niedziela, 19 grudnia 2021

LUCIFERA N°6 - SABAT

Tytuł oryginalny: Lucifera n.6 - Sabba

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: marzec 1972

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Okładka: Averardo Ciriello

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Rodzina Małgorzaty na próżno liczy na sprawiedliwe osądzenie ich sprawy. Wielki Inkwizytor ani myśli bawić się w subtelności, kiedy nadarza się okazja do zademonstrowania swej karzącej potęgi. Święte Officjum nie zna litości, zresztą jak każda instytucja religijna, którą państwo zanadto rozbestwi, dając wolną rekę w kwestiach jurysdycznych. Publiczny proces Blumenthalów może zakończyć się tylko w jeden sposób, co sygnalizowała już okładka poprzedniego epizodu.

Publicznej egzekucji "nieczystej" rodziny poświęcona jest pierwsza dramatyczna sekwencja tomiku (popis graficznej maestrii Leone Frollo!). Tracenie skazańców na oczach tłumu było niegdyś stałym elementem miejskiego życia. Pełniło funkcję zastraszającą i ostrzegawczą, lecz przede wszystkim dawało ujście prymitywnym instynktom zebranych. Chłonęli oni spektakl wszystkimi zmysłami, nie tylko sycąc wzrok widokiem kaźni, ale też wsłuchując się z atencją w wycia i jęki, podczas gdy nozdrza wypełniał swąd palonego miejsca. Nie była to bynajmniej jakaś wstydliwa przyjemność, lecz zbiorowa ekstaza usankcjonowana prawem ludzkim i boskim. Czemu się nie radować w momencie, gdy sprawiedliwości staje się zadość? Dla chrześcijan tego rodzaju imprezy były przedsmakiem atrakcji, jakie oferować miały Niebiosa. Wedle średniowiecznej teologii jedną z największych rozkoszy osób trafiających do Raju miała być możliwość przyglądania się wiecznym mękom potępionych. Kościół nigdy nie zdementował tej specyficznej wizji wiekuistej szczęśliwości, lecz od pewnego czasu z jakiegoś powodu nie przywołuje jej w kazaniach. Nowe pokolenia wiernych nie zadają sobie sprawy, jakie to wspaniałości oferują im zaświaty!

Druga spektakularna scena epizodu to tytułowy sabat, uroczystość o znacznie bardziej elitarnym charakterze. Odbywa się w ustronnym miejscu pod osłoną nocy, a zaproszenie dostają wyłącznie osobnicy dysponujący wiedzą tajemną (magowie i czarownice), tudzież członkowie rodziny Szefa. Pomimo tego ewidentnego snobizmu, także tutaj prym wiodą prymarne żądze, na dodatek nie ukrywające się pod płaszczykiem świętobliwości. Jak to na przyjęciach zamkniętych bywa, społeczne konwencje przestają obowiązywać, a uczestnicy zapominają się w szale zmysłów. Mogłoby się wydawać, że ze względu na brak hipokryzji będzie tu sympatyczniej, ale gdzie tam! I tym razem do wprawienia zgromadzonych w euforię niezbędna okazuje się danina krwi. Wygląda na to, że w średniowieczu nie potrafiono się dobrze bawić, nikogo przy tym nie uśmiercając...

W preciwieństwie do świetnie udokumentowanych publicznych egzekucji, wiedza o sabatach jest wypadkową pogłosek i legend. Czy owe tajne zgromadzenia faktycznie się odbywały? Same opisy zlotów czarownic, jakie wyszły spod pióra mnichów, obfitują w tak obsceniczne szczegóły, iż wydają się owocem fantazji rozpalonego męskiego libido, zakamuflowaną pornografią na użytek osób duchownych. Nie można jednak wykluczyć, że opowieści o diabelskich orgiach zachęcały do naśladownictwa, zakazany owoc kusi najmocniej! Na pewno sprośnymi średniowiecznymi legendami inspirowały się XIX-wieczne zgromadzenia satanistów. O takim postrewolucyjnym sabacie zblazowanych arystokratów opowie już inne fumetti, którego polska cyfrowa premiera zbliża się wielkimi krokami!

Sabacie linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Pojęcia nie mam, czemu projektant portugalskiej okładki nie zdecydował się na sam sabat. Czyżby zadziałała tamtejsza cenzura kościelna, chroniąca wiernych przed oglądaniem diabelstwa na witrynach sklepowych? Ale jak wówczas wytłumaczyć okładkę pierwszego tomiku, z Luci w prowokacyjnej pozie pokazującą diabelskie rogi?

sobota, 4 grudnia 2021

ZORA WAMPIRZYCA N°5 - KANIBALKA

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie I n.5 - La cannibale

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 15 grudzień 1972

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Jak na wczesne numery przystało, formuła serii dopiero się wypracowuje, rozpoznając swoją naturę na wzór bohaterki. Gdy w ręce Zory jak na żądanie trafiła mikstura niwelująca jedną z najdotkliwszych przypadłości wampirzej rasy, było już jasne, że twórcy starają się szybko (i w miarę bezboleśnie) uczynić ją protagonistką bardziej uniwersalną, w mniejszym stopniu ograniczoną mitologią krwiopijców, do których przynależy niejako na własnych zasadach. Tematyka stricte wampirystyczna okazuje się zaledwie punktem wyjściowym dla scenarzystów dążących do ogarnięcia znacznie szerszego spektrum horroru, odhaczenia jak największej liczby gatunkowych tropów. Ma to swoje konsekwencje: piąty tomik jest zarazem pierwszym, w którym krwiolubna natura panny Pabst nie manifestuje się w jakikolwiek sposób.

Trzeba więc pogodzić się z faktem, że wampirzyca nie zawsze dostanie szansę na odsłonięcie kłów. Może się wręcz zdarzyć, że nie będzie najważniejszą postacią danej opowieści! Tym razem zdecydowanie ustępuje pola innej barwnej figurze, której charakterystyka odsyła do konkretnej odmiany grozy. Wbrew sugestii w tytule nie będzie to nurt kanibalistyczny, ten bowiem wymagałby podróży Zory w egzotyczne lokalizacje. W tym temacie trzeba uzbroić się w cierpliwość, co jednak opłaci się, gdyż niejedną taką dramatyczną wyprawę do ciepłych krajów bohaterka odbędzie i jeszcze nie raz jej krągłości pobudzą apetyt u przedstawicieli stojących na niższym szczeblu cywilizacyjnym grup społecznych o ciemniejszej karnacji (tzn. prymitywnych czarnoskórych dzikusów).

Na kanibalizm w pełnym anturażu jeszcze nie pora, na razie tylko przedsmak (!) pod postacią nieprzewidzianych skutków ubocznych eksperymentu, jakiego podjął się pewien szalony naukowiec. Jeden z tych skrajnie nieetycznych medyków, brutalnie deptających przysięgę Hipokratesa dla eksploracji niezbadanych dotąd rejonów biologii. Starając się przezwyciężyć prawa natury w dążeniu do ożywienia obumarłych tkanek, składają oni daninę Śmierci pod postacią dziesiątek ludzkich królików doświadczalnych!

Obłąkani medycy są duchowymi następcami doktora Wiktora Frankensteina, którego nazwisko już na zawsze pozostanie tożsame ze stworzonym przez niego monstrum. Następcy tragicznego "współczesnego Prometeusza" z powieści Mary Shelley okazali się znacznie bardziej bezwzględni od niego, nie poprzestając na buszowaniu po cmentarzach w poszukiwaniu materiału do eksperymentów. Życia bliźnich w imię postępu naukowego nie waha się poświęcić nawet sam Frankenstein w filmowym cyklu wytwórni Hammer, dającym bodajże najciekawszą współczesną interpretację tej klasycznej postaci.

Natomiast antybohater Kanibalki zalicza się do jeszcze węższego grona szalonych naukowców, nie zasłaniających się frazesami o działaniu dla dobra ludzkości i otwarcie przyznających do prywaty. Doktor Reginald dla przywrócenia życia ukochanej gotów jest zaszlachtować dowolną liczbę osób, w swoim opętaniu nie licząc się z faktem, że wszelkie rewolucje, także te naukowe, mają w zwyczaju pożerać własne dzieci i własnych twórców...

Obłąkańczo-scjentystyczne linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Tradycyjnie kończymy nasz wywód o Zorze na kobiecym akcie. Nie jest to jednak dobrze nam znana blondyna, tylko ozdoba drugiego planu, ponętna brunetka z imponującymi lokami. Margie Thompson nie ma w tej historii zbyt wiele szczęścia (nawet skok w bok z Markiem Finneyem spala na panewce), ale tak ładnie się do czytelników wdzięczy, że nie powinna zostać zapomniana!

niedziela, 28 listopada 2021

TERROR. ELŻBIETA BATORY N°2/2

Tytuł oryginalny: Terror n.28 - Elisabetta Bathory

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: luty 1972

Scenariusz: Anonim!

Grafika: Stelio Fenzo

Okładka: Pino D'Angelico

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Powracamy do opowieści o wariackich wyczynach hrabiny Elżbiety. Podział na dwie części to zupełnie oryginalna propozycja. Zarówno we Włoszech, jak też w Holandii wydany został tylko jeden opasły tomik. Także we Francji Elżbieta ukazała się jako całość, choć w ramach serii o innym tytule (Série Jaune), ze zmienioną okładką i mocno uszczuplona, zgodnie z godną ubolewania strategią Elvifrance do ingerowania w tekst bazowy i modyfikowania go stosownie do własnych preferencji (nawet grube tomiki były we Francji cieńsze), jak również wymogów cenzury. Dokładna analiza perfidnych strategii edytorskich Elvifrance na przykładzie Elżbiety to materiał na odrębną, dłuższą wypowiedź - wystarczy wspomnieć, że wyleciały aż 22 strony!

Francuskie wydanie do czegoś się jednak przysłużyło, oferując alternatywną okładkę, która obecnie ozdobiła drugą część polskiej translacji. Z jakiego powodu Elvifrance nie zdecydowało się na wykorzystanie oryginalnej grafiki? Stawiam na względy czysto komercyjne. Na wybranym przez nich obrazie Pino D'Angelico odnajdujemy multum przykuwających uwagę elementów: od apetycznej blondynki topless w pozie sugerującej zagrożenie, niewątpliwie obawiającej się noża dzierżonego przez łapę w skórzanej rękawiczce (giallo!); poprzez dwie tajemnicze postaci na tle księżyca w pełni (na moje oko wiedźma zrzuca ze skały przerośnięte, włochate dziecko - które równie dobrze może być włochatym karłem!); czerwonego diabła dosiadającego pegaza; aż po zaśmiewającego się do rozpuku, umiejscowionego w punkcie centralnym diabła wyższej kategorii, być może zawiadującego całym tym miszmaszem. Uprzedzam lojalnie, że nie ma tu żadnego punktu stycznego z treścią tomiku! Okładka zaprojektowana została pierwotnie do zupełnie innej publikacji, 47. numeru serii Oltretomba. Z pewnością warto przyjrzeć się bliżej temu tytułowi, choć jak widać nastawianie się na konkretne treści może zwieść na manowce. Czasami nawet fumetti tascabili nie powinno się oceniać po okładce, choć na pozór wszystko jest tu podane eksplicytnie, "kawa na ławę".

Przyznaję bez bicia, że rozpoławiając Elżbietę Batory na dwie, mniej więcej równe połowy, kierowałem się czystą ekonomią - co dwa posty, to nie jeden! Pytanie, czy sama historia wytrzymała taką rzeźnicką operację? Pod względem dramaturgicznym cięcie da się wybronić, akcja zawieszona została we właściwym momencie (początek śledztwa żandarma Kansky'ego). Ponadto podział podkreśla wyraźniej, z jakiej perspektywy snuta jest opowieść, kto ostatecznie wychodzi w niej na plan pierwszy. W poprzedniej części mogło się jeszcze wydawać, że postać tytułowa pozostanie główną, skoro jej ekspozycja zajmowała większość miejsca. Tymczasem okazuje się, że Krwawa Hrabina nie dostąpiła zaszczytu podźwignięcia całej fabuły. Nie bez przyczyny! Jako psychopatka porusza się w zamkniętym kręgu obsesji, zmuszona do regularnego zaspokajania trawiącego ją pragnienia. Bez względu na to, ile by jeszcze dziewcząt nie zamordowała, nie stanie się nigdy postacią dynamiczną, gdyż nie przechodzi wewnętrznej przemiany, a doświadczenie niczego jej nie uczy... może poza kolejnymi technikami torturowania!

Scenarzysta anonim postąpił więc słusznie, kierując uwagę na inną, mniej jednowymiarową postać, której działania są efektem świadomego wyboru i jako takie mogą podlegać etycznej ocenie. Pozwala to na uczynienie z opowieści swoistego moralitetu o uniwersalnym charakterze. Nasze decyzje mają konsekwencje. Cyniczne przymykanie oczu na zło, jak też uczestniczenie w nim dla doraźnych korzyści może dość szybko wyjść nam bokiem. Aby jakoś nawiązać do omawianej okładki: gdy podpisujemy cyrograf, bez względu na nasze intencje diabeł zawsze śmieje się jako ostatni!

Elżbietańskie linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Pino D'Angelico zapewne nie spodziewał się, że jego okładka do Il diavolo non paga il sabato (Diabeł nie płaci w sobotę) ozdobi we Francji historię o Elżbiecie Batory. Obecnie ja sam przyczyniłem się do zamieszania, samowolnie przyporządkowując pracę D'Angelico do serii Terror!

piątek, 19 listopada 2021

LUCIFERA N°5 - DZIECIĄTKO NA STOS!

Tytuł oryginalny: Lucifera n.5 - Un bimbo sul rogo!

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: luty 1972

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Wiedźmy, wróżki, skrzaty, cyklopy, a nawet Walkirie były tylko przystawką! Prawdziwa groza zaczyna się na planszach Lucifery właśnie teraz, wraz ze wkroczeniem na scenę instytucji jak najbardziej ziemskiej, mimo że roszczącej sobie prawo do znajomości oraz egzekwowania boskiej woli. Podczas gdy rozmaite nadprzyrodzone byty pojawiały się wręcz przypadkowo i z cicha pęk, żaden uważniejszy czytelnik nie powie, że nie spodziewał się... niemieckiej Inkwizycji! Nietrudno było odgadnąć, że sztuczka z zasłanianiem rogów Franza grzywką na dłuższą metę nie poskutkuje. I tak w finale ostatniego epizodu służąca Blumenthalów pośpieszyła zawiadomić o niepokojącym anatomicznym kuriozum samego Wielkiego Inkwizytora, wprawiając tym samym w ruch nieubłaganą machinę Swiętego Oficjum...

Czym Inkwizycja w wydaniu niemieckim różniła się od tej hiszpańskiej, powszechnie znanej chociażby ze skeczu Monty Pythona? Przede wszystkim wcześniejszym okresem aktywności. Utworzona w 1231 roku przez papieża Grzegorza IX do walki z wszelkiej maści heretykami, prawie natychmiast gorliwie zabrała się za palenie ich na stosie. W czasie, gdy rozgrywa się akcja komiksu ("najciemniejsze wieki średniowiecza"), powszechny strach przed papieskimi oprawcami był już mocno ugruntowany w sercach ludności, upowszechniła się też paskudna praktyka donosicielstwa. A przecież nie zawsze rozpoczęcie inkwizycyjnego śledztwa musiało mieć tak solidne uzasadnienie jak w przypadku autentycznie rogatego synka Małgorzaty. Jakiekolwiek bądź, nawet najbardziej absurdalne pomówienie miało dużą szansę doczekać się oficjalnego potwierdzenia z ust samych oskarżonych. Wystarczyło, by Trybunał zabrał się za ich przesłuchiwanie z wykorzystaniem klasycznych instrumentów perswazji (niektóre ujrzymy w Dzieciątku!).

Młodsza o ponad 200 lat Inkwizycja hiszpańska powołana została przez Ferdynanada II i Izabelę Kastylijską. Przeszczepiając w 1480 roku tę uroczą instytucję na własny grunt, królewska para zamierzała rozprawić się za jej pomocą ze społecznością żydowską, a w dłuższej perspektywie ze wszystkimi niewygodnymi obywatelami. Trzy lata później głównodowodzącym Świętego Oficjum został spowiednik królowej, Tomas de Torquemada. Właśnie za sprawą jego fanatycznej gorliwości w zbawianiu dusz bliźnich przez kompleksowe maltretowanie, a następnie palenie ich cielesnej powłoki hiszpańska Inkwizycja po dziś dzień pozostaje synonimem religijnego terroru (kłania się znakomita powieść Jerzego Andrzejewskiego Ciemności kryją ziemię).

Oddając Hiszpanom co ichnie, nie powinniśmy zarazem zapominać, że właśnie Niemcy byli średniowiecznymi pionierami w materii systemowych prześladowań motywowanych wiarą. Gdy więc natraficie na katolików podejmujących się obrony Inkwizycji, dowodzących na przykład jej małej szkodliwości w szerszym kontekście dziejowym ("Hitler spalił więcej osób i nawet się za nich nie pomodlił!") bądź wręcz kulturowej pożyteczności ("Bez likwidacji heretyków nie mielibyśmy teraz tych pięknych kościołów i całej cywilizacji łacińskiej!"), nie traćcie czasu na jałowe dyskusje, tylko odeślijcie ich do piątego tomiku Lucifery. Jeśli ta lektura nie otworzy im oczu, nie ma już dla nich ratunku!

Inkwizycyjne linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Na okładkę portugalskiej edycji trafiła najdramatyczniejsza sekwencja epizodu, jednakże tytuł Syn Diabła nie ma w sobie tego ładunku emocjonalnego co oryginalny.

sobota, 6 listopada 2021

ZORA WAMPIRZYCA N°4 - KTO MIESZKA W TRUMNIE

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie I n.4 - Chi abita la bara

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 1 grudzień 1972

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Tytuł czwartej odsłony przygód Zory wydaje się zarazem zapytaniem - "kto?", jak i skróconą peryfrazą - "ten, który mieszka w trumnie". Nietrudno domyślić się, kto ma tak charakterystyczne zwyczaje mieszkaniowe, podobnie jak tego, że nie może tu chodzić o pierwszego lepszego wampira. Na równie zgrabną figurę stylistyczną zasługuje wyłącznie hrabia Drakula, jedyny powszechnie rozpoznawalny nieumarły (zwłaszcza w 1972 roku, gdy nie było jeszcze różnych Armandów i Lestatów). Peryfraza praktycznie zanika we francuskiej edycji: L'homme au cercueil to po prostu Mężczyzna w trumnie, co na dodatek nie współgra z fabularnym twistem dotyczącym tożsamości osoby złożonej ostatecznie do grobu... Najlepszy dowód, że nie tylko literaturę piękną, ale i popularne komiksy najlepiej poznawać w oryginale!

Zakładam, że do nazewniczej kreatywności zmusiła twórców wcześniejsza dezynwoltura. Opatrując drugi tomik tytułem Zora kontra Drakula, wówczas zdecydowanie mylącym, pozbawili się możliwości jego wykorzystania w momencie, gdy naprawdę stał się adekwatny. Esencja czwartego epizodu to właśnie starcie młodej wampirzycy ze swym stwórcą. Po związaniu się z nowym partnerem i towarzyszącej temu refleksji, że relacja z Drakulą miała charakter ewidentnie przemocowy ("Pozbawił mnie życia i cnoty!"), Zora postanawia zerwać z nim w sposób definitywny. Czy pannie Pabst uda się zrealizować śmiały plan, w którym Książę Nocy dosłownie wyparowuje z jej życia?

Niezależnie od tego, czy trzymamy za Zorę kciuki, czy też wolimy, by główny antagonista serii jeszcze z nami pozostał, nie ulega wątpliwości, że mocno sobie zasłużył na kobiecą niechęć. Komiksowy Drakula nie ma ani krzty romantycznej aury tajemniczego cudzoziemca, jaką roztaczał niegdyś Bela Lugosi. Brak mu też ogłady angielskiego dżentelmena charakterystycznej dla Christophera Lee, który jako stuprocentowy drapieżnik brutalnie rzucał się kobietom do gardła, lecz powstrzywał przed innymi formami naruszania ich nietykalności cielesnej. W filmach wytwórni Hammer samo zagłębienie się ostrych zębów wampira w białej szyi niewieściej służyło za metaforę gwałtu, nie było więc potrzeby jego ukazywania. Przynajmniej dopóki widzowie, rozzuchwaleni seksualną rewolucją lat 60., nie zaczęli się domagać znacznie większej dosłowności.

Zora wychodzi naprzeciw tym oczekiwaniom, wykorzystując je do sportretowania Drakuli bez taryfy ulgowej. Władca Ciemności okazuje się wyzbytym wdzięku gwałcicielem i jako taki po prostu nie zasługuje, by zostać protagnistą serii. Ba, zakwestionowana zostaje nawet jego fizyczna atrakcyjność! Trudno bowiem oczekiwać, by wylegiwanie się całymi dniami w trumnie wpływało pozytywnie na sprężystość ciała, a brak higieny osobistej (ubranie nie zmieniane od wieków...) przekładał na przyjemny dla nozdrzy zapach. Czy można się dziwić Zorze, że wolała Marka Finneya: przystojnego, harmonijnie umięśnionego, na dodatek schludnie odzianego i używającego wody kolońskiej? Mi dispiace, ma Dracula non è più così sexy!

Trumienne linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

"Ja płaczę tak rzewnie. Ja się śmieję." - czyli akurat na odwrót niż u Fredry, gdzie to kobiecość była górą. Nad wyraz udana plansza została jedną z wizytówek serii, cementując wizerunek Drakuli jako cynicznego okrutnika i męskiego szowinisty.

niedziela, 31 października 2021

TERROR. ELŻBIETA BATORY N°1/2

Tytuł oryginalny: Terror n.28 - Elisabetta Bathory

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: luty 1972

Scenariusz: Anonim!

Grafika: Stelio Fenzo

Okładka: Alessandro Biffignandi

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Idealna na wieczór Halloween opowieść o Krwawej Hrabinie inicjuje nowy cykl, w ramach którego pojawią się zamknięte historie reprezentujące rozmaite popularne serie z przebogatego rynku włoskich wydawnictw kieszonowych. Poszerzy to tematyczne spektrum, pozwalając uniknąć monotonii, wiążącej się ze skupieniem uwagi wyłącznie na dwóch tytułach, jakkolwiek wysoko byśmy ich nie oceniali.

Na pierwszy ogień seria Terror, mogąca się pochwalić się aż 216. odsłonami - nie licząc wydań specjalnych, reedycji oraz serii odpryskowych! Prawie dwie dekady bytności na rynku świadczą o popularności tytułu, który od pierwszego tomiku zapewniał czytelnikom solidną dawkę mocnych wrażeń oraz "bogactwo intryg rodem z tradycji Grand Guignol", jak zapewniało w materiałach reklamowych Ediperiodici. Liczba scenarzystów i grafików, którzy pojawili się na łamach serii, robi wrażenie. Warsztat ilustratora ćwiczył tu chociażby Milo Manara! Nagromadzenie talentów zapewniało różnorodność gatunkową i stylistyczną. Terror stanowić może dowód na pojemność formuły Grand Guignol, w której mieścić może się fabuła każdego rodzaju, byle tylko okazała się należycie makabryczna.

Choć zestaw nazwisk artystów zaangażowanych w serię przedstawia się imponująco, wszystko wskazuje na to, że przez szefostwo firmy traktowani byli jako bezimienni wyrobnicy. Ediperiodici nie pofatygowało się nigdy umieścić na wstępie tomików nazwisk autorów. Tym samym zadanie przyporządkowania poszczególnych tytułów ich twórcom przypadło zagorzałym fanom fumetti. A nawet tacy niekwestionowani wyjadacze, przez których ręce przeszły setki tomików, ograniczają się zazwyczaj do identyfikacji rysownika, w przypadku personaliów scenarzysty bezradnie rozkładając ręce. Wyjątkiem są przypadki, w których skryba-anonim posiada łatwo rozpoznawalny warsztat, wykrzystując stały zestaw chwytów i motywów. Jest to przypadek Carmelo Gozzo, którego pokręconej wyobraźni nie da się pomylić z żadną inną (gdy płód jego wyobraźni tutaj zagości, niechybnie towarzyszyć mu będzie ostrzeżenie o treściach z wysoką dozą drastyczności).

Elisabetta Bathory, będącą 28. odsłoną serii, to właśnie przypadek scenarzysty, którego personalia pozostaną chyba już na zawsze tajemnicą. A szkoda, ponieważ nie ma się czego wstydzić, może poza zbyt częstym wspominaniem o "wzbierającym pożądaniu" i "dreszczu rozkoszy przeszywającym ciało". Komiksowa biografia niesławnej siostrzenicy Stefana Batorego szczęśliwie unika wątków fantastycznych, które niechybnie upodobniłyby ją do hammerowskiej Hrabiny Drakuli. We włoskim kieszonkowcu monstrualne okrucieństwo węgierskiej arystokratki doczekało się interpretacji w kluczu psychoanalitycznym. Dzięki tej strategii otrzymujemy realistyczny kostiumowy thriller, luźno nawiązujący do historycznych faktów.

Zarówno we włoskim oryginale, jak też we francuskim przekładzie Elvifrance (40. odsłona tytułu Série Jaune) historia opublikowana została w jednej, liczącej ponad 200 stron książeczce. Skąd więc pomysł podzielenia opowieści na dwie części? Przyczyna jest prozaiczna i wiąże się z ograniczoną mocą przerobową niżej podpisanego. Setka stron z okładem, nierzadko wymagająca staranniejszego opracowania, to absolutne maksimum przy regularnych wrzutach! Aby poznać finał historii, należy więc uzbroić się w cierpliwość. Plusem tej sytuacji jest możliwość podziwiania nie jednej, ale dwóch okładek. W tym tygodniu oryginalna włoska, autorstwa niezrównanego Alessandro Biffignandiego.

Terrorystyczne linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Opasłe tomiki serii. Niegdyś dostępne za garść lirów, obecnie kosztowna gratka dla kolekcjonerów. Uzbierać całość to nie lada wyzwanie, tak pod względem logistycznym, jak i finansowym!

piątek, 29 października 2021

Zora poleca... - zapowiedź ilustrowana!

Bywa tak, że zawiązanie akcji prowadzi do rozczarowania, obiecując czytelnikowi zbyt wiele. Dobrym przykładem jest poniższy początek historyjki o Zorze, wchodzącej w skład zbioru Dracula il caldo (siódmego tomiku serii Fumetti folk, opublikowanego przez Edifumetto w sierpniu 1974 roku).

To co następuje później można zatytułować: Czy wampirzyce marzą o niebieskich migdałach? Fabuła nie trzyma się kupy nawet w ramach pozwalającej na sporą dowolność logiki snu, w który zapada Zora po nadto sutej kolacji zaprawianej alkoholem. Zamiast hrabiny Bathory mamy tematyczny groch z kapustą, bez ładu i składu. Grafik również się nie postarał, ograniczając do bezczelnego przerysowania kilku charakterystycznych kadrów autorstwa Birago Balzano. Do zapoznania się w oryginale z resztą opowieści nie namawiam nikogo, choć zagorzali fani Zory zapewne po nią sięgną, aby przekonać się na własne oczy, czy naprawdę jest tak tragicznie (jest!).

Powyższe plansze zdecydowanie lepiej sprawdziłyby się jako prolog do komiksu, w którym pierwsze skrzypce gra bohaterka czytanej przez Zorę książki. Taką też funkcję pełnić będą na blogu, służąc jako zapowiedź nowego tytułu, którego premiera nastąpi już 31 października! Trudno o lepszą datę na publikację makabrycznej opowieści o arystokratce, która kobiecą hemoglobinę traktowała jako ekwiwalent kremu regeneracyjnego Nivea... Sama Zora nie mogła się od jej biografii oderwać, zapominając całkiem o wcześniejszym znużeniu. Tego samego życzę czytelnikom Czarcich Kieszonkowców!

sobota, 23 października 2021

LUCIFERA N°4 - ELIKSIR DZIEWICTWA

Tytuł oryginalny: Lucifera n.4 - Il filtro della verginita

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: styczeń 1972

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Skąd bierze się męska obsesja na punkcie dziewictwa? Elementarne, drogi Watsonie: z chęci podporządkowania sobe przedstawicielek płci pięknej, uczynienia ich swoją własnością, choćby tylko w wymiarze symbolicznym. W pełni ujawnia się tutaj ideologia ustroju patriarchalnego, zrównująca kobiety z przedmiotami z wystawy sklepowej, wśród których te nieużywane mają największą wartość (nawiasem mówiąc, polecam goszczący obecnie w kinach Ostatni pojedynek Ridleya Scotta!). Natomiast gloryfikacja dziewictwa przez wszelkiej maści instytucje religijne wynika z ich pogardliwego stosunku do seksualności. W najlepszym przypadku traktowana jest ona jako przykra konieczność biologiczna, która odciąga uwagę od fundamentalnych spraw duchowych, zaś w najgorszym uznana zostaje za najprostszą drogę wiodącą ku wiecznemu potępieniu. Na beatyfikację mają niejaką szansę wyłącznie nie znające mężczyzny białogłowy! Pozostałe są na to zbyt podejrzane, nawet prowadząc przykładnie bogobojny żywot.

Wpływ kulturowo-religijnej indoktrynacji nie mógł ominąć Fausta Sondera, głównego męskiego bohatera Lucifery, nieodrodnego syna średniowiecznych czasów. Uznając ukochaną za "zbrukaną", desperacko szuka sposobu przywrócenia jej cielesnej nieskazitelności. W konsekwencji na własne życzenie pakuje się w kolejną nielichą kabałę, z której może go wyciągnąć wyłącznie pomoc przedstawicielki sił piekielnych... Nie zamierzam zdradzać, jakiego rodzaju mitologiczne istoty Faust napotka tym razem na swojej drodze. Warto jednak zaznaczyć, że w tradycyjnych podaniach, baśniach i legendach reprezentowały boski majestat, zostały więc z automatu zaklasyfikowane jako wieczne dziewice, oddane bez reszty dostojnym obowiązkom. W uniwersum Lucifery sprawy mają się trochę inaczej. Tutaj żadnemu indywiduum, żadnemu gatunkowi i żadnej rasie nie odmawia się apetytu na zmysłowość, jak również licznych okazji do jego zaspokajania!

Dziewicze linki (mam nadzieję, że długo takimi nie pozostaną!):

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Portugalska okładka uchyla rąbka tajemnicy odnośnie tożsamości napotkanych przez Fausta postaci. Dla przeciwwagi, oryginalna włoska ilustracja autorstwa Averardo Ciriello z zawartością tomiku nie ma zbyt wiele wspólnego, jednak amatorzy gotyckich klimatów nie powinni na nią narzekać!

piątek, 15 października 2021

ZORA WAMPIRZYCA N°3 - KREW NA USTACH

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie I n.3 - Sangue sulle labbra

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 17 listopad 1972

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Nareszcie bezapelacyjnie premierowy materiał o Zorze! Czytelnicy pamiętający zamierzchłe czasy poprzedniego przekładu (pod francuskim tytułem Zara la Vampire) mogą wreszcie zaspokoić ciekawość odnośnie cliffhangera wieńczącego drugi tomik. Mark zbliża się z krzyżem do spętanej bohaterki, demaskując jej wampirzą naturę. W jaki sposób uda się jej wykaraskać z tarapatów? Czy Mark zachowa naukowy dystans wobec swojej potencjalnej pacjentki? No cóż, pierwsze sygnały zgoła nienaukowej fascynacji doktora nadobną Zorą już się pojawiły. Kto wie, czy rozpinając jej koszulę na biuście miał na celu wyłącznie umożliwienie oddychania "pełną piersią"?

A propos rozchylonych kuszul, prześwitujących materiałów i zwiewnych fatałaszków: po raz pierwszy Zora z okładki jest zdecydowanie topless! Wcześniej wykazywała jeszcze odrobinę przyzwoitości, którą najwyraźniej straciła po całkowitej transformacji w wampirzycę. Od tej pory z dumą demonstrować będzie swoje wdzięki w sugestywnych pozach, nie bez powodu nasuwających skojarzenia z rozkładówkami magazynu Playboy. Alessandro Biffignandi, nadworny ilustrator okładek Edifumetto, nie omieszkał posiłkować się przy pracy fotografiami rozpalającymi wyobraźnię lwiej części męskiej populacji. Nie bez powodu za każdym razem Zora wygląda nieco inaczej. Według Wikipedii ma przypominać Catherine Deneuve, jednak te ustalenia dotyczą wyłącznie premierowej okładki serii. Na trzeciej źródłem natchnienia artysty wydaje się raczej Deanna Baker, eteryczna Miss Maja 1972 roku. Nie będzie to jedyny urokliwy króliczek Playboya, który pod pędzlem Biffignandiego zamieni się w urokliwą nietoperzycę...

Króliczo-nietoperze linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Deanna Baker nieomal jak z obrazka Alessandro Biffignandiego!

piątek, 8 października 2021

LUCIFERA N°3 - OTCHŁAŃ GRZECHU

Tytuł oryginalny: Lucifera n.3 - L'abisso del peccato

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: grudzień 1971

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Niewdzięczny jest żywot cyklopów! Totalna izolacja społeczna, wegetacja w ciemnościach, wilgoci i kurzu, nieuchronny w takich warunkach bytowania brak higieny osobistej i jego konsekwencje: pokrywający sierść łój, przykry zapach z jamy ustnej (o innych otworach nie wspominając), ubytki w uzębieniu, zawijające się paznokcie utrudniające uchwyt... Czym sobie na to zasłużyli? Spotkał ich los wszystkich gatunków uznanych za anomalię, bezlitośnie tępionych za odmienność, sukcesywnie usuwanych z powierzchni ziemi przez samolubną i okrutną rasę ludzką.

A zaczynali z tak dużego pułapu, jako synowie greckich bogów, Uranosa i Gaji! Przez pewien czas pełnili zaszczytną funkcję olimpijskich metalurgów, w których kuźni powstały słynne pioruny Zeusa. Jednakże wkrótce prestiżowej fuchy pozbawił ich Hefajstos, na którego fizyczne niedoskonałości reszta bogów patrzyła ze współczuciem, nie zaś z odrazą, jaki wywoływał widok jednookich olbrzymów. Gdy esteta Apollo wymordował ich potomstwo, zstapili z niebios na ziemię, przenosząc swoje kuźnie do niedostępnych dla śmiertelników podziemnych jaskiń. Olimpijczycy nadal korzystali z ich usług, zaś Grecy przezornie składali im ofiary z jagniąt i owiec, ci nadgorliwi także z nadobnych dziewcząt...

Jednak zła passa cyklopów dopiero się zaczęła! Do ich pieczar raz po raz trafiali herosi, wyrządzając mniejsze lub większe szkody. Homer w swoim nieśmiertelnym poemacie rozsławił przypadek Polifema, syna Posejdona, podstępnie oślepionego przez Odyseusza. Jeśli wierzyć spektaklom peplum, inni siłacze w tunikach byli jeszcze bardziej bezwzględni, bezceremonialnie zabijając napotkane okazy jednookich i równając z ziemią poświęcone im świątynie (Maciste nella terra dei ciclopi z 1961 roku). Gdy zaś nastały wieki nowożytne, ekspansywne i drapieżne chrześcijaństwo wyrugowało starsze religie, klasyfikując cyklopy jako nieczyste kreatury powstałe w konsekwencji gwałtu demonów na ziemskich kobietach. Diaboliczna proweniencja uzasadnia ich bytowanie w jaskiniach i podziemiach: w takich warunkach mogą stworzyć sobie namiastkę piekielnych czeluści, do których czują naturalny sentyment.

Średniowieczna charakterystyka cyklopów pasuje jak ulał do Argana, figurującego na okładce trzeciego tomiku Lucifery. Potomek demona cieszy się protekcją piekieł, zsyłających mu uroczy prezent pod postacią złotowłosej Małgorzaty. Na jej ratunek natychmiast pędzi zakochany po uszy Faust, lecz to nie on okazuje się największym zagrożeniem dla zdrowia i życia cyklopa... Argan z początku wydaje się postacią epizodyczną, jednak spotkanie z nim będzie miało całkiem poważne konwekwencje dla wszystkich bohaterów. Stąd też obszerność wstępniaka poświęconego jego gatunkowi!

Linki z otchłani:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Ponieważ portugalska okładka jest tym razem wyjątkowo reprintem oryginalnej, niech za bonusową ilustrację posłuży plakat wspomnianego Maciste w krainie cyklopów. Figurujący na niej wielkolud ma wiele cech wspólnych z konceptem Giorgio Cavedona i Leone Frollo!

piątek, 1 października 2021

ZORA WAMPIRZYCA N°2 - ZORA KONTRA DRAKULA

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie I n.2 - Zora contro Dracula

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: październik 1972

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Tytuł drugiej odsłony serii zapowiada starcie pomiędzy Zorą oraz słynnym krwiopijcą. Najwyraźniej jest to bezczelna marketingowa zmyłka. Zmysłowa władza, jaką Drakula ma nad swoją kochanką, wydaje się całkowita. Zora chętnie oddaje mu swoje nadobne ciało i nadstawia smukłą szyję do nadgryzania, nie mogąc się doczekać pełnej metamorfozy w nocnego drapieżnika. Z entuzjazmem wita pierwsze symptomy krwawego uzależnienia, wykazując typowy dla początkujących brak ostrożności, co skutkuje natychmiastowym zaalarmowaniem społeczności wiejskiej, podejrzanie wyczulonej na wszelkie symptomy wampiryzmu. Najwyraźniej import z Transylwanii nie jest pierwszym krwiopijcą, z jakim mieszkańcy angielskiej prowincji mają do czynienia!

Czujny czytelnik dostrzeże jeden wątek, w którym scenarzyści zapomnieli o wypadkach z poprzedniego tomiku. Poza tą ewidentną wpadką fabuła rozwija się logicznie, a czyny bohaterów mają swoje konswekwencje. Nie tylko beztroska Zory w pozostawianiu zwłok ze śladami ukąszeń, ale także niezdrowa namiętność Pabsta, nie potrafiącego się powstrzymać przed aktami wojeryzmu. Właśnie w tym wątku można na upartego doszukać się "kontry" z tytułu. Nie pozwalając Drakuli na zabicie ojca, Zora po raz pierwszy sprzeciwia się woli swego pana i władcy. Na próżno Książę Nocy usiłuje wyrugować z partnerki ludzkie sentymenty, nie licujące z diaboliczną naturą wampira i narażające go na śmiertelne niebezpieczeństwo. Istotnie, pozostawienie Pabsta przy życiu poskutkuje postawieniem na drodze Zory pewnego dociekliwego doktora, o metodach nie ograniczających się do mickiewiczowskiego szkiełka i oka. Przystojny Mark Finney już wkrótce sporo namiesza w jej wampirzej egzystencji...

Krwawe linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Subiektywny wybór najpiękniejszej planszy tomiku. Daję głowę, że rysownik czymś się tutaj inspirował, jakąś znaną ilustracją, fotosem, a może obrazem. Co to konkretnie mogło być? Jeśli coś wam świta, koniecznie oświećcie mnie w komentarzu!

sobota, 25 września 2021

LUCIFERA N°2 - ZAKLĘTY LAS

Tytuł oryginalny: Lucifera n.2 - Il bosco incantato

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: listopad 1971

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Odpowiednie dać rzeczy słowo... Ponieważ włoskie "incantato" tłumaczy się zarówno jako "zaklęty", jak i "zaczarowany", w pierwszym odruchu zdecydowałem się na drugą opcję. Już po przygotowaniu strony tytułowej poczułem, że coś mi tu jednak zgrzyta. "Czary" brzmią zanadto baśniowo, kojarzą się z nieco inną stylistyką. "Zaklęcia" zdecydowanie lepiej pasują do bohaterek o mrocznej proweniencji, parających się czarną magią jak Darvulia bądź będących ucieleśnieniem mrocznych sił jak sama Lucifera. Czarowanie to zaś domena dwóch innych popularnych tytułów z grafikami Leone Frollo: Biancaneve i Naga La Maga. Ta druga pozycja doczekała się zresztą iście szatańskiego przemianowania w edycji francuskiej na... Shatane! Zabieg chwytliwy, lecz rażąco nieadekwatny w stosunku do czarodziejki, która jako jedna z nielicznych protagonistek fumetti nigdy nie pozostawała pod władzą mocy piekielnych i nie czuła też potrzeby ich przywoływania (niewykluczone, że w jej świecie po prostu nie istniały, a metafizyka posiadała charakter uniwersalny, nie ograniczający się do wierzeń judeochrześcijańkich).

Może więc robię widły z igły, deliberując nad najbardziej adekwatnym tytułem tomiku. Popędzani terminami scenarzyści fumetti tascabili nie zastanawiali się nad każdym słowem, nie bojąc się językowych powtórek, które nauczycielka w szkolnym wypracowaniu podkreśliłaby im na czerwono. Niniejszy tomik świadczy też o tym, że nie wahali się zapożyczać pewnych fabularnych rozwiązań z innych serii. Zarówno leśne skrzaty z libido większym od nich samych, jak i ochraniająca ich wróżka Lionora są jakby żywcem wyrwani z uniwersum Biancaneve. O ile w pełni wybrzmiewa wątek wróżki pod pozorami oziębłości skrywającej gorące pragnienia, o tyle szkoda nieco po macoszemu potraktowanych malców. W serii o przygodach Śnieżki byli stałymi towarzyszami bohaterki, z wyraźnie nakreślonymi portretami psychologicznymi. W Luciferze trudno ich od siebie odróżnić, a ze sceny schodzą prawie tak szybko, jak się na niej pojawili. Zdecydowanie nie była to ich bajka!

Zaklęte linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Alternatywna okładka z wydania portugalskiego, tradycyjnie bardziej adekwatna. Nic dziwnego, skoro tamtejszy artysta miał już możliwość zapoznania się z zawartością tomiku, w odróżnieniu od włoskiego, znającego zaledwie zarys fabuły!

sobota, 18 września 2021

ZORA WAMPIRZYCA N°1 - KOBIETA WAMPIR

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie I n.1 - La vampira

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: wrzesień 1972

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Zora Pabst, szerzej znana pod nazwiskiem Norton, to jedna z najseksowniejszych bohaterek nie tylko włoskich kieszonkowców, ale całego komiksu europejskiego. Pod wzlędem atrakcyjności rywalizować może nawet z nimfami spod pędzelka Milo Manary, które z pewnością przewyższa pod względem apetycznych krągłości. Seria spod szyldu Edifumetto, stworzona przez duet scenarzystów, Renzo Barbierego i Giuseppe Pederialiego, oraz rysownika Birago Balzano (do którego dołączyła później masa innych, zachowujących jednakże charakterystyczny styl), okazała się komercyjnym strzałem w dziesiątkę, prześcigając popularnością dotychczasową królową wampirów, Jaculę. Nietrudno domyślić się przyczyny takiego stanu rzeczy. Jacula - zapięta pod szyję, dość wstrzemięźliwa w szafowaniu swymi wdziękami i na ogół dochowująca wierności swojemu partnerowi, wampirowi Verdierowi, nie mogła się równać z Zorą - w każdym tomiku dokonującą obowiązkowego striptizu, absolutnie bezpruderyjną i frywolną, zmnieniającą partnerów jak rękawiczki (porównanie nader adekwatne w odniesieniu do XIX-wiecznej damy z wyższych sfer, starannej w kwestiach garderoby). Powodzenie serii od samego początku opierało się bardziej na powabie protagonistki niż na skomplikowanej intrydze bądź pogłębionych portretach psychologicznych. Fabuła nierzadko wydaje się tutaj zbędnym dodatkiem!

Nie jest to debiut serii na polskiej scenie translacyjnej. Ponad dekadę temu udało mi się przełożyć kilka tomików, w tym dwa pierwsze. Korzystałem jednak z francuskiego wydania Elvifrance, z niejasnych powodów zmieniającego jedną literkę w imieniu bohaterki. Nawet jeśli "Zara" brzmiała nad Sekwaną lepiej, obecnie kojarzy się przede wszystkim z siecią salonów odzieżowych. Rozpoczynając translacje od tomiku pierwszego, przywracam bohaterce jej prawdziwe imię, ponadto poprawiam nieco jakość, wykorzystując skan wyższej rozdzielczości. Czy pod względem przekładu dokonała się zmiana na lepsze, zostawiam pod ocenę dociekliwych komparatystów. Na pewno tekst francuski był bardziej kwiecisty od dość zwięzłego oryginału. Zaskakujące, zważywszy na obiegową opinię o Włochach jako tych bardziej gadatliwych!

Bez względu na to, czy portaktujemy niniejszy tomik jako reedycję czy jako właściwą premierę serii, burzliwa historia kochliwej wampirzycy ma wreszcie szansę zaistnieć po polsku w porządku chronologicznym, równo 49 lat po pierwszym pojawieniu się w kioskach we wrześniu 1972 roku. Oceńcie sami, czy po tak długim czasie pokryła się rdzą czy patyną!

Wampirze linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Okładka pierwszego tomiku reedycji serii z maja 1982 roku, autorstwa Emanuelle Tagiliettiego.

sobota, 11 września 2021

LUCIFERA N°1 - PŁOMIENIE PIEKŁA

Tytuł oryginalny: Lucifera n.1 - Le fiamme dell'inferno

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: październik 1971

Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo

Grafika: Leone Frollo

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

"Gdzie diabeł nie może, tam kobietę pośle." Sentencja, którą dziś zna każdy, ale zapewne inaczej było w XVI wieku, kiedy światło dzienne ujrzała pierwsza wariacja legendy o Fauście. Wiele wskazuje na to, że jej twórcy, anonimowemu teologowi protestanckiemu nie mieściło się w głowie, aby kobieta miała wystarczającą podmiotowość, by aktywnie uczestniczyć w rozgrywce pomiędzy mężczyzną i siłami piekielnymi. Płeć piękna mogła służyć co najwyżej za instrument perswazji: Szatan kusił jej wdziękami mężczyznę, aby zwieść go na manowce doczesności, odwracając od spraw ostatecznych, do których miłość fizyczna zdecydowanie się nie zaliczała. Ale żeby kobieta samodzielnie podejmowała decyzje, zmieniając swoimi czynami bieg wypadków, a nawet więcej, wchodziła w buty demonicznego manipulatora Mefistofelesa? Na podobną herezję nie wpadł ani rzeczony niemiecki teolog, ani angielski dramaturg Christopher Marlowe, ani nawet Johann Wolfgang von Goethe, autor najsłynniejszej wersji legendy. Niemiecki romantyk uznawał przynajmniej istnienie pierwiastka żeńskiego w wymiarze metafizycznym, tak zwanej "wiecznej kobiecości" (das Ewig-Weibliche). Miała ona wiązać się z kontemplacją, w odróznieniu od męskiej aktywności i sprawczości. A więc nawet na początku XIX wieku kobiety postrzegane były jako pasywne, wpływające na bieg wypadków głównie przez żarliwą modlitwę, choć rzecz jasna stanowiło to pewien postęp w stosunku do czasów, w kórych zastanawiano się, czy w ogóle posiadają duszę.

Na tle wyżej wymienionych szacownych klasyków LUCIFERA prezentuje się wyjątkowo rewolucyjnie, nawet jeśli pod względem artystycznym stawia sobie mniej ambitne cele. Flagowa seria kieszonkowa wydawnictwa Ediperiodici to bowiem kolejna wariacja mitu o Fauście, wyrozniająca się wysunięciem na pierwszy plan tytułowej diablicy, wysłanej na ziemię ze specjalną misją. Tym razem sędziwy uczony zawiera pakt z diabłem nie z powodu banalnej tęsknoty za młodością, lecz z nader szczytnych, altruistycznych pobudek, pragnąc zyskać czas niezbędny do pracy nad przełomowym dla ludzkości preparatem. Niegdysiejsza faworyta Władcy Ciemności otrzymuje polecenie pokrzyżowania planów Fausta. Jako istota infernalna dysponuje specjalnymi mocami, jednak jej najpotężniejsza broń jest zdecydowanie naturalna, charakterystyczna dla ziemskich kobiet. Opiewał ją niegdyś Eugeniusz Bodo w filmie PIĘTRO WYŻEJ z 1937 roku...

Aby nie psuć przyjemności z samodzielnej lektury i stopniowego odkrywania intrygi, w swoim pokomplikowaniu charakterystycznej dla opowieści w odcinkach, zdradzę tylko, że twórcom komiksowej wersji mitu o Fauście udało się wykreować przynajmniej dwie złożone postaci kobiece, konsekwetnie spychające męskiego bohatera w cień. Lucifera w toku swych ziemskich przygód odkrywa nieznane dotąd emocje i podejmuje zaskakujące dla samej siebie decyzje, nie wyzbywając się przy tym swojej diabolicznej natury. Bardzo wyrazistą postacią okazuje się także Małgorzata, znana już z poprzednich wersji historii, we wcieleniu komiksowym nie zadowalająca się jednak rolą uwiedzionej i porzuconej, pełniąc aktywną rolę w fabule. Zarówno demoniczna brunetka, jak też anielska blondynka nie wahają się zastosować pełnego asortymentu kobiecych środków do zdobycia i utrzymania atencji Fausta. Obydwie bohaterki obdarzone zostały ponadto wspaniałymi kształtami przez Leone Frollo, włoskiego mistrza, o którym zapewne więcej w jednym z kolejnych "wstępniaków". LUCIFERA dostarcza amatorom fumetti tascabili spodziewanych atrakcji wizualnych, pozostając zarazem serią na swój sposób feministyczną, jawnie drwiącą z konwencjonalnego męskiego heroizmu. Facetom może się tylko wydawać, że sprawują kontrolę, w istocie siłą sprawczą okazuje się "wieczna kobiecość", która ani myśli ograniczać się do biernej kontemplacji.

Płomienne linki:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Alternatywna, portugalska okładka pierwszego tomiku serii

.

piątek, 10 września 2021

Wstępniak

Serdecznie zapraszam na bloga, gdzie w regularnych odstępach czasu pojawiać się będą translacje włoskich komiksów kieszonkowych. Skąd ten wybór? Przede wszystkim, jak większość inicjatyw fanowskich non-profit, z wewnętrznej potrzeby podzielenia się własną fascynacją z tymi pośród miłośników komiksu, którzy dotychczas nie mieli okazji zetknąć się z danym tytułem, którym na przeszkodzie do jego eksploracji stanęła bariera językowa, jak również takim, którzy serie już znają, ale chcieliby powtórzyć ją sobie w formie chronologicznie uporządkowanej, w polskim przekładzie, który miejmy nadzieję stanie na wysokości zadania!

Komiksy kieszonkowe, określane we Włoszech mianem "fumetti tascabili", zaś we Francji "BD de gare" (komiksy dworcowe) nie miały szczęścia do Polskiego rynku. Ich funkcję do pewnego stopnia spełniały tzw. zeszytówki, były jednak skierowane w głównej mierze do młodego czytelnika. Tytuły, które pojawiać się będą na blogu, powstały z myślą o dojrzałym odbiorcy. Wszystkie tomiki, które pojawią się na tej stronie, opatrzone były stempelkiem "vietato a minori"! Z tego względu obwarowałem blog ostrzeżeniem o treściach dla dorosłych, zastanawiając się zarazem, czy nie przesadzam z troską o dojrzewających. Od publikacji pierwszych komiksów, które zamierzam tutaj zaprezentować, minęło już pół wieku i nawet jeśli wówczas prowokowały, nie wydaje się, by zawierały cokolwiek będącego w stanie zaszokować dzisiejszych nastolatków. Niejednemu mogą wręcz wydać się lekko staroświeckie za sprawą zastosowanych elips i niedomówień. Nie wykluczam uwzględnienia w przyszłości pozycji późniejszych, znacznie ostrzejszych, jawnie flirtujacych z pornografią, wówczas jednak wyraźnie zaznaczę, z jakimi gagatkami mamy do czynienia, przykładając sakramentalną pieczątkę 18+!

Swoją drogą ciekawe, na ile zakaz sprzedaży rzeczonym nieletnim respektowany był przez kioskarzy na początku lat siedemdziesiątych? Czy przy zakupie należało legitymować się dowodem osobistym? A jeśli tak, to do jakich sprytnych wybiegów uciekali się młodsi, spragnieni mocnych wrażeń czytelnicy, aby mimo wszystko z danym komiksem się zapoznać? Wyręczali się starszym bratem? A może przypadkowym dorosłym, którym wręczali stosowny napiwek za fatygę? A może pod nieobecność rodziców zakradali się do ich domowej biblioteczki? Mam nadzieję poznać kiedyś odpowiedź na te pytania!

Życzę przyjemnej lektury mając nadzieję, że czarci temperament bohaterek włoskich kieszonkowców podbije serce niejednego polskiego komiksomaniaka. Przynajmniej w jednym (niżej podpisanym) przypadku ta niełatwa sztuka udała się im z łatwością!