworzenie jej odpowiednika. Jednak wraz z kolejnymi numerami Zora nabierała coraz mocniej zdefiniowanej, oryginalnej tożsamości. Plansza w kieszonkowym formacie tomików była tradycyjnie podzielona poziomo: ja preferowałem podział pionowy, podkreślający sylwetkę pięknej wampirzycy. Lubiłem też unowocześniać jej wygląd. Pomimo że akcja osadzona jest w XIX wieku, często ubierałem ją w dżinsy i krótkie spodenki, co zwiększało erotyczny ładunek zawarty w postaci. W istocie seria starała się być "nienagannie" erotyczna, nie popadając nigdy w wulgarność. Myślę, że także z tego powodu odniosła tak duży sukces. Dlatego również popularność stopniowo malała, gdy późniejsze numery zaczęły zbliżać się do pornografii, zgodnie z ewolucją, jaką przechodził cały gatunek komiksów małego formatu. Ja sam zniechęciłem się do Zory z tej właśnie przyczyny...

Seria zakończyła się na numerze 288 (we wrześniu 1985 roku – przyp. tłum.), ale została wznowiona w 2004 roku.

Tak, w formie czteroczęściowej mini-serii, dla której narysowałem pierwszy numer. Przejął ją po mnie utalentowany Daniele Statema (uczeń Birago, który stworzył wiele komiksów erotycznych, zanim zaproponowano mu udział w reeboocie Zory, przygotowanym na rynek amerykański w typowo zeszytowym formacie, a następnie wydanym we Włoszech w jednym albumie - przyp. red.).

Skąd pochodzi Birago Balzano-artysta?

Ze szkoły Bonelliego, któremu jeszcze dziś jestem wdzięczny: obdzielił mnie miłością do tego zawodu. Mam nadzieję, że widać tę miłość w moich planszach, co jak myślę również przyczyniło się do triumfu Zory: czytelnicy dostrzegli tę pasję. Aby uzmysłowić sobie skalę popularności bohaterki, wystarczy wspomnieć, że poświęcono jej adaptację filmową, album muzyczny, a nawet markę wina!

Była to tym niemniej ciężka praca, zważywszy na rekordową liczbę 270 narysowanych numerów.

Tak, bardzo męcząca praca. Seria publikowana była dwa razy w miesiącu, tworzyłem więc 26 tomików rocznie! Chcieli wesprzeć mnie pomocnikiem, ale "wykorzystałem" go tylko do tworzenia tła. Do tego stopnia zależało mi na postaci, że tusze również nakładałem sam. Tylko okładki nie były moje, zajęli się nimi tak wielcy artyści jak Alessandro Biffignandi.

Kim był dla ciebie Renzo Barieri (założyciel Edifumetto – przyp. tłum.)?

Znakomitym redaktorem i wspaniałym człowiekiem.

Tęsknisz dziś za Zorą?

Nie, już mi jej nie brakuje. Wciąż pracuję w branży komiksowej, przez ostatnie lata ponownie dla Bonelliego (wydawnictwa Sergio Bonelli Editore – przyp. tłum.). Aby ponownie wziąć na warsztat Zorę – którą notabene od czasu do czasu zdarza mi się rysować dla własnej przyjemności – potrzeba byłoby poważnego projektu, naprawdę ciekawej propozycji.

Wywiad ukazał się w Sbam! Comics nr. 2 (marzec/kwiecień 2012)

BIRAGOWSKO-BALZANOWSKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Przykład wspomnianego w wywiadzie pionowego podziału kadrów, umożliwiającego ukazanie pełnych sylwetek Zory i innych piękności. A zarazem jedna z plansz wyciętych z edycji Elvifrance. Widok kobiecych majteczek jest zaiste bulwersujący jak diabli! Ech, ta świętoszkowata Francja...