wtorek, 16 kwietnia 2024

ZORA WAMPIRZYCA N°22 - FRAU MURDER

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.18 - Frau Murder

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 19 październik 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej:

Mal32 & Aquila della Notte (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Imienny tytuł 22. odsłony serii może wprowadzić w błąd. Na chłopski rozum fabuła powinna się skupiać na czarnowłosej wampirzycy z notorycznie odsłoniętą piersią. Tudzież w jakiś sposób naświetlać jej postać, na przykład cofając się w czasie celem ukazania jej przemiany w wampirzycę, która jak dotąd pozostawała okryta tajemnicą. Kim była Frau, zanim została stworzeniem nocy? Czy przeszła metamorfozę świadomie, czy też padła ofiarą jakiegoś wygłodniałego krwiopijcy, z którym obecnie łączą ją skomplikowane relacje (tak jak Zorę i hrabiego Drakulę)? A może stoczyła z nim pojedynek na śmierć i życie, uzyskując poprzez zwycięstwo upragnioną niezależność? Przypuszczenia można mnożyć, pomysły na smakowite scenariusze narzucają się same. Jednak Barbieri to nie Anne Rice, a formuła komiksu kieszonkowego nie jest powieściową sagą typu Kronik Wampirzych. Przeszłość protagonistek fumetti nie ma znaczenia w obliczu coraz to nowych przygód, a zabiegi typu flashback byłyby niepożądanym gmatwaniem prostej, linearnej fabuły.

Na siłę dałoby się rzecz jasna uznać tytuł za znamionujący powrót istotnej postaci, bez której przygodom jasnowłosej bohaterki zdaje się brakować jakiegoś ważnego elementu. Bez wątpienia sama Zora odczuwała ten brak. Związku wampirzyc nie sposób określić jako platoniczny, zapewnia więc im niemało satysfakcji (co mamy okazję oglądać), a przecież na przyjemnościach cielesnych się nie kończy. Nikt tak nie zrozumie kobiety, jak inna kobieta! Frau to najbliższa Zorze osoba, przynajmniej dopóki nie odnajdzie się zaginiony podczas sztormu Mark (brak ciała jest chyba wystarczającym dowodem, że w końcu powróci!). Ponadto nic tak nie pobudza do działania, jak przyjaciółka w tarapatach. Znamienne, że Frau Murder wymaga niezwłocznego ratunku zarówno na początku, jak też w finale opowieści...

Poza afirmacją przyjaźni, dla której można nawet splamić ręce krwią, pojawia się na kartach tomiku zapowiedź przyszłego macierzyństwa Zory. W przeciwieństwie do bohaterów wspomnianej już Anne Rice, wampirzyca pozostaje kobietą z krwi i kości, która na sam widok ładnej parki dzieci zaczyna myśleć o własnym potomstwie. Jak potencjalnie niebezpieczne są to marzenia, może przekonać się bardzo szybko, stając oko w oko z grupą małoletnich, którzy zbyt szybko uwolnili się spod władzy rodziców. Proces wychowawczy to niełatwe zadanie, wystarczy jeden niewłaściwy krok, a słodkie maleństwo zamienia się w roszczeniowego bachora, gotowego zadręczyć opiekunów dla zaspokojenia chwilowej zaścianki. Uważajmy, czego pragniemy, bo jeszcze się urodzi i da nam popalić!

MURDER LINKS:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

‘Murder’ w tytule oraz fabuła, w której grasują niebezpieczne podrostki, nasuwa skojarzenia z hiszpańskim klasykiem kina grozy z 1976 roku, niesłychanie klimatycznym ¿Quién puede matar a un niño?, który w przekładzie na polski zapytuje widza bezpośrednio: Czy zabiłbyś dziecko? Para filmowych bohaterów ma z tym niejaki problem. Nic dziwnego, ta młoda małżeńska para żywi jeszcze pewne złudzenia co do natury nieletnich. Niejeden wychowawca tzw. trudnej klasy nie miałby ich skrupułów…

środa, 27 marca 2024

LUCIFERA N°20 - ŚWIĘTY GRAAL

Tytuł oryginalny: Lucifera

n.20 - Il Santo Graal

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: maj 1973

Scenariusz: Giorgio Cavedon

Grafika: Tito Marchioro

Skan edycji włoskiej:

Charles (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Twórcy Lucifery dali się już poznać jako żonglerzy kulturowych tropów i niestrudzeni podróżnicy, przeskakujący swobodnie z jednej mitologii w drugą i z kontynentu na kontynent. Jednakże poprzez umiejscowienie najważniejszej relikwii chrześcijaństwa na terenie przyszłej Ameryki udało im się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, łącząc ze sobą dwa wielkie toposy: poszukiwanie Świętego Graala i odkrycie Ameryki avant la lettre (tzn. przed Kolumbem). Zdecydowanie nikt inny nie pomyślał, by ten legendarny kielich umieścić na drugim końcu świata! Pod tym względem włoscy scenarzyści wykazali się oryginalnością. Czy jednak do końca? Istnieją podstawy, aby przypuszczać, że do tego śmiałego zestawienia natchnęła ich lektura amerykańskiego klasyka, czyli Prince'a Valianta Hala Fostera.

Swoją monumentalną, ciągnącą się nieprzerwanie od 1937 roku serię Hal Foster umieścił w okresie panowania króla Artura, na przełomie V i VI wieku. Choć sam władca Camelotu należy bardziej do legendy niż udokumentowanej historii, twórca Valianta nie poszedł na łatwiznę i postawił na realistyczne, pieczołowite odwzorowanie ówczesnego świata - może nie tyle konkretnej epoki, co ogólnie wczesnego, kształtującego się dopiero średniowiecza. Pod tym względem Lucifera poczyna sobie podobnie, traktując jednak o okresie późniejszym, w którym nie tylko kielich Józefa z Arymatei, ale też poszukujący go rycerze króla Artura należą już do zamierzchłej przeszłości.

Skąd jednak wrażenie, że właśnie Książę Waleczny zainspirował naszych “luciferianistów” do miksu Graala z odkrytym przez Wikingów Nowym Światem? Otóż obydwa wątki odgrywają znaczącą rolę u Fostera, któremu oczywiście nie przyszło do głowy łączyć ich ze sobą. Wysłał jednak tytułowego bohatera w podróż na nieznany kontynent kilkaset lat przed jego pierwszym udokumentowanym odkrywcą, Leifem Erikssonem. Odkrycie przyszłej Ameryki odbywa się w sposób mniej łupieżczy niż w przypadku Kolumba, a załoga Vala wchodzi z rdzennymi mieszkańcami w na tyle bliskie relacje, że nie wszyscy decydują się na powrót do deszczowej Anglii. Z mieszanych małżeństw powstaje wręcz nowy szczep jasnowłosych Indian! Na Nowej Ziemi przychodzi także na świat potomek Vala, Arn, w czym jednak nie ma udziału żadna Indianka. Pod każdą szerokością geograficzną bohater pozostaje wierny swojej żonie, Alecie. Upodabnia go to do innego komiksowego bohatera, wiecznie zapatrzonego w jasnowłosą połowicę!

Mityczny Graal pojawia się w sadze znacznie później. Co charakterystyczne, Valiant nie towarzyszy żadnemu z rycerzy Okrągłego Stołu, nawet swojemu przyjacielowi Gawainowi, w ich słynnych questach. Król Artur powierza mu bowiem tajną misję odszukania nie tyle samej relikwii, co do istnienia której ma poważne wątpliwości, lecz dojścia do źródeł legendy, za sprawą której najlepsi rycerze rozproszyli mu się po kraju. Choćby na przykładzie tego detektywistycznego wątku daje o sobie znać inteligencja serii, nie ograniczającej się do powtarzania znanych podań, przedstawiającej natomiast odświeżająco oryginalną opowieść "z czasów króla Artura".

INDIAŃSKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Pod naszą szerokością geograficzną mitów arturiańskich nikt specjalnie nie celebruje, nie wiadomo zatem, czy Prince Valiant doczeka się kiedyś polskiego przekładu. Póki co elitarne grono miłośników znakomitej kreski Hala Fostera zaopatrza się w wydania zagraniczne, nierzadko szlifując przy tym języki obce! W najpopularniejszej zbiorczej edycji Fantagraphics wspomniana wyprawa do Ameryki ma miejsce w tomie szóstym (lata 1947-1948), zaś poszukiwanie Świętego Graala w tomie dwunastym (1959-1960).

wtorek, 12 marca 2024

GENIUS. W HONGKONGU ŁATWO O ŚMIERĆ

Tytuł oryginalny: Genius

n.09 - Ad Hong Kong si muore facile

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: 5 stycznia 1970

Scenariusz: Kolektyw scenarzystów

Grafika: Milo Manara

Skan oryginalnego wydania: Charles (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Czyszczenie dymków: Grifos

Korekta: Aristejo

Długo, bardzo długo nie gościł na blogu one-shot! Głównym winowajcą jest rzecz jasna Zordon, trzecia regularna seria fumetti per adulti w polskim przekładzie. Nie, żeby atrakcyjnych historii brakowało, jest wręcz przeciwnie i trudno się na jakąś zdecydować! Czy celować w same perełki, obracając się w ścisłym gronie czołowych tytułów, np. Terror, Oltretomba i Storie Blu? Czy wręcz przeciwnie, postawić na różnorodność, umożliwiającą ukazanie bogactwa oferty włoskiego rynku kieszonkowego? A może pójść jeszcze inną drogą: autorską, szukając wśród tuzina mniej lub bardziej sprawnych rzemieślników przyszłych znakomitości europejskiego komiksu, którym cykliczna forma i szybkie tempo publikacji tomików dawały stabilne źródło utrzymania oraz możliwość wyrabiania sobie warsztatu?

Tym razem udało się połączyć drugą i trzecią koncepcję! Genius to bowiem gatunek fumetto, jakiego jeszcze tutaj nie było, a zarazem próbka surowego jeszcze stylu mistrza nad mistrzami, Milo Manary! Jakiś czas temu mieliśmy okazję zapoznać się z one-shotem ilustrowanym przez tego artystę, ukazującym "prawdziwą historię Kuby Rozpruwacza". Genius to dzieło jeszcze wcześniejsze, przypadające na sam początek lat 70. Dla Manary praca nad serią oznaczała rozpoczęcie zmagań z niełatwą materią opowieści obrazkowej. Już w miarę jej ukazywania się dostrzec można większą precyzję kreski i coraz śmielsze zabiegi stylistyczne. Pod sam koniec pracy nad serią widać już wyraźne postępy. Zdecydowałem się jednak na jeden z pierwszych tomików, pozwalający uzmysłowić sobie, że także arcymistrzowie musieli najpierw narysować setki dalekich od doskonałości plansz, popełniając masę błędów, ale też ucząc się stale czegoś nowego. Nie od razu Giuseppe Bergmana narysowano, najpierw trzeba było pomęczyć się z niejakim Geniusem!

Kim właściwie jest Genius? Za tym nieskromnym aliasem skrywa się Lon Flag, agent FBI tropiący przestępców na całym świecie, najczęściej w towarzystwie swojej partnerki, Mirny. Gdy uznaje za konieczne użyć metod wykraczających poza procedury Federalnego Biura Śledczego (notabene już i tak cieszącego się dużymi uprawnieniami!), zakłada czarny obcisły strój i czarną maskę, zmieniając się w Geniusa, bezpardonowego pogromcy zbrodni. Początkowo był protagonistą serii fotonowel, by po kilku latach doczekać się również tytułu komiksowego z prawdziwego zdarzenia. Od innych zamaskowanych protagonistów fumetti neri różni się przede wszystkim staniem po właściwej stronie prawa. Nie jest super-złodziejem jak Diabolik ani super-mordercą jak Killing, tylko twardym jak granit agentem amerykańskim, dla dodatkowego efektu ubierającym się w obcisłe gatki. W sumie nic dziwnego, że nie przetrzymał próby czasu, a jego przygody zakończyły się definitywnie w 1971 roku. Tym niemniej fani Milo Manary, jak też wszyscy zainteresowani historią komiksu, powinni się z nim zapoznać. Oto idealna okazja!

GENIUSZOWE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Fotonowele (czyli fotoromanzi), na łamach których Genius gościł najdłużej, wydają się obecnie dziwactwem: po co fotografować, skoro wszystko można narysować, oszczędzając na kliszy (zwłaszcza w czasach przed zapisem cyfrowym!), scenografii, dekoracjach, oświetleniu i ekipie aktorskiej? A jednak w latach 60. był to nielichy biznes i znaczący segment rynku “obrazkowego”. Niewątpliwie tym, co przyciągało odbiorców do fotonowel, były pozujące na ich łamach modelki, urodą nie ustępujące nawet bohaterkom rysowanym przez Milo Manarę!

poniedziałek, 26 lutego 2024

ZORDON N°02 - GORĄCE CIAŁO JANE

Tytuł oryginalny: Zordon

n.02 - Il caldo corpo di Jane

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: styczeń 1975

Scenariusz: Ennio Missaglia

Grafika: Bruno Marraffa

Skan wydania włoskiego i francuskiej translacji:

Charles (VintageComix), AtomHic (BDtrash)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Oj dana dana; Nie ma szatana; A świat realny jest poznawalny

Nie bez przyczyny przywołuję słowa klasyka polskiej muzyki rozrywkowej! Wydawałoby się, że gdzie jak gdzie, ale w przypadku prezentowanych na tym blogu komiksów istnienie mrocznych metafizycznych sił nie powinno być kwestionowane! O ile jednak radosna deklaracja materializmu, tak pięknie wyśpiewana przez Skaldów, ma się nijak do Zory czy Lucifery, które nie tylko w diabła wierzą, ale też wchodzą z nim w różnego rodzaju układy, o tyle do Zordona pasuje jak ulał. Podobnie jak inny fragment tego samego utworu: "życie jest formą istnienia białka". W ramach nowej serii metafizyki nie uświadczymy, a cała niezwykłość przedstawianych wypadków znajdzie swoje racjonalne uzasadnienie.

Dzieje się tak, ponieważ punktem odniesienia dla komiksu z grafikami Bruno Maraffy i scenariuszem Ennio Missagli jest sceptyczna dekada lat 70., w której przeżytkiem stały się wszelkie irracjonalizmy i spirytualizmy. W kulturze popularnej nastał czas pożegnania z pocieszycielskimi baśniami i trzeźwego spojrzenia na otaczający świat, w którym tylko nauka daje jako takie rozeznanie. Niestety niewystarczające, aby poczuć się komfortowo, zbyt dużo pozostało pytań i niewiadomych. Zdecydowanie więcej niż wcześniej, gdy religijne mity tłumaczyły wszystko to, co niepoznane. Także konstatacja, że jedynym obcym wymiarem jest ten kosmiczny, nie przyniosła pocieszenia. Wręcz przeciwnie, zaczęto spoglądać na odległe konstelacje z obawą przed ich potencjalnymi mieszkańcami!

Ten stan kosmicznego niepokoju znalazł odzwierciedlenie na rynku wydawniczym fumetti per adulti. Znacznej redukcji uległa liczba komiksowych horrorów, a te, które trzymały się najmocniej, jak Terror czy Oltretomba, zaczęły faworyzować wątki fantastyczno-naukowe kosztem dominujących wcześniej gotycyzmów. Wampiry i wiedźmy sukcesywnie ustępowały pola złowrogim kosmitom, którzy już na dobre urządzili się na łamach tytułów z drugiej połowy dekady: Terror Blu i Storie Blu. Na łamach tych serii regularnie pojawiało się różnego rodzaju pozaziemskie zagrożenie: kosmici dysponujący wyrafinowaną techniką, którą wykorzystują do uprzykrzania życia rodzajowi ludzkiemu. Nowy typ antagonisty okazał się bardziej przerażający od klasycznego upiora, z którym dało się wygrać, przyzywając na pomoc instancję wyższą. Tymczasem przysłowie „jak trwoga, to do Boga” nie znajduje zastosowania w przypadku konfrontacji z kosmitą, nie uciekającym gdzie pieprz rośnie na widok krzyża, natomiast potrafiącym na przykład rozszczepić nasze cząstki elementarne swoim molekuło-dezintegratorem! Bądź też, tak jak „istota myśląca” Zordon, dostać się prosto do naszej głowy, by narzucić nam swoją nieubłaganą wolę…

KORPORALNE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Podejrzenie złowrogich zamiarów UFO względem nas obrodziło mnogością teorii spiskowych, które chyba nigdy nie miały się tak dobrze jak teraz, gdy za sprawą przeglądarki internetowej każdą spekulację mamy na wyciągnięcie ręki. Wystarczy kilka kliknięć, by odsłonić wszelkie tajemnice Obcych. Chociażby tajemnice ich… klozetów!

piątek, 16 lutego 2024

ZORA WAMPIRZYCA N°21 - DIABOLICZNY WALC

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.17 - Diabolico valzer

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 5 październik 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej:

Mal32 & Aquila della Notte (VintageComix)

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Cyfrowa korekta okładki: Cyfrowy Baron

Korekta: Aristejo

Gdy opuszczaliśmy Zorę w ostatnim tomiku, zmierzała do Wenecji z wozem pełnym złota, licząc na rychłe spotkanie z przyjaciółką. Ta jednak zniknęła, uciekając przed policją, zapewne słusznie podejrzewana przez nią o uśmiercenie męża. Właściwie już samo nazwisko Frau Murder powinno mieć efekt odstraszający względem potencjalnych kandydatów do ręki! Książę Valdemaron zignorował ten sygnał alarmowy i nie wyszedł na tym najlepiej… Na odpowiedź, czym konkretnie naraził się pani małżonce, trzeba będzie jednak poczekać do następnego epizodu. Właściwą treścią Diabolicznego walca jest bowiem, zgodnie z tytułem, muzyka o szatańskiej proweniencji!

Związek muzyki z piekielnymi mocami jest przynajmniej tak stary, jak chrześcijaństwo, które od zawsze nieprzychylnym okiem patrzyło na działalność artystyczną wywołującą w odbiorcy uczucie euforii. Ekstaza jest bowiem akceptowana przez Kościół wyłącznie w sytuacji, gdy za przyczynę ma Boga! Kompozytorzy byli zatem zobligowani do wskazywania religijnych źródeł inspiracji swych dzieł, bez względu na osobiste zapatrywania. Tajemnicę melodycznego geniuszu wyjaśniano „bożą iskrą” i „niebiańskim natchnieniem”. Cóż jednak począć z muzykami, których sama gra wyrażała namiętność, jakiej próżno szukać pośród anielskich zastępów? Artystami niepokojącymi, w miejsce harmonii wprowadzającymi dysonans, stateczną równowagę zastępującymi nerwowym rozedrganiem?

Taki oto przypadek miał miejsce na początku XIX wieku, gdy na scenę wkroczył Niccolò Paganini, genialny wirtuoz skrzypiec, który już jako nastolatek oszałamiał swą grą całą Europę. Sukces w tak młodym wieku miał skutki uboczne, popychając artystę w szpony nałogów: alkoholu, hazardu i łatwych kobiet. Złe prowadzenie się znacząco zmniejszało szanse na uznanie Niccolò bożym pomazańcem, a przecież jego niezrównane wirtuozerstwo było w oczach wszystkich prezentem od sił nadprzyrodzonych. Jako jeden z pierwszych muzyków występujących na żywo bez nut potrafił zapamiętywać niezwykle skomplikowane utwory. Był autorem nowatorskich technik gry, a ponadto grał najszybciej na świecie: 12 nut na sekundę! Tę szatańską (achem!) sprawność zawdzięczał nietypowej długości palców, wynikającą z genetycznego schorzenia nazywanego obecnie Zespołem Marfana. Rzecz jasna dwa stulecia temu każda fizyczna anomalia kojarzona była z działalnością sił nieczystych…

Paganini miał tyle szczęścia, że w swojej epoce miał już małe szanse na spalenie na stosie za domniemane czarnoksięstwo. Tym niemniej podejrzenie o kontrakt z diabłem, jaki rzekomo spisał w zamian za wyjątkowy talent, towarzyszyło mu przez większość życia i było przyczyną niejednej przykrości. Największym skandalem okazał się brak zgody Niccolò na ostatnie namaszczenie przed śmiercią. Kościół uczynił ze zmarłego muzyka przykład ku przestrodze, odmawiając mu pochówku przez cztery lata – trumna z zabalsamowanym "potępieńcem" zdążyła w międzyczasie odbyć tournée po Europie!

Sam Paganini nie pojawia się na kartach 21. tomiku Zory, natomiast nietrudno doszukać się wielu cech wspólnych z Nicolo Gorinim, właściwym bohaterem tej odsłony serii. Można podejrzewać, że w ramach gotyckiej narracji kontrakt muzyka z diabłem okaże się czymś więcej niż krzywdzącą pogłoską. Zarazem scenarzyści fumetti nie decydują się na powtarzanie herezji o nadnaturalnych źródłach talentu skrzypka. Gorini, podobnie jak jego słynny imiennik, do wirtuozerii doszedł ciężką pracą, poprzez wyrzeczenia i znoje, pot i łzy! Dlatego też gotowy jest na wszystko, aby wypracowanego z takim poświęceniem mistrzostwa nie stracić…

WALCZYKOWE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Wszyscy, którzy po lekturze odczują niedosyt, powinni sięgnąć po Potępienie Paganiniego. Powieść Anatolija Winogradowa szczególny nacisk kładzie na machinacje jezuitów, którzy uwzięli się na niepokornego muzyka i za punkt honoru uczynili zszarganie jego opinii publicznej oraz rychłe wpędzenie do grobu. Choć plan wrednego zakonu udał się niestety w pełni, muzyka i legenda Paganiniego przetrwały, a diabelskie konotacje tylko przysparzają im popularności!

wtorek, 30 stycznia 2024

LUCIFERA N°19 - SYRENY

Tytuł oryginalny: Lucifera

n.19 - Le sirene

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: kwiecień 1973

Scenariusz: Giorgio Cavedon

Grafika: Tito Marchioro

Skan wydania francuskiego:

Gentil-Toto & Termineur (BDtrash)

Opracowanie graficzne: Vallaor & Alibaba

Rekonstrukcja okładki: Cyfrowy Baron

Translacja: Vallaor

Korekta: Aristejo

Tomik 19., w którym pośród masy atrakcji najciekawsze wydają się tytułowe syreny, nawet jeśli twórcy nie poświęcają im przesadnie dużo czasu. Jak zwykle w przypadku mitologicznych istot nasuwa się pytanie o ich genezę. Skąd się właściwie wzięły, jaka społeczność pierwsza je wymyśliła i czy od samego początku wyobrażano je sobie tak, jak obecnie? Oczywiście przy lekturze samego komiksu odpowiedzi na te pytania mają charakter marginalny, a syreny pełnią funkcję kolejnej atrakcji, zaczerpniętej z bogatej tradycji mitologiczno-fantastycznej.

Nie wiadomo, jak długo opowieści o syrenach krążyły w przekazie ustnym, natomiast pierwszy literacki opis zawdzięczamy Homerowi. Bardzo ogólny zresztą, Odyseja pozostawia ich wygląd wyobraźni czytelników. Choć obecnie kojarzone są jako kobiety z nagim torsem (w przypadku Małej Syrenki okrytym bikini z muszelek) oraz rybim ogonem, Grecy mieli przed oczyma zupełnie inną hybrydę gatunkową, mianowicie ludzko-ptasią! Syreny Homera jako mieszkanki bezludnej wysepki przesiadywały na łące przy brzegu, zwodniczo słodkim śpiewem wabiąc marynarzy z przepływających statków. Pierwszy (i ostatni) kontakt z wodą tych żeńskich drapieżników następuje w chwili, gdy po nieudanych łowach na Odyseusza rzucają się z bezsilnej rozpaczy w morską toń. Być może właśnie od rozsławionej wierszami poety śmierci w odmętach zaczęły być z nimi kojarzone? Tak czy inaczej jeszcze przez wiele stuleci wiodącym wyobrażeniem syreny był wielki ptak z ludzką głową, zastąpiony później nieco bardziej antropomorficzną formą skrzydlatej kobiety z ptasimi nóżkami.

Syreny rybokształtne po raz pierwszy opisane zostały przez żyjącego w I wieku p.n.e. Horacego w Sztuce poetyckiej. Na opis nowożytny trzeba było poczekać aż osiem stuleci, pojawił się bowiem dopiero na przełomie VII i VIII wieku w Liber Monstrorum, anglo-łacińskim katalogu cudownych stworzeń (swoją drogą, J. K. Rowling musi być wielką admiratorką tego dzieła!). Anglikom zawdzięczamy także słowo „mermaid”, już jednoznacznie wskazujące na płeć i wodny charakter tych stworzeń. "Morskie niewiasty... o ciele dziewczęcym, lecz łuskowate ogony ryb posiadające" ostatecznie wyparły swoje starsze, ptasie siostry, w czym niewątpliwie największą zasługę miał ich seksapil. Wyłaniające się spośród fal kobiety działają na męską wyobraźnię niezwykle pobudzająco, a wydłużony, lśniący rybi ogon tylko dodaje im wdzięku!

SYRENIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Na okładce zamiast syren widnieje... Peter O'Toole, który przywędrował tutaj prosto z plakatu Becketta, historycznego filmu z 1964 roku. Cóż może mieć wspólnego angielski król Henryk II z naszym komiksem? Zakładam, że ma jakieś cechy wspólne z księciem Moguncji, nowym towarzyszem Lucifery. Czyżby zimną bezwględność w dążeniu do wyznaczonego celu?

czwartek, 18 stycznia 2024

ZORDON N°01 - MISJA "CZŁOWIEK"

Tytuł oryginalny: Zordon

n.01 - Missione Uomo

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: grudzień 1974

Scenariusz: Ennio Missaglia

Grafika: Bruno Marraffa

Skan wydania włoskiego: Charles (VintageComix)

Opracowanie francuskiej translacji: AtomHic (BDtrash)

Rekonstrukcja cyfrowa: Old Man

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Nowy Rok, nowa seria! Czy spodoba się czytelnikom i na stałe zagości w czarcim menu? Potencjał zdecydowanie posiada, nie tylko jako jedna z nielicznych w całości zeskanowanych, lecz przede wszystkim jako jeden z niewielu tytułów, którym udało się zachować wysoki poziom aż do samego końca. Przez cały okres publikacji twórcy dokładali starań, by czytelnicy się nie nudzili, bezustannie zbijając ich z pantałyku myleniem tropów oraz mnożeniem sytuacji niebywałych i ekscentrycznych. W związku z czym zbyt dokładny opis fabuły może zepsuć przyjemność płynącą ze stopniowego odkrywania jej tajemnic. Jest to raczej wyjątek od reguły serii fumetti, w których zwykle od pierwszego numeru dokładnie wiadomo, czego się spodziewać. Zaś po Zordonie możemy spodziewać się… wszystkiego!

Niekonwencjonalność podejścia widać już dobrze w pierwszym tomiku. Bohater tytułowy jest całkowitą enigmą. Wiadomo tylko, że jest istotą pozaziemską, o zupełnie odmiennym kształcie i konsystencji niż nasza, aby ograniczyć się do cech czysto fizycznych. Trudno nawet stwierdzić, na ile jest indywidualnością, a na ile emanacją świadomości kolektywnej. Na pewno nie sposób odróżnić go od reszty załogi statku kosmicznego, który zawędrował na planetę Ziemia z misją zbadania zamieszkujących ją organizmów myślących, co umożliwia imponująco rozbudowana i szalenie precyzyjna aparatura naukowa. Jak wiadomo z dziesiątek fabuł fantastycznonaukowych, przybysze z odległych galaktyk dysponujący zaawansowaną techniką nie wróżą Ziemianom niczego dobrego!

Wobec absolutnej obcości samego Zordona punktem identyfikacji staje się główna postać kobieca. Jane Marlowe to osóbka pełna kontrastów: piękna dziewczyna z Południa początku XIX wieku, pod nienagannymi manierami skrywająca ognisty temperament i wysokie libido, zgoła nieprzystające do kulturowych oczekiwań względem przedstawicielki arystokracji. Społeczne i religijne normy i nakazy nie zdołały wyrugować jej pragnień, sprawiły jednak, że z seksualnością Jane stało się coś wielce niepokojącego. Głębsze przyczyny tego stanu rzeczy poznamy dopiero w przyszłości… Pozostaje mieć nadzieję, że pierwszy tomik spełni swoje zadanie i oprócz solidnej porcji mocnych wrażeń, zapewnianych zarówno przez knowania złowieszczego Zordona, jak też perwersje słodkiej Jane, pozostawi wrażenie niedosytu i chęć jak najszybszego sięgnięcia po ciąg dalszy!

MISYJNE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Imię protagonistki nie jest przypadkowe! Jej fizjonomia wzorowana jest na jednej z najbardziej charyzmatycznych gwiazd kina lat 60. i 70. Jane Fonda wzbudzała zachwyt zwłaszcza jako dziarska kosmonautka Barbarella, notabene w ekranizacji komiksu przeznaczonego „dla dojrzałego czytelnika”. Historia inspiracji zatoczyła więc koło!