niedziela, 19 grudnia 2021

LUCIFERA N°6 - SABAT

Tytuł oryginalny: Lucifera n.6 - Sabba

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: marzec 1972

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Okładka: Averardo Ciriello

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Rodzina Małgorzaty na próżno liczy na sprawiedliwe osądzenie ich sprawy. Wielki Inkwizytor ani myśli bawić się w subtelności, kiedy nadarza się okazja do zademonstrowania swej karzącej potęgi. Święte Officjum nie zna litości, zresztą jak każda instytucja religijna, którą państwo zanadto rozbestwi, dając wolną rekę w kwestiach jurysdycznych. Publiczny proces Blumenthalów może zakończyć się tylko w jeden sposób, co sygnalizowała już okładka poprzedniego epizodu.

Publicznej egzekucji "nieczystej" rodziny poświęcona jest pierwsza dramatyczna sekwencja tomiku (popis graficznej maestrii Leone Frollo!). Tracenie skazańców na oczach tłumu było niegdyś stałym elementem miejskiego życia. Pełniło funkcję zastraszającą i ostrzegawczą, lecz przede wszystkim dawało ujście prymitywnym instynktom zebranych. Chłonęli oni spektakl wszystkimi zmysłami, nie tylko sycąc wzrok widokiem kaźni, ale też wsłuchując się z atencją w wycia i jęki, podczas gdy nozdrza wypełniał swąd palonego miejsca. Nie była to bynajmniej jakaś wstydliwa przyjemność, lecz zbiorowa ekstaza usankcjonowana prawem ludzkim i boskim. Czemu się nie radować w momencie, gdy sprawiedliwości staje się zadość? Dla chrześcijan tego rodzaju imprezy były przedsmakiem atrakcji, jakie oferować miały Niebiosa. Wedle średniowiecznej teologii jedną z największych rozkoszy osób trafiających do Raju miała być możliwość przyglądania się wiecznym mękom potępionych. Kościół nigdy nie zdementował tej specyficznej wizji wiekuistej szczęśliwości, lecz od pewnego czasu z jakiegoś powodu nie przywołuje jej w kazaniach. Nowe pokolenia wiernych nie zadają sobie sprawy, jakie to wspaniałości oferują im zaświaty!

Druga spektakularna scena epizodu to tytułowy sabat, uroczystość o znacznie bardziej elitarnym charakterze. Odbywa się w ustronnym miejscu pod osłoną nocy, a zaproszenie dostają wyłącznie osobnicy dysponujący wiedzą tajemną (magowie i czarownice), tudzież członkowie rodziny Szefa. Pomimo tego ewidentnego snobizmu, także tutaj prym wiodą prymarne żądze, na dodatek nie ukrywające się pod płaszczykiem świętobliwości. Jak to na przyjęciach zamkniętych bywa, społeczne konwencje przestają obowiązywać, a uczestnicy zapominają się w szale zmysłów. Mogłoby się wydawać, że ze względu na brak hipokryzji będzie tu sympatyczniej, ale gdzie tam! I tym razem do wprawienia zgromadzonych w euforię niezbędna okazuje się danina krwi. Wygląda na to, że w średniowieczu nie potrafiono się dobrze bawić, nikogo przy tym nie uśmiercając...

W preciwieństwie do świetnie udokumentowanych publicznych egzekucji, wiedza o sabatach jest wypadkową pogłosek i legend. Czy owe tajne zgromadzenia faktycznie się odbywały? Same opisy zlotów czarownic, jakie wyszły spod pióra mnichów, obfitują w tak obsceniczne szczegóły, iż wydają się owocem fantazji rozpalonego męskiego libido, zakamuflowaną pornografią na użytek osób duchownych. Nie można jednak wykluczyć, że opowieści o diabelskich orgiach zachęcały do naśladownictwa, zakazany owoc kusi najmocniej! Na pewno sprośnymi średniowiecznymi legendami inspirowały się XIX-wieczne zgromadzenia satanistów. O takim postrewolucyjnym sabacie zblazowanych arystokratów opowie już inne fumetti, którego polska cyfrowa premiera zbliża się wielkimi krokami!

Sabacie linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Pojęcia nie mam, czemu projektant portugalskiej okładki nie zdecydował się na sam sabat. Czyżby zadziałała tamtejsza cenzura kościelna, chroniąca wiernych przed oglądaniem diabelstwa na witrynach sklepowych? Ale jak wówczas wytłumaczyć okładkę pierwszego tomiku, z Luci w prowokacyjnej pozie pokazującą diabelskie rogi?

sobota, 4 grudnia 2021

ZORA WAMPIRZYCA N°5 - KANIBALKA

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie I n.5 - La cannibale

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 15 grudzień 1972

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Jak na wczesne numery przystało, formuła serii dopiero się wypracowuje, rozpoznając swoją naturę na wzór bohaterki. Gdy w ręce Zory jak na żądanie trafiła mikstura niwelująca jedną z najdotkliwszych przypadłości wampirzej rasy, było już jasne, że twórcy starają się szybko (i w miarę bezboleśnie) uczynić ją protagonistką bardziej uniwersalną, w mniejszym stopniu ograniczoną mitologią krwiopijców, do których przynależy niejako na własnych zasadach. Tematyka stricte wampirystyczna okazuje się zaledwie punktem wyjściowym dla scenarzystów dążących do ogarnięcia znacznie szerszego spektrum horroru, odhaczenia jak największej liczby gatunkowych tropów. Ma to swoje konsekwencje: piąty tomik jest zarazem pierwszym, w którym krwiolubna natura panny Pabst nie manifestuje się w jakikolwiek sposób.

Trzeba więc pogodzić się z faktem, że wampirzyca nie zawsze dostanie szansę na odsłonięcie kłów. Może się wręcz zdarzyć, że nie będzie najważniejszą postacią danej opowieści! Tym razem zdecydowanie ustępuje pola innej barwnej figurze, której charakterystyka odsyła do konkretnej odmiany grozy. Wbrew sugestii w tytule nie będzie to nurt kanibalistyczny, ten bowiem wymagałby podróży Zory w egzotyczne lokalizacje. W tym temacie trzeba uzbroić się w cierpliwość, co jednak opłaci się, gdyż niejedną taką dramatyczną wyprawę do ciepłych krajów bohaterka odbędzie i jeszcze nie raz jej krągłości pobudzą apetyt u przedstawicieli stojących na niższym szczeblu cywilizacyjnym grup społecznych o ciemniejszej karnacji (tzn. prymitywnych czarnoskórych dzikusów).

Na kanibalizm w pełnym anturażu jeszcze nie pora, na razie tylko przedsmak (!) pod postacią nieprzewidzianych skutków ubocznych eksperymentu, jakiego podjął się pewien szalony naukowiec. Jeden z tych skrajnie nieetycznych medyków, brutalnie deptających przysięgę Hipokratesa dla eksploracji niezbadanych dotąd rejonów biologii. Starając się przezwyciężyć prawa natury w dążeniu do ożywienia obumarłych tkanek, składają oni daninę Śmierci pod postacią dziesiątek ludzkich królików doświadczalnych!

Obłąkani medycy są duchowymi następcami doktora Wiktora Frankensteina, którego nazwisko już na zawsze pozostanie tożsame ze stworzonym przez niego monstrum. Następcy tragicznego "współczesnego Prometeusza" z powieści Mary Shelley okazali się znacznie bardziej bezwzględni od niego, nie poprzestając na buszowaniu po cmentarzach w poszukiwaniu materiału do eksperymentów. Życia bliźnich w imię postępu naukowego nie waha się poświęcić nawet sam Frankenstein w filmowym cyklu wytwórni Hammer, dającym bodajże najciekawszą współczesną interpretację tej klasycznej postaci.

Natomiast antybohater Kanibalki zalicza się do jeszcze węższego grona szalonych naukowców, nie zasłaniających się frazesami o działaniu dla dobra ludzkości i otwarcie przyznających do prywaty. Doktor Reginald dla przywrócenia życia ukochanej gotów jest zaszlachtować dowolną liczbę osób, w swoim opętaniu nie licząc się z faktem, że wszelkie rewolucje, także te naukowe, mają w zwyczaju pożerać własne dzieci i własnych twórców...

Obłąkańczo-scjentystyczne linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Tradycyjnie kończymy nasz wywód o Zorze na kobiecym akcie. Nie jest to jednak dobrze nam znana blondyna, tylko ozdoba drugiego planu, ponętna brunetka z imponującymi lokami. Margie Thompson nie ma w tej historii zbyt wiele szczęścia (nawet skok w bok z Markiem Finneyem spala na panewce), ale tak ładnie się do czytelników wdzięczy, że nie powinna zostać zapomniana!