czwartek, 7 grudnia 2023

ZORA WAMPIRZYCA N°20 - KREW I RÓŻA

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.16 - Il sangue e la rosa

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 21 wrzesień 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej:

Mal32 i Aquila della Notte (VintageComix)

Retusz okładki: Cyfrowy Baron

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Bestiariusz świata Zory powiększa się o kolejne nadnaturalne istoty! Nie psuję chyba w tym momencie przyjemności z lektury, bądź też robię to w sposób minimalny, jeśli ujawnię, że tym razem chodzi o zombie: ludzkie szczątki powstałe z grobów za sprawą czyjejś złowieszczej woli. Zresztą okładka również zdradza co nieco w kwestii treści epizodu. Zielonkawy zgniłek majstrujący przy majteczkach bohaterki nie pozostawia wątpliwości, że nawet w przypadku tak odpychających fizycznie monstrów niezmienna pozostaje główna strategia twórców, czyli melanż erotyki z grozą.

Współczesny zblazowany odbiorca, który wszystko gdzieś kiedyś widział, miał już niejedną okazję oglądać ożywione zwłoki w najróżniejszych okolicznościach, kontekstach i pozycjach. „Zombie sex” nie jest już czymś nowym, nawet w mniej typowym wydaniu pt. "panowie z panami", gdzie staje się wręcz rodzajem gejowskiego fetyszu (L.A. Zombie). Trzeba zatem przypomnieć, że uprawianie miłości nie od zawsze było jednym z priorytetów truposzczaków. W definiującej cały gatunek Nocy żywych trupów interesowała je wyłącznie konsumpcja surowego ludzkiego mięsa. Nawiasem mówiąc, gdyby nie były takie wybredne w kwestii świeżości i aromatu, zapewne zjadałyby się również pomiędzy sobą!

Trochę czasu musiało upłynąć, zanim zombie pomyślały o czymś innym niż pożywienie (złośliwcy dodaliby, że ma to związek z ich daleką od doskonałości sprawnością intelektualną). Pod hasłem „Pornographic zombie films” Wikipedia wymienia pozycje począwszy od pamiętnego roku 1980, w którym bezpruderyjny Joe D’Amato nakręcił Erotic Nights of the Living Dead. Niewykluczone, że żywe trupy miały ciągoty w tym kierunku i wcześniej, lecz te były na tyle niezdarne, że nie mogły stanowić podstawy całego pornograficznego obrazu! Zresztą w 20. tomiku Zory truposzczaki również się specjalnie do seksu nie kwapią, chyba że na wyraźne polecenie od swojego pana i władcy (co może, ale przecież nie musi im się podobać). Tym niemniej nie jest wykluczone, że Barbieri i Pederiali jako pierwsi wpadli na pomysł zaprzęgnięcia zombie w aktywność o charakterze erotycznym. Byliby zatem pionierami w tej dziedzinie? Jeśli wiecie coś o przykładach z uniwerum "zombie sex" sprzed 1973 roku, koniecznie dajcie znać w komentarzu!

RÓŻANO-KRWISTE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

W przypadku filmu o żywych trupach rażąca sztucznością charakteryzacja nie musi być wadą, gdyż podkreśla ich przerażającą martwotę. Przykładem francuski La Revanche des mortes vivantes, gdzie toporne maski tytułowych bohaterek nie zmniejszają stężenia grozy, wręcz przeciwnie! Kto nie uciekałby z krzykiem od takich paskud?

wtorek, 28 listopada 2023

LUCIFERA N°18 - PIEKIELNY EROTYZM

Tytuł oryginalny: Lucifera

n.18 - Erotismo infernale

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: marzec 1973

Scenariusz: Giorgio Cavedon

Grafika: Tito Marchioro

Skan wydania niemieckiego:

Charles (VintageComix)

Rekonstrukcja cyfrowa: Old Man

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Höllerische erotismus - czego można spodziewać się po tak sugestywnym tytule (brzmiącym dobitnie zwłaszcza w wersji niemieckiej, która tym razem posłużyła za podstawę przekładu)? Przede wszystkim Lucifery w stanie czystym: diablicy, która nie musi hamować swoich instynktów w obawie przed reprymendą ze strony ukochanego, nie podzielającego jej zamiłowania do grzechu. Choć zaczyna przygodę we wspólnym lochu z Faustem, wkrótce jej sytuacja zmienia się diametralnie. Gdy ląduje w łożu księcia Moguncji, uzależnia go od siebie swoim piekielnym erotyzmem, stając się zarówno oficjalną faworytą, jak też nieodłączną towarzyszką jego zuchwałych wypraw.

Zamiana kochanka na bezwzględnego i ambitnego księcia wyznacza nowy etap serii, którą dotychczas jako tako trzymał w ryzach etyczny kompas męskiego protagonisty. Mniejsza o to, że pragnący czynić dobro Faust dopuszczał się niejednego moralnie nagannego uczynku, czasami z winy swojej występnej towarzyszki, a czasami sam z siebie, zmuszony okolicznościami i słabością ludzkiej natury. Przynajmniej dręczyły go potem wyrzuty sumienia i obiecywał w duszy poprawę! Tymczasem niemiecki władyka pozbawiony jest tego rodzaju słabości. Ten średniowieczny samiec alfa (Alpha-Männchen!) zdobywa wszystko, czego zapragnie, idąc do celu po trupach, nawet jeśli będą to trupy starców, kobiet i dzieci. Lucifera nie mogła wymarzyć sobie lepszego towarzysza do swojej nadrzędnej misji, jaką jest czynienie zła na ziemi. Pytanie tylko, czy wyłącznie tego pragnie, czy pławienie się w nieprawości zaspokoi drzemiące nawet w niej pragnienie miłości? Dobrze jest znaleźć bratnią duszę (potępioną), lecz to przeciwieństwa, takie jak dobro i zło, najmocniej się przyciągają!

Do dylematów sercowych bohaterki twórcy jeszcze kiedyś powrócą, na razie jednak zostaje przez nich posłana hen za morze, na poszukiwanie magicznego artefaktu! Ten legendarny przedmiot wydaje się dla niej wyjątkowo niebezpieczny, bo cały jest przesiąknięty świętością. Możliwe jednak, że Lucifera jako pilna adeptka piekielnych nauk potrafi obchodzić się z relikwiami tak, aby nie pozostawiły trwałego uszczerbku na zdrowiu. A o taki wcale nietrudno, gdy obchodzimy się nieostrożnie z przedmiotami kultu... Wystarczy spytać pewnego słynnego archeologa, który zresztą miał kiedyś do czynienia z naczyniem, na poszukiwanie którego wyrusza występny książę wraz ze swoją infernalną konkubiną.

HÖLLERISCHE LINKS:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Wszyscy pamiętający przygody wspomnianego archeologa wiedzą, że przy wyborze właściwej relikwii należy wykazać się znajomością przedmiotu, nie poprzestając na walorach estetycznych, te bowiem potrafią wprowadzić w błąd. Prawdziwym specjalistom przypominać zresztą tego nie trzeba. Spróbujcie jednak powiedzieć biskupom, że nie wszystko święte, co się świeci!

niedziela, 22 października 2023

STORIE BLU. UZURPATORKA

Tytuł oryginalny: Storie Blu

n.13 - L'usurpatrice

Scenariusz: Carmelo Gozzo

Grafika: Francesco Blanc

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: czerwiec 1980

Skan oryginalnego wydania włoskiego:

Charles (VintageComix)

Rekonstrukcja cyfrowa: Old Man

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Powrót Storie Blu, czyli fantastyki naukowej podszytej grozą, bądź też grozy podszytej fantastyką! Jedna z tych serii, których praktycznie każda odsłona ma do zaproponowania jakiś ciekawy pomysł, mający szansę należycie się rozwinąć dzięki słusznej ilości stron. Niestety, również za sprawą obszerności Błękitne historie nie goszczą na blogu zbyt często. Pracy przy nich tyle, co przy dwóch "regularnych" tomikach, a gdy dodamy do tego kiepską jakość większości skanów wyjściowych, wymagającą kompleksowych i czasochłonnych zabiegów rekonstrukcyjnych, narzuca się oczywiste pytanie, czy gra warta jest świeczki? Może lepiej zabrać się za coś objętościowo mniejszego i wdzięczniejszego pod kątem obróbki graficznej, dzięki czemu kolejne czarcie projekty pojawiać się będą z większą regularnością?

Postanowiłem jednak podjąć ryzyko zagrzebania się w jednym tomiku na długie tygodnie! Niekoniecznie motywowały mną wyjątkowe walory estetyczne dzieła, jak miało to miejsce na przykład przy ”baśniach dla dorosłych” Magnusa. Niedopartym impulsem okazał się seans nowego filmu Brandona Cronenberga, który podobnie jak niegdyś jego ojciec odważnie poczyna sobie w domenie horroru science fiction. Infinity Pool, z którym Uzurpatorka rezonuje zaskakująco dobrze, ma wręcz szansę na status dzieła kultowego, do czego przyczynia się zarówno boska Mia Goth w roli głównej, jak też niewątpliwa drapieżność i transgresyjność fabuły. Do obiegu trafiły dwie wersje dostosowane do odpowiednich kategorii wiekowych. Podczas gdy purytańska Ameryka ogląda w kinach R-kę, w "dekadenckich" krajach europejskich, takich jak Niemcy czy Francja, zapoznać się można z wariantem dłuższym i bezwstydniejszym. Niestety, jak dotąd żaden dystrybutor nie pokusił się o sprowadzenie Infinity... na polskie ekrany, tym niemniej bywalcy Nowych Horyzontów mieli okazję do zapoznania się z filmem w wariancie NC-17, czyli w pełnej krasie. Zresztą wyłącznie po godzinie 22:00, jak na prawdziwy „film dla dorosłych” przystało!

Nie wiadomo, jakimi utworami inspirował się Brandon Cronenberg przy tworzeniu scenariusza. Centralny koncept, którego nie sposób wyjawić nie psując ludziom frajdy, pojawiał się w fikcji fantastycznonaukowej już wcześniej. Zapewne także Carmelo Gozzo, pisząc w 1980 roku skrypt do swojego fumetto, miał już za sobą solidną porcję literatury sci-fi na ten sam temat. Tym niemniej obydwaj twórcy wyciągnęli z konceptu bardzo podobne, nihilistyczne, a zarazem nieodparcie logiczne konkluzje. Obaj też postarali się nie wchodzić zanadto w techniczne szczegóły, w słusznym przekonaniu, że nie one są dla odbiorców najciekawsze, a ich samych mogą zdemaskować jako kompletnych laików. Przy czym Croneberg wykpił się zupełnie, unikając jakichkolwiek naukowych wyjaśnień, podczas gdy Gozzo zadbał o racjonalne uzasadnienie ukazanego fenomenu. Czy udało mu się wyjść z zadania obronną ręką? A może poziom absurdu przekroczył dopuszczalne granice, czyniąc całość bardziej śmieszną niż straszną? Odpowiedź na te pytania zależy od indywidualnej wrażliwości czytelnika - zachęcam do dzielenia się wrażeniami! Na pewno warto zmierzyć się z Uzurpatorką, dla której seans Infinity Pool będzie wdzięcznym uzupełnieniem (bądź vice versa!)

UZURPATORSKIE LINKI:

MEGA (CBR)

PDF (MEDIAFIRE)

Podobnie jak film Cronenberga, komiks Gozzo i Francesco Blanca istnieje w dwóch wersjach, przy czym ta druga powstała nie tyle z szczerej chęci twórców, co z bieżącej potrzeby włoskiego rynku. Cała seria Fumetti del Futuro składała się z reedycji wcześniejszych tytułów, wzbogaconych o dosadniejsze sceny kopulacji. Także nowa okładka odzwierciedla odmienny od pierwotnego punkt ciężkości fabuły…

środa, 27 września 2023

ZORA WAMPIRZYCA N°19 - PANI ŚMIERĆ

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.15 - Signora Morte

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 7 wrzesień 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej:

Mal32 & Aquila della Notte (VintageComix)

Retusz okładki: Cyfrowy Baron

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Ciąg dalszy rzymskiej przygody Zory, goszczącej w Wiecznym Mieście w celach skrytobójczych! Kandydatem do wyprawienia na tamten świat jest szwagier Frau Murder, stojący jej na drodze do wielkiej fortuny. Oczywiście nie może się obyć bez pewnych komplikacji, wynikających z nietypowych upodobań rzeczonego arystokraty, przy których masochistyczne zachcianki jego brata okazują się niewinną igraszką. Gdyby ktoś jeszcze zastanawiał się, w jakim celu urządził w podziemiach swojego pałacu tajną ceremonię z ułożonym w trumnie ciałem dziewczyny, wszelkie wątpliwości rozwiewa tytuł francuskiej edycji: Nekrofilia!

Zdumiewa taka dosadność Elvifrance w kontekście stosowanych przez to wydawnictwo zabiegów usuwania wszelkich „problematycznych” plansz i przepisywania zanadto pikantnych dialogów. Tomik 19. nie jest pod tym względem wyjątkiem. W wersji francuskiej wypadła z niego chociażby plansza, na której Zora z odsłoniętą piersią odpędza się od adeptów makabrycznego kultu, tudzież plansza z niecnymi myślami doktora, rozważającego skorzystanie z wdzięków nieprzytomnej pacjentki. Choć ingerencji cenzury na tym etapie publikacji Zara La Vampire nie było jeszcze tyle, co w latach późniejszych, działała ona bardzo konsekwentnie. Tym bardziej dziwi fakt, że możliwa była zmiana tytułu z enigmatycznej Pani Śmierci na bardzo precyzyjną definicję seksualnej perwersji, która nawet u amatorów niegrzecznych zabaw łóżkowych może wywołać niesmak!

Możliwe, że tym razem cenzorzy po prostu przysnęli i dopiero gdy tomik trafił do kiosków, złapali się za głowę i postanowili nigdy więcej nie dopuścić do podobnych fanaberii. Istotnie, tego typu inwencji twórczych nie było w nazewnictwie późniejszych odcinków Zary. Niewykluczone jednak, że akurat stosunek płciowy z nieboszczką jest na tyle rozpoznawalnym i powtarzającym się toposem w literaturze francuskiej, że jego pojawienie się w ramach wytworu kultury popularnej zostało przyjęte jako coś naturalnego, nie wzbudzając większych emocji. Jeśli nawet pominiemy pisma Markiza de Sade, które w latach 70. dostępne już były w wydaniach kieszonkowych, znacznie szacowniejsi ludzie pióra, jak Charles Baudelaire czy Joris-Karl Huysmans, również rozpisywali się z lubością o niebywałej rozkoszy obmacywania zimnych członków. Zatem, jak mówią sami Francuzi, chacun à son goût! O gustach się nie dyskutuje, natomiast o tych najbardziej osobliwych nawet ciekawie poczytać!

LINKI PROSTO Z KOSTNICY:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Literatura to jeszcze nic, francuskie piśmiennictwo medyczne ma we wspomnianej materii status pioniera! Terminu "necrophilia" użył po raz pierwszy belgijski lekarz psychiatrii Joseph Guislain (1798-1860), opisując słynny przypadek Wampira z Montparnasse, profanującego zwłoki w celach lubieżnych. Nekro-amantem okazał się François Bertrand (1823–1878), sierżant armii (a jakże!) francuskiej. Magazyn Détective opatrzył artykuł o jego wyczynach powyższym drzeworytem.

środa, 13 września 2023

LUCIFERA N°17 - KIEDY ZŁO TRIUMFUJE

Tytuł oryginalny: Lucifera

n.17 - Quando il male trionfa

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: luty 1973

Scenariusz: Giorgio Cavedon

Grafika: Tito Marchioro

Skan wydania niemieckiego:

Charles (VintageComix)

Rekonstrukcja cyfrowa: Old Man

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Po wakacyjnej przerwie diablica powraca w pełnym rynsztunku bojowym! Ze zbroją jej do twarzy, o wiele bardziej niż ze zwiewną sukienką czy innymi damskimi fatałaszkami. Czemu tak długo zwlekała z założeniem kolczugi i naramienników, pasujących do niej jak ulał? Najwyraźniej ilustrator okładek również nie mógł się tego faktu doczekać i już na obwolucie numeru ósmego fantazjował, jak wyglądałaby bohaterka w ferworze bitwy. Była to jednak klasyczna marketingowa zmyłka. Lucya co prawda przywdziała z okazji krucjaty zbroję i hełm, lecz tylko na czas morskiej podróży, w celu zmylenia męskiego towarzystwa. Później aż do końca arabskiej przygody nosiła kobiece stroje, drażniąc zmysły krzyżowców i wyznawców Allaha pospołu. Jednak narowistej natury nie da się oszukać i kiedy tylko na niemieckich ziemiach Faust wcielony został do Zakonu Krzyżackiego, Lucya udowodniła wszystkim swoją sprawność w walce, aby towarzyszyć ukochanemu z bronią w ręku.

Tym samym dochodzimy do odpowiedzi na postawione powyżej pytanie. Przyczyną znikomej aktywności Lucifery w materii, do której wydaje się stworzona, czyli uprawiania wojny, było dotąd jej gorące uczucie do Fausta. Człowieka mężnego, zdolnego nawet do walki o jakąś szlachetną sprawę (na krucjatę zaciągnął się z własnej woli!), lecz w głębi duszy pacyfisty, nie odczuwającego żadnej radości z wymachiwania mieczem. Miłość jest ślepa, lecz jak Lucifera wyobraża sobie życie z takim idealistą? Zapewne najbardziej ucieszyłaby się z jego przejścia na ciemną stronę, odrzucenia zasad moralnych i zaakceptowania przynależności do piekła (zgodnie z podpisanym niegdyś cyrografem). A może wręcz przeciwnie, ulegając pokusom i odrzucając skrupuły straciłby w jej oczach cały swój urok? W końcu przeciwieństwa najbardziej się przyciągają. Gdyby na dodatek zaczął przejawiać wodzowskie zapędy, mógłby zagrozić jej dominującej pozycji, czego żadna hetera nie lubi.

Sama esencja serii zasadza się na niezmienności relacji dwójki protagonistów: Faust musi pozostać mężczyzną szlachetnym, choć nierzadko błądzącym, a Lucifera sprowadzająca go z właściwej ścieżki kusicielką, którą niefortunny afekt do śmiertelnika pakuje w kolejne awantury. Dynamika tego związku może jednak ulegać daleko idącym zmianom, tak jak to ma miejsce obecnie. Okazuje się, że gdy diablica zakosztowała krwi, amory schodzą na dalszy plan! Krnąbrnego Fausta jest nawet w stanie posłać do celi, aby o chlebie i wodzie medytował nad głupotą swojego oporu wobec niemoralnej propozycji kochanki. Ujmując rzecz po freudowsku, nastąpiła u Lucifery sublimacja popędu płciowego: pragnienie męskiego ciała przerodziło się w żądzę krwi i władzy. Jak długo utrzyma się ten stan rzeczy i jak wysoką pozycję wywalczy sobie bezwzględna kobieta na czele armii najemników? Przekonają się o tym wszyscy czytelnicy 17. tomiku!

TRIUMFALNE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Nie ma żadnego dowodu na to, że Kriss de Valnor inspirowana była jakąś wcześniejszą komiksową bohaterką, jednak jej charakterologiczne i wizerunkowe podobieństwo do Lucifery skacze do oczu. Żadna z nich nie ma obiekcji przed zajęciem tronu i wydawaniu rozkazów. Obydwie też zapałały afektem do zbyt porządnego na ich gust faceta...

sobota, 26 sierpnia 2023

TERROR. DANSE MACABRE

Tytuł oryginalny: Terror

n.03 - La danza macabra

Scenariusz: Renzo Barbieri

Grafika: Leone Frollo

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: styczeń 1970

Skan oryginalnego wydania włoskiego:

Paguroselvaggio (VintageComix)

Projekt okładki: Old Man

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Jedyna sierpniowa translacja, czemu trudno się dziwić! Wakacyjne miesiące nie sprzyjają ślęczeniu nad skanami, zdecydowanie większą frajdę sprawia lektura papierowych tomików na świeżym powietrzu, gdy wdzięcznie świeci słoneczko, a wokół ćwierkają ptaszki. Wielkimi krokami zbliża się jednak szara i smutna jesień, której nieuchronne nadejście warto umilić lekturą klasycznego fumetti grozy! Tym razem wyjątkowo grzecznego, reprezentacyjnego dla wczesnego okresu Terroru: serii, która na przestrzeni lat stała się znacznie śmielsza, podnosząc coraz wyżej poprzeczkę tego, co włoskiemu komiksowi popularnemu godzi się pokazywać. Jednakże w styczniu 1970 roku do włoskich odbiorców trafił tomik odpowiadający najbardziej tradycyjnym gustom, mający szansę spodobać się nawet tym, którzy dekadę wcześniej pomstowali na „deprawujące” magazyny spod szyldu EC Comics.

W tym momencie przyznaję się bez bicia do dokonania ostrej selekcji i wzięcia na warsztat wyłącznie najdłuższej historii z tomiku liczącego ich sobie aż pięć! Wybiórczość ta podyktowana została w pierwszej mierze niewystarczającą mocą przerobową we wspomnianym leniwym okresie wakacyjnym, ale też trzeźwą oceną jakości artystycznej zbioru. Nie bez powodu opowieść z grafiką Leone Frollo wybrano na tytułową. Wśród pozostałych na dłużej w pamięci zostaje tylko Zombi a cottimo, krótka makabreska, w której pewien cwany przedsiębiorca postanawia zatrudnić w swojej fabryce umarlaków jako najtańszą siłę roboczą. Zabawna rzecz, lecz nie do tego stopnia, by zaraz brać ją na warsztat, zwłaszcza że identyczny pomysł doczekał się brawurowego rozwinięcia w opowiadaniu Johna Morressy’ego Pracusie z parku sztywnych (Nowa Fantastyka, 10/93).

Tym samym polska edycja cyfrowa jest pierwszym solowym występem Jeanette, pięknej i tajemnicznej tancerki z Moulin Rouge, której imponującą fizyczność odmalował z maestrią Leone Frollo (niewątpliwie pomógł fakt, że fabuła osadzona została w ulubionym przez niego okresie Belle Époque). Komiks aż prosił się o zupełnie nową obwolutę, nawiązującą bezpośrednio do jego tematyki. W tym celu niezbędna okazała się pomoc wytrawnych speców od grafiki komputerowej. Zdecydowanym faworytem okazała się okładka zaprojektowana przez Old Mana, bazująca na jednej z plansz komiksu, natomiast alternatywne projekty Cyfrowego Barona podziwiać można pod sam koniec tomiku. Zwłaszcza drugi, odważniejszy projekt pasuje jak ulał do fumetti z późniejszych lat, gdy już bez skrępowania epatowano na okładkach atrakcyjną golizną, nierzadko zaczerpniętą z rozkładówek magazynów dla panów. A zatem przed wami klasyczna komiksowa groza w nowej, XXI-wiecznej oprawie!

MŁYNIARSKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Zarówno okładka oryginalnej edycji, jak też francuskiego przedruku (gdzie notabene zredukowano ilość historii) nie mają nic wspólnego z treścią, wydając się ogólnymi impresjami na temat motywów gotyckiego horroru. Nie uświadczymy więc w środku numeru ani wstającego z trumny krwiopijcy, ani omdlałego pod szubienicą dziewczęcia...

czwartek, 20 lipca 2023

ZORA WAMPIRZYCA N°18 - WAMPIRZYCA W WENECJI

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.14 - Vampire a Venezia

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 24 sierpień 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej:

Mal32 & Aquila della Notte (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Całkiem nowa przygoda, nie wymagająca przypominania treści poprzednich epizodów. Przypadek wyjątkowy, który znalazł przełożenie na planszę otwierającą epizod. Zamiast kilku zdań wprowadzających w meandry intrygi wystarczyło tylko jedno słowo - nazwa własna, pozwalająca na lokalizację bohaterki. Nawet i to wydaje się czystą formalnością, skoro już tytuł informuje, gdzie Zora będzie tym razem przebywać.

Niewiele wiemy o wykształceniu panny Pabst, jednak wysoki status społeczny jej rodziny pozwala przypuszczać, że było ono gruntowne i obejmowało historię sztuki, umożliwiając wyrobienie zmysłu estetycznego. Coś na pewno musiało bohaterce podpowiedzieć, że najciekawszym miejscem do spotkania z Frau po ucieczce z Niemiec będzie akurat Wenecja, słynąca ze swej wspaniałej architektury i gromadzonych przez wieki arcydzieł rzeźby i malarstwa. Gdyby umówione spotkanie z przyjaciółką doszło do skutku (nie zdradzając zbyt wiele, sprawy się komplikują!), po obowiązkowej wymianie gorących całusów i uścisków zapewne udałyby się na turystyczny rejs gondolą, podziwiając liczne atrakcje miasta.

Oczywiście krwiopijczynie rodem z komiksu kieszonkowego nie dostają tylu okazji do nieumotywowanych rozwojem akcji wycieczek krajoznawczych jak chociażby bohaterowie Kronik wampirzych Anne Rice. Zora ma inne rzeczy na głowie niż wizyty w muzeach. A jednak w Wenecji wielka sztuka sama zdaje się pchać ludziom w ręce! Szczęśliwym trafem panna Pabst wchodzi w posiadanie obrazu spod pędzla Canaletto, włoskiego malarza z XVIII wieku, który szczególną estymą cieszy się u nas ze względu na decyzję o porzuceniu ziemi włoskiej dla polskiej i poświęceniu ostatniego etapu twórczości wyłącznie naszemu krajowi. Natomiast płótno ukazane w komiksie pochodzi z wcześniejszego, weneckiego etapu artysty. "Zaślubiny z morzem" ilustrują najważniejszą uroczystość państwową Republiki, podczas której doża wrzucał do wody złoty pierścień na znak przymierza z otaczającą Wenecję laguną. Przymierza, którego "miasto na wodzie" potrzebuje obecnie nawet bardziej niż za czasów panowania dożów!

WENECKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Istnieją trzy wersje tego obrazu, z 1729, 1732 i 1739 roku, różniące się między sobą wyłącznie pewnymi marynistycznymi detalami. Niestety, na podstawie grafiki Birago Balzano, skupionego bardziej na wspaniałych kształtach Zory niż kopiowaniu Canaletto, nie sposób ustalić, z którą konkretnie wersją mamy do czynienia!

poniedziałek, 3 lipca 2023

OLTRETOMBA W KOLORZE. ZNAK IGUANY

Tytuł oryginalny: Oltretomba Colore

n.45 - Il segno dell'iguana

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: wrzesień 1976

Scenariusz: Anonim

Grafika: Anonim (prawdop. hiszpańskiego pochodzenia)

Skan oryginalnego wydania: Charles (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Coś na dobry początek wakacji, czyli opowieść prosto z ciepłych krajów! Co prawda rejs, jaki odbywa para młodych i pięknych narzeczonych na małą wysepkę w okolicach Nowej Gwinei, nie ma charakteru wypoczynkowego. Ona pragnie zobaczyć nie dającego od miesięcy znaku życia ojca, on przy okazji zweryfikować pogłoski o pewnym lokalnym fenomenie natury. Gdyby wiedzieli, co spotka ich na miejscu, natychmiast pokierowaliby jacht w inną stronę! Trudno jednak dziwić się ich ignorancji. Jakim cudem mogliby się domyślić, że są bohaterami komiksu grozy? Na dodatek jako Amerykanie zapewne nie czytali żadnych fumetti per adulti, pozostają więc w błogiej nieświadomości niebezpieczeństw, jakie czekają na nich w tak pięknych okolicznościach przyrody…

Jesteśmy zdecydowanie w lepszej sytuacji niż bohaterowie, rozpoznając gatunkową konwencję i będąc w stanie odwołać się do konkretnych tekstów kultury, gdzie podobne, na pozór neutralne zawiązanie akcji zapowiada wszystko, co najgorsze. Chociażby do pewnego słynnego horroru, w którym młoda dziewczyna, poszukująca rodzica na jednej z karaibskich wysepek, dowiaduje się, że padł ofiarą tajemniczego, mutagennego wirusa. Intrygujące, że Zombi 2 Lucio Fulciego powstał w 1979 roku, trzy lata po publikacji Znaku iguany. Czy Elisa Briganti i Dardano Sacchetti, scenarzyści tego kanonicznego już tytułu, nie mieli przypadkiem w rękach 45. tomiku Oltretomby w Kolorze? Mogli go czytać także twórcy Wyspy ostatnich zombie, tańszej, lecz wciąż efektownej produkcji, gdzie od zombiaków straszniejszy jest obłąkany naukowiec, wykorzystujący tubylców do swoich koszmarnych eksperymentów.

Choć fabularne podobieństwa z filmowym „gore w dżungli” przełomu lat 70. i 80. są niepodważalne, pod względem wizualnym Znak... nawiązuje do wcześniejszych, w większym stopniu wysmakowanych dzieł włoskiego horroru. Pierwszym skojarzeniem jest są filmy Mario Bavy, poprzez żywą, fantazyjną kolorystykę kreujące niepokojącą, rozedrganą, nierzadko wręcz psychodeliczną atmosferę. Cała seria Oltretomba Colore wydaje się być próbą przeniesienia na plansze komiksu tej estetyki. Brak tradycyjnej dla formatu kieszonkowego czerni i bieli bynajmniej nie uczynił narracji pogodniejszą. Przeciwnie, koszmar w jaskrawych barwach okazuje się jeszcze bardziej przerażający!

LINKI W KOLORZE:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Wielobarwna odnoga Oltretomby cieszyła się dużą popularnością, o czym świadczy liczba osiemdziesięciu tomików wydanych w latach 1972-79. Niestety, Ediperiodici zdecydowało się nie ujawniać personaliów twórców, którzy przyczynili się do jej sukcesu. Wiadomo tylko, że za grafiki odpowiadali przede wszystkim autorzy hiszpańscy. W przypadku Znaku iguany spisali się naprawdę dobrze, a czuję, że jeszcze się z tą serią nie żegnamy!

środa, 21 czerwca 2023

LUCIFERA N°16 - KRWAWY OGAR

Tytuł oryginalny: Lucifera

n.16 - Il sanguinario

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: styczeń 1973

Scenariusz: Giorgio Cavedon

Grafika: Tito Marchioro

Skan wydania niemieckiego:

Charles (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Pierwsze kilkanaście numerów Lucifery miało szczęście do wydawców w całej Europie i można je odnaleźć w kilku wersjach językowych. Co prawda numer 14 był ostatnim, jaki ukazał się w Portugalii (niestety uniemożliwia to dalszą prezentację alternatywnych okładek pod linkami), natomiast w dalszym ciągu seria publikowana była we Włoszech, Francji, Niemczech i Holandii. Fakt, że sporo z tych wydań zostało zdigitalizowanych, okazuje się przydatny przy opracowaniu cyfrowej wersji polskiej. I tak podstawą dla numeru 16. była edycja niemiecka, najbardziej zbliżona do oryginalnej włoskiej, której nie mogłem wykorzystać ze względu na niską jakość skanu. Francuska natomiast pozwala sobie na zbyt duże ingerencje w rozmiary dymków, którym zdarza się zakrywać grafikę. Tym niemniej skorzystałem z jednej planszy francuskiej, naprawiającej oryginalny błąd rysownika, kierującego dymek ku nieodpowiedniej osobie.

Również z wydania niemieckiego pochodzi tytuł Die Bluthund, oznaczający dosłownie „krwawego psa”, zaś metaforycznie „okrutnika”, co jest już bliskie oryginalnego Il Sanguinario. Przy przekładzie zdecydowałem się na odrobinę inwencji twórczej, aby uniknąć banału, którym mógłby zalatywać okrutny szef bandy rzezimieszków nazywający się... Okrutnikiem. Mój „krwawy ogar” nie jest co prawda szczytem oryginalności, bestia o takim imieniu pojawia się w serii gier Gothic, a miłośnikom seriali fantasy sam „Ogar” również nasuwa pewne nieodparte skojarzenia. Podobieństw i odwołań nie da się jak widać uniknąć, pozostaje tylko nadzieja, że brzmią odpowiednio intrygująco.

Jakkolwiek nie zwałby się herszt niemieckich zbójów, jest on zaledwie nominalnym bohaterem tomiku. Na plan pierwszy wysuwa się bowiem sama protagonistka, której nareszcie sprzykrzyło się podążanie krok w krok za Faustem, ze względu na swoją pobożność hamującym jej naturalne inklinacje. Przy okazji kolejnego ratowania ukochanego z tarapatów budzi się w Luci ambicja zdobycia realnej władzy. Wykorzystuje swój spryt, aby błyskawicznie wspiąć się po drabinie społecznej, awansując od zamkowej nierządnicy do małżonki kasztelana. I bynajmniej nie stanowi to kresu jej aspiracji! Czyżby scenarzyści chcieli w ten sposób zrekompensować odbiorcom odejście świetnego rysownika? Niewątpliwie aktywna diablica jest gwarancją licznych perypetii i zbrojnych awantur, o jakich nie marzyło się nawet osławionemu Krwawemu Ogarowi…

OGAR-NIĘTE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Między ogarami w ludzkiej skórze istnieją niezaprzeczalne podobieństwa, jak oszpecona blizną facjata i paranie się wojennym rzemiosłem. U niektórych da się nawet dostrzec pewne pozytywne cechy, pod warunkiem, że z miejsca nas nie zagryzą!

niedziela, 4 czerwca 2023

ZORA WAMPIRZYCA N°17 - OBSESJA

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.11 - Ossessione

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 13 lipiec 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej:

Mal32 & Aquila della Notte (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Siedemnasty tomik Zory zawiera w sobie obowiązkową porcję atrakcji, przyprawiających o mocniejsze bicie serca każdego amatora pikantnej grozy, zarazem pod pewnym względem jest ewenementem! To bodajże pierwszy epizod przygód wampirzycy nie kończący się cliffhangerem. Rzecz jasna nie ulega wątpliwości, że wytchnienie, jakiego w finale doznaje bohaterka, jest tylko chwilowe i tuż za rogiem czekają na nią dalsze mrożące krew w żyłach perypetie. Tym niemniej mamy do czynienia z domknięciem większości wątków i rozwiązaniem wszystkich pilnych spraw, na czele z pewną drażliwą kwestią honorową, która dla czułej na tym punkcie Zory stała się prawdziwą obsesją!

Owa „kropka nad i”, zabieg rzadki w ramach narracji starającej się bezustannie podsycać zainteresowanie czytelników, najpewniej podyktowana została potrzebą chwili. W pewnym momencie Birago Balzano musiał choć na chwilę odpocząć od ponętnej wampirzycy, zgodnie ze swą naturą wysysającą z twórców wszystkie soki – zwłaszcza przy morderczym tempie dwóch tomików na miesiąc! Wraz z urlopem rysownika tempo publikacji bynajmniej nie zmalało, lecz przez dwa kolejne epizody za szatę graficzną odpowiadał anonimowy wyrobnik. I nie sposób powiedzieć, by nie odbiło się to na ich poziomie!

Sama zagmatwana opowieść o sennych majakach Zory miała się nijak do chronologii serii, zaś jej wykonanie wołało wręcz o pomstę do piekła. Nietrudno się dziwić wydawcom francuskim, którzy nie zdecydowali się na jej publikację, ewidentnie uznając za rodzaj apokryfu. Ja sam po przemęczeniu obydwu tomików postanowiłem pójść za przykładem Elvifrance i odpuścić sobie ich translację. Nie warto zawracać głowy polskim czytelnikom takim przerywnikiem, którego niski poziom mógłby wręcz zrazić do dalszego śledzenia serii.

Z jak toporną imitacją stylu oryginalnego rysownika mamy w tym przypadku do czynienia, można sprawdzić samemu, zerkając do archiwalnego wpisu na blogu. Pierwsze plansze Il sogno di Zora pojawiły się w charakterze zapowiedzi one-shota o Elżuni Batory i dają niezłe wyobrażenie o całkowicie odtwórczym stylu całości, choć fabuła ma w nich jeszcze jakiś sens, w przeciwieństwie do już całkiem niestrawnego dalszego ciągu. A zatem po raz pierwszy przyklaskuję "redukcyjnej" praktyce Elvifrance, a co więcej, idę za jej przykładem, machając ręką na sny Zory (Il sogno di Zora) i jej nurzanie się we krwi (Un tuffo nel sangue), skoro wszystkiego tego nie odmalował niezrównany i niezastąpiony Balzano!

OBSESYJNE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Bez względu na jakość samych historii, okładki Alessandro Biffignandi to niezmiennie małe arcydzieła erotycznego horroru. Ich podziwiania nie miałbym serca nikogo pozbawiać, musiały więc się znaleźć przynajmniej w tym miejscu!

piątek, 26 maja 2023

TERROR BLU. WOJNA PŁCI

Tytuł oryginalny: Terror Blu

n.15 - La guerra dei sessi

Scenariusz: Carmelo Gozzo

Grafika: Francesco Blanc

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: październik 1977

Skan wydania włoskiego: Charles (VintageComix)

Cyfrowa korekta skanu: Old Man

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Proponując po raz kolejny opowieść spod szyldu Błękitnego Terroru, narażam się na oskarżenie o monotematyczność. Istotnie, to już piąta odsłona tej serii, na dodatek kolejna z grafikami Francesco Blanca, bodajże najpracowitszego rysownika fumetti per adulti. Moje uporczywe powracanie do Terror Blu pozwala się zarazem racjonalnie uzasadnić. Jako jeden z nielicznych tytułów kieszonkowych konsekwentnie unikał monotematyczności. Choć nietrudno wskazać na powtarzające się wątki, jak podróże w czasie i przestrzeni bądź rozmaite wariacje na temat zbrodni i kary, prawie każda odsłona okazuje się ciekawa z takich czy innych względów, pozostawiając zarazem pewien niedosyt i zachęcając w ten sposób do sięgnięcia po kolejny tomik. W wyjątkowych przypadkach również do zabrania się za jego przekład!

Spolszczenie Wojny płci wydaje się zasadne tym bardziej, że sam koncept świata przyszłości, w którym konflikt pomiędzy kobietami i mężczyznami osiągnął krańcowe stadium, nie jest czymś nowym w naszej kulturze popularnej. Wręcz przeciwnie, Seksmisja (1984) Juliusza Machulskiego to oczywisty punkt odniesienia dla kinomanów i mocny pretendent do tytułu najlepszej rodzimej komedii science-fiction. Jej olbrzymia popularność w okresie, gdy zaczynało się już wielkie odejście publiczności od polskich produkcji, świadczy o tym, że twórcom udało się dotknąć istotnych kwestii tożsamościowych społeczeństwa, na dodatek w przystępnej, rozrywkowej formie, bez katowania widzów ekranowym cierpiętnictwem spod szyldu „moralnego niepokoju”.

Być może lata 80. były ostatnim dogodnym momentem, by tak dobitnie wypowiedzieć się w temacie! Po latach sam Juliusz Machulski skrytykował swoje dzieło, ubolewając nad godzącym w niewieścią godność ostrzem satyry. Doszedł do wniosku, że jego ówczesna krytyka feminizmu była lekkomyślna, nie biorąca pod uwagę licznych niesprawiedliwości i nierówności, jakich doświadczały kobiety w Polsce Ludowej. Cóż, autorefleksja u artysty się chwali, lecz jej nadmiar potrafi skutecznie zablokować twórczą inwencję, o czym świadczą ostatnie produkcje Machulskiego, zupełnie pozbawione pazura, który reżyser „seksistowskiej” Seksmisji najwyraźniej spiłował sobie na własne życzenie, aby przypadkiem kogoś nie zadrasnęły.

Byłoby mało zasadne przedstawiać kieszonkowe fumetti jako komiksowy ekwiwalent Seksmisji. Bardziej zasadna wydaje się konfrontacja z Krainą bez gwiazd, opublikowanym w 1972 roku albumem z francuskiej serii Valerian. Kreując wizję toczących ze sobą nieustanną wojnę państw żeńskiego i męskiego, scenarzysta Pierre Christin pokpiwał sobie z zestawu cech tradycyjnie przypisywanych kobietom i mężczyznom. Płeć piękna okazywała się u niego znacznie bardziej wojownicza, natomiast faceci pozostawieni samym sobie przeistaczali się w wydelikaconych dandysów. Tymczasem pięć lat później Carmelo Gozzo, jak na fabrykatora brukowych opowiastek przystało, odwołuje się wprost do najpowszechniejszych stereotypów, wyciskając z nich tyle, ile się da pomieścić na łamach jednego tomiku Terror Blu. Ta bezpośredniość typu „kijem po łbie” ma w sobie coś odświeżającego, zwłaszcza w konfrontacji ze współczesnym terrorem politycznej poprawności!

DWUPŁCIOWE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Skoro o Seksmisji mowa... Plakaty tego kultowego klasyka odwoływały się do komiksowej estetyki. I to tej niegrzecznej!

środa, 17 maja 2023

LUCIFERA N°15 - KUSZENIE BRATA JEANA

Tytuł oryginalny: Lucifera

n.15 - Le tentazioni di Frate Guaccio

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: grudzień 1972

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Skan francuskiej translacji:

Gentil-Toto & Termineur (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Dotarliśmy do momentu przełomowego, czyli ostatniego epizodu, za którego kształt graficzny odpowiada niezrównany Leone Frollo. Rzut oka na biografię artysty pozwala prześledzić jego dokonania w ramach wydawnictw Edifumetto i Ediperiodici. Jako „fumettista per adulti” zadebiutował w styczniu 1970 roku na łamach Terroru, dla którego stworzył siedem historii. Ostatnia z nich, opublikowana we wrześniu roku następnego, miała za protagonistę osławionego XV-wiecznego arystokratę Gilles'a de Rais, oskarżonego o zamordowanie kilkuset dzieci (!) i konszachty z diabłem. Mroczna, średniowieczna atmosfera tomiku oraz poruszany w niej temat paktu z siłami nieczystymi zapowiadały pierwszą regularną serię Frollo, swobodną adaptację legendy o doktorze Fauście, sprzedającym diabłu duszę za drugą młodość.

Pierwszy tomik Lucifery ukazał się zaledwie miesiąc po wspomnianym Barbablu. Czytelnicy dopiero co ochłonęli po zbrodniach de Rais, kiedy zaatakowała ich nieodparcie ponętna diablica, przyzwana z piekielnych czeluści w celu kuszenia Fausta i odwiedzenia go od prac nad eliksirem dobra, zdolnym wyplenić całe zło z natury ludzkiej. W tym wariancie legendy stawka jest znacznie wyższa niż indywidualne potępienie bądź zbawienie bohatera: ważą się dalsze losy ludzkości! Nic dziwnego, że Szatan wysyła na ziemię swoją najzdolniejszą agentkę. Przy jej tworzeniu Leone Frollo mógł inspirować się działającą od 1969 roku Vampirellą, jednak wyłącznie w aspekcie fizycznym, gdyż charakterystyka postaci jest zgoła inna, wywodząca się prosto z powieści gotyckiej. Kontrastując kruczoczarną diablicę z anielską blondynką Małgorzatą, artysta zademonstrował, że doskonale radzi sobie z portretowaniem różnych typów ponętnych kobiet (co dla Ediperiodici miało niebagatelne znaczenie).

Wenecki rysownik pracował nad Luciferą przez 15 miesięcy, od października 1971 do grudnia 1972 roku. W tym czasie zdążył udowodnić, że dobrze czuje się w niejednej konwencji, przeskakując płynnie z makabrycznej historii o zbrodniach inkwizycji na ziemiach niemieckich do eposu rycerskiego o losach jednej z krucjat, aż po pastisze arabskich opowieści z Księgi Tysiąca i Jednej Nocy. Zaledwie w drugim epizodzie serii nawiązał do baśni z naszego kręgu kulturowego, portretując krasnoludki udzielające ukochanej Fausta gościny w swojej chatce. Wątek ten, choć szybko ucięty wraz z głowami skrzatów, okazał się zapowiedzią kolejnej brawurowej serii Frollo. Dwa pierwsze epizody Biancaneve ukazały się pod koniec 1972 roku, wraz z 14. i 15. odsłoną Lucifery. Prawdopodobnie Królewna Śnieżka nie tylko dla siedmiu krasnoludków, ale też dla samego rysownika okazała się miłością od pierwszego wejrzenia, dla której na dobre porzucił diablicę i której pozostawał wierny przez następne dwa lata. I choć jego rozwód z Luciferą był dla fanów niepowetowaną stratą, pełne werwy i dowcipu przygody seksownej Śnieżki pozwalały osuszyć łzy. A sam Frollo miał jeszcze w rękawie kolejne fascynujące bohaterki…

KUSZĄCE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

To już nie Leone Frollo z lat 70., lecz współcznesny fanart mango-podobny. Dlaczego znalazł się tuż pod linkami tomiku? Tajemnicę rozjaśni jego lektura!

piątek, 28 kwietnia 2023

ZORA WAMPIRZYCA N°16 - DWIE DZIEWICE

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.10 - Le due verginelle

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 23 czerwiec 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej:

Mal32 & Aquila della Notte (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

W szesnastej odsłonie występnych przygód Zory nic nie jest takie, jakim się na pierwszy rzut oka wydaje! Chociażby dziewczęta z tytułu, które pod względem fizycznym istotnie spełniają kryteria dziewictwa. Błędem byłoby natomiast kojarzyć ich nienaruszony hymen z zestawem cech psychologicznych, jakie przypisuje się dziewicom: wstydliwością, niewinnością, brakiem doświadczenia w domenie miłości fizycznej. Od tych przymiotów jest obydwu uczennicom koledżu jak najdalej, dlatego tym bardziej szkoda, że Zora i Frau widzą w nich przede wszystkim smakowity posiłek. Gdyby nie były takie łakome, zyskałyby pojętne adeptki, umilające im czas znacznie dłużej!

Czytelnicy, którzy zapoznali się z pierwszą translacją tego tomiku (opublikowaną kilkanaście lat temu jako Zara), nie będą zaskoczeni rozwojem akcji, mogą natomiast zdziwić się dodatkowymi sześcioma stronami, których próżno szukać we francuskim wydaniu. Czy o ich usunięciu zdecydowała oszczędność miejsca, pozwalająca umieścić w tomiku większą liczbę reklam, czy może względy cenzuralne? Wykorzystajmy sprzyjającą okazję, aby przyjrzeć się bliżej owym unikatowym dla wersji włoskiej stronicom i odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Elvifrance się ich pozbyło! Spojlerów uniknąć się nie da, dlatego polecam lekturę tekstu pod linkami już po zapoznaniu się z treścią epizodu.

DZIEWICZE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

„We trójkę możemy świetnie się bawić!” Eva próbuje udobruchać urażoną Annę, zwracając uwagę na pozytywny aspekt szantażu nauczycielki. Brak tej strony w wersji francuskiej wynika wyłącznie z oszczędności miejsca, figlarna natura Evy została zasygnalizowana już wcześniej – zarówno w dialogu, jak też przez kokardkę, znamionującą zalotną naturę dziewczyny.

„Mam nadzieję, że się wam spodobamy!” Anna co prawda kokardki nie nosi, ale okazuje się równie śmiała i bezpruderyjna co jej towarzyszka. Usuniecie planszy to ewidentnie robota cenzorów, którym nie w smak była frontalna nagość panienek najpewniej niepełnoletnich!

„Poderżniemy im gardło!” Frau Murder wykazuje się iście morderczą inwencją. Wycięcie tej planszy stworzyło niejaki suspens odnośnie zastosowanej przez wampirzyce metody zamaskowania ran po ugryzieniach. Szkoda jednak pięknie narysowanej Frau!

„Już wkrótce czeka nas dobra ciepła kąpiel.” Pozostajemy trochę dłużej z nauczycielkami, wywiedzionymi do lasu przez Zorę z intencją uśmiercenia. Teraz nawet bardziej szkoda biedaczek, które nie posłużyły wampirzycy nawet za pokarm...

„Jestem pewna, że Jefferson mnie kocha oraz że będzie mi wierny i oddany!” Najwyraźniej cenzorzy kręcili nosem na nieuzasadnioną fabularnie nagość nawet w wydaniu głównej bohaterki, piękności zdecydowanie dojrzałej! Jej optymizm znajduje ironiczny kontrapunkt na planszy następnej, gdzie dowiadujemy się, co tak naprawdę myśli daleki od miłosnego zauroczenia Jefferson.

„Zora zakochana! Nie do wiary!” Frau z dezaprobatą stwierdza, że jej przyjaciółka, na co dzień tak bezwględna i zasadnicza, straciła głowę dla faceta. Samej Frau zdecydowanie obca jest słabość do płci przeciwnej!

Żadna z wyciętych plansz nie była niezbędna dla rozwoju fabuły, jednak pozbycie się ich zdecydowanie ją zubożyło. Machnijmy więc ręką na okaleczoną cenzorskimi nożycami Zarę i podziwiajmy w pełnej krasie jedyną, niepowtarzalną Zorę!

Cyfrowy Baron zaproponował alternatywną wersję okładki, której nie wykorzystałem ze względu na zbyt wyraźny moim zdaniem wpływ obróbki komputerowej. Efekt jest jednak na tyle ciekawy, że warto go zademonstrować! A nuż przypadnie komuś do gustu bardziej niż ta "analogowa"!

czwartek, 13 kwietnia 2023

TERROR BLU. MÓZG SAPIENS

Tytuł oryginalny: Terror Blu

n.03 - Cervello sapiens

Scenariusz: Carmelo Gozzo

Grafika: Francesco Blanc

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: luty 1977

Skan oryginalnego wydania włoskiego:

Mike_Cek & Paguro Selvaggio

Cyfrowa korekta skanu: Old Man

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Błękitny Terror, wyprzedzony w styczniu przez Zaświaty (Oltretombę), ponownie idzie z nimi łeb w łeb jako najczęściej publikowana czarcia seria, mająca duże szanse wysunąć się na prowadzenie! Bez dwóch zdań jest to jeden z najciekawszych tytułów w katalogu Ediperiodici, mogący pochwalić się zgrabnymi scenariuszami, jak też przyzwoitą, czasami wręcz miłą dla oka oprawą graficzną (zdarzały się też niechlubne wyjątki, lecz o nich cicho sza!). W upichconej przez Carmelo Gozzo gatunkowej mieszance wszystko się ze sobą dobrze klei. Groza nie pojawia się skądinąd, logicznie uzasadniona konceptami rodem z fantastyki naukowej. Erotyka, obowiązkowy element składowy w publikacjach "per adulti", została potraktowana jako nieodłączny element osobowości homo sapiens, determinujący jego poczynania. Ulegają mu zresztą nie tylko ludzie, ale też inne istoty rozumne, chociażby odwiedzający ziemię w niecnych celach kosmici. Być może już wkrótce takie niebezpieczne ufoludki pojawią się w polskim przekładzie, lecz na chwilę obecną musi wystarczyć nam zło, które człowiek czyni.

Tak się ładnie składa, że tematyka Mózgu Sapiens koresponduje z zakończonymi kilka dni temu świętami wielkanocnymi, celebrującymi śmierć i zmartwychwstanie. Rezurekcja w wydaniu chrześcijańskim zakłada interwencję sił nadprzyrodzonych, będących w stanie zawiesić prawa natury i dokonać cudu. Niestety jest to cud w edycji limitowanej, ograniczonej do samego Jezusa i dwóch ożywionych przez niego osób (dziewczynki i Łazarza), co miało miejsce przed ponad dwoma tysiącami lat. Od tamtego czasu wierzący muszą zadowolić się obietnicą życia wiecznego w formie bezcielesnej, w alternatywnym wobec naszego wymiarze duchowym. Co prawda coś tam się przebąkuje o wskrzeszeniu powłoki cielesnej, ma to jednak nastąpić dopiero w dniu Sądu Ostatecznego, którego terminu nie sposób precyzyjnie ustalić. Zatem żadne ziemskie ciało, nawet rozmodlone, nie uniknie procesu rozpadu.

Co jednak, gdyby do akcji wkroczyła technika, pozwalająca na przedłużenie funkcji życiowych? Niewątpliwie musiałoby to dokonać się jakimś kosztem, na przykład wymiany organów biologicznych na mechaniczne. Jak wskazuje sam tytuł, Mózg Sapiens rozważa jeszcze inną opcję, mianowicie funkcjonowanie samego umysłu w separacji od reszty ciała. Czy przedłużenie egzystencji w takiej zredukowanej formie byłoby dla człowieka błogosławieństwem czy przekleństwem? Gdyby rozważyć wszystkie za i przeciw, może się okazać, że śmierć jako absolutny koniec egzystencji nie jest wcale taką najgorszą opcją!

LINKI SAPIENS:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

"Opowieść o tajemniczej mocy, która potrafi przybierać nieskończenie różne formy. Mocy, która wymyka się naszemu pojmowaniu świata. (...) Tajemnicy tak ciemnej i głębokiej, jak kosmiczna przestrzeń…" - głosi opis z polskiego wydania Alfy i Omegi, klasycznego tomiku serii Dylan Dog. Nie byłbym zdziwiony, gdyby Tiziano Sclavi przy jego tworzeniu mocno inspirował się przede wszystkim Cervello Sapiens!

środa, 29 marca 2023

ZORA WAMPIRZYCA N°15 - GORSZYCIELKA

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.9 - La corruttrice

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 15 czerwiec 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej:

Mal32 & Aquila della Notte (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Przyszedł czas na zwieńczenie pojedynku krwiopijczyń! Która infernalna piękność wykaże się większą bezwzględnością i okrucieństwem? Na pierwszy rzut oka subtelna Angielka Zora wydaje się bez szans w starciu z bezwstydną Niemrą Frau Murder. Pozory jednak mylą i często to właśnie anielskie blondyneczki okazują się bardziej wyrachowane i perfidne. Wynik starcia nie jest zatem przesądzony, a wnioskując po wyborze, jakiego ostatecznie dokonuje Frau, ma ona charakterologicznie znacznie więcej wspólnego ze swoją rywalką, niż byłaby skłonna przyznać.

Obie wampirzyce interpretują „nikczemny czyn” w kategoriach moralnych, jako sprowadzenie wybranej przez siebie duszyczki na złą drogę i powiedzenie jej aż do piekła bram. Żadna nie zdecydowała się na aktywność, która bez względu na rozmiar poczynionych szkód potępiałaby wyłącznie je same. Na przykład podpalenie kościoła z wiernymi w środku byłoby niewątpliwie draństwem do kwadratu, ale najpewniej poskutkowałoby trafieniem wszystkich zwęglonych prosto do nieba w charakterze świętych męczenników, co nie przysporzyłoby Szatanowi żadnych wymiernych korzyści.

Takie subtelne podejście ma również niebagatelne znaczenie dla zachowania naszej sympatii względem protagonistek. Decydując się na śledzenie przygód wampirzyc, akceptujemy już na wstępie, że zachowywać się będą zgodnie ze swoją drapieżną naturą, regularnie łamiąc piąte przykazanie już dla samego przetrwania. Zarazem muszą wykazać się czymś więcej, pewnym zestawem cech budzących nasze uznanie. W przypadku komiksu z zabarwieniem erotycznym podstawowym czynnikiem jest sexappeal, owa niezawodna "broń kobieca". Nie tylko śledzimy perypetie Zory, ale też machamy ręką na jej liczne występki już z tego względu, że jest oszałamiającą pięknością, a takiej skłonni jesteśmy wybaczyć wszystko. Oczywiście na samym wyglądzie nie kończą się zalety złotowłosej wampirzycy. Z rozpędu chciałem je tutaj wymienić, ale czy miałoby to sens? Niech każdy sam poduma, za co polubił Zorę, rzecz jasna poza jej absolutnie oszałamiającym aspektem fizycznym.

GORSZYCIELSKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Grymas na ustach Frau nie jest z pewnością równie tajemniczy co uśmiech Giocondy. Nietrudno stwierdzić, że skrywa jakieś łajdactwo. Zarazem wiąże się z nim pewna zagadka. Jaka inna bohaterka uśmiechała się w podobny, jeśli nie identyczny sposób? Pytając bez ogródek: od jakiego rysownika Birago Balzano ten obrazek skopiował?!?

poniedziałek, 20 marca 2023

LUCIFERA N°14 - W STRONĘ TURYNGII

Tytuł oryginalny: Lucifera n.14 - Verso la Turingia

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: listopad 1972

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Skan wydania niemieckiego: Charles (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Czternasty epizod jest w dużej mierze przełomowy, choć jeszcze nie w takim stopniu jak następny. Okazuje się, że na drodze do Turyngii wychodzi na jaw skrzętnie dotąd skrywana, prawdziwa tożsamość Lucyi. Zdemaskowanie bohaterki określi na nowo dynamikę jej relacji z Faustem. Dotychczas zmuszona była hamować przy nim swoje drapieżne instynkty, nie zawsze całkiem skutecznie, lecz wystarczająco, by zmylić jego czujność. Jednakże do czasu… Trudno uciec przed swoją prawdziwą naturą, tym bardziej w relacji z najbliższą osobą. Prędzej czy później wyjdzie szydło z worka, zaś z temperamentnej kobiety – prawdziwa diablica!

Na pozór takie odsłonięcie kart wydaje się zabójcze dla relacji protagonistów. Chodząca prawość i szlachetność, jaką jawi się doktor Sonder, nie zechce przecież mieć nic wspólnego z wcieleniem występku i nieczystej żądzy? Pozory mylą! Przeciwności się przyciągają, mimowolnie zafascynowane sobą nawzajem. Na zmianę kochając się i nienawidząc, bohaterowie nie potrafią całkowicie przeciąć łączących ich więzów. Można rzecz ująć prostacko, sprowadzając wszystko do seksu: Luci jest zbyt dobra w te klocki, aby dorównać jej mogła jakakolwiek ziemianka, nawet tak słodka i ponętna jak Małgorzata. Dlatego też Faust nigdy do końca nie wyrwie się z szpon kruczowłosej kochanki i nie będzie mu dane zakosztować życia rodzinnego na wzór chociażby Thorgala (kolejny bohater, o którego względy walczą anielska blondynka z infernalną brunetką). Choć w tym momencie opowieść zdaje się zmierzać ku nieuchronnemu końcowi, tak naprawdę dopiero się rozpoczyna, a Faust jeszcze nie raz ulegnie swej słabości względem pięknego, lecz zdecydowanie nieboskiego ciała Lucifery.

Tym niemniej pewne rzeczy już wkrótce skończą się definitywnie. Następny tomik zwieńczy wątek inkwizycyjny i zarazem jako ostatni firmowany będzie przez dotychczasowego, znakomitego grafika. Nie jestem jeszcze pewien, jak duże będzie to miało znaczenie dla częstotliwości translacji. Czy znajdę w sobie dość entuzjazmu, aby poświęcać swój czas serii, gdy ta ewidentnie obniży loty pod względem graficznym? Nie sposób w tej chwili odpowiedzieć na to pytanie, dlatego cieszmy się tym, co mamy, czyli kolejnym, przedostatnim już popisem mistrzowskiej kreski Leone Frollo.

DEMASKATORSKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Przyznajmy, oryginalny tytuł tomiku nie przykuwa specjalnie uwagi, dlatego decyzja wydawców z innych krajów o jego zamianie wydaje się zrozumiała. Niemcy postawili na Luciferas Demaskierung, zdradzając główny twist scenariusza (podobnie zresztą jak ja sam we wstępniaku!). Portugalczycy zabrali zaś czytelników Nas masmorras da tortura, czyli w podziemia tortur, przygotowując również stosowną okładkę.

czwartek, 9 marca 2023

SEXY FAVOLE. DZIESIĘCIU RYCERZY I JEDEN MAG

Tytuł oryginalny: Sexy Favole

n.33 - Dieci cavalieri e un mago

Wydawca: Geis Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 29 listopad 1974

Scenariusz i grafika: Roberto Raviola (Magnus)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Uwaga! Nie mamy tu do czynienia z kolejnym one-shotem, na podstawie którego można wyrobić sobie opinię o konkretnej włoskiej serii małego formatu. Jeśli uznać go za jej wizytówkę, to została ona wykonana z tak dalece szlachetniejszego materiału niż cała reszta, że w żadnym razie nie może zostać uznana za okaz reprezentacyjny. I chyba nie mogło być inaczej, skoro do współpracy przy tym tomiku Sexy Favole zaproszono Roberto Raviolę, legendarnego już wówczas pioniera fumetti neri. A może on sam zaproponował, że stworzy swoją własną pikantną parodię baśni? W każdym wypadku efekt jest taki sam. Dziesięciu rycerzy całkowicie przyćmiło resztę serii, którą przywołuje się obecnie głównie w kontekście tego jednego tytułu. Podobnie było w przypadku Macabro, gdzie najjaśniejszym blaskiem lśniła Il Teschio Vivente, czyli znana już nam Królewska czaszka, również podpisana przez Magnusa. Tam jednak honoru całej reszty bronił Leone Frollo z dwiema wysmakowanymi plastycznie opowieściami.

Trudno powiedzieć, czy wśród pozostałych 59. tomików Sexy Favole ukrywa się jakaś perełka. Znaczący jest fakt, że francuski odpowiednik serii, Contes féérotiques, zmienił numerację tomików, rozpoczynając publikację właśnie od Magnusa. Tytuł zmieniony został na Ainsi parlait Zara Fouchtra (Tako rzecze Zara Ruchajka?!?), zgodnie z intrygującą polityką Elvifrance zamieszczania zabaw słownych i kulturalnych aluzji w tytułach tomików. Również sam tekst uległ znaczącym modyfikacjom, zależnym chyba tylko od widzimisie tłumacza, nierzadko posuwając się do zmiany treści. Z tego względu wszystkim chętnym zapoznać się z Rycerzami w wersji francuskiej polecam raczej bliższe oryginałowi tłumaczenie z wydania zbiorczego Delcourt pt. L'Internat féminin et autres contes coquins. Dodatkowym atutem tej edycji jest kilka plansz domalowanych przez Magnusa po 11 latach, z okazji reedycji Collana Necron. Plansze te, zgodnie z dosadnym duchem lat 80., prezentują detalicznie odmalowane narządy płciowe bezwstydnie rozwarte bądź wyprężone, skoro jednak je także cechuje typowa dla rysownika maestria, nie sposób uznać ich za niepotrzebny wtręt. Od 1985 roku stanowią integralną część komiksu, nie pominiętą w żadnym z późniejszych wydań (pojawiają się także w niniejszej translacji).

Skoro przynależność do konkretnej serii jest tym razem kwestią przypadkową, powstaje pytanie, czy w ogóle mamy do czynienia z "czarcim kieszonkowcem"? Może Dziesięciu rycerzy należy rozpatrywać wyłącznie w odniesieniu do innych dzieł Magnusa, pomijając okoliczności powstania? Trwałbym przy stanowisku, że charakter pierwotnej publikacji jest zbyt znaczącym czynnikiem, by mógł zostać pominięty, gdyż determinuje zarówno treść, jak i formę dzieła. Inna sprawa, że w ramach narzuconej konwencji Magnus zgodnie ze swoim przydomkiem dokonywał cudów, stawiając poprzeczkę chyba zbyt wysoko dla innych twórców fumetti tascabili, nie mogących nawet marzyć o osiągnięciu podobnego mistrzostwa. Jeśli zaś o diabelskość chodzi... Akurat w tej baśni siły piekielne nie raczą się objawić, maksimum atrakcji zapewniają rozmaite formy białej i czarnej magii. Zarazem przewrotność scenarzysty, wielokrotnie zmieniającego front i obchodzącego się ze swoimi bohaterami (zwłaszcza tymi męskimi) wyjątkowo bezceremonialnie, ma w sobie coś niewątpliwie czarciego. Diabeł tkwi w szczegółach, zalecam więc uważną lekturę!

BAŚNIOWE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Na potrzeby Collana Necron powstała też nowa okładka, skwapliwie ukazująca rozmaite atrakcje tomiku, ale gdzie w tym kolażu tytułowych dziesięciu rycerzy?! Co za dyskryminacja płci brzydkiej!