Tytuł oryginalny: Lucifera
n.23 - Il male alla riscossa
Wydawca: Ediperiodici
Rok pierwszego wydania: sierpień 1973
Scenariusz: Giorgio Cavedon
Grafika: Tito Marchioro
Skan edycji włoskiej:
Charles (VintageComix)
Opracowanie okładki: Cyfrowy Baron
Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor
Korekta: Aristejo
Wykrzyknik w tytule nie pozostawia złudzeń: siły zła są w natarciu, nabierają rozpędu i nie wiadomo, czy ktokolwiek zdoła powstrzymać ich impet! Zwłaszcza gdy za emisariusza mają tak podłe i okrutne indywiduum jak hrabia Otulfo, który dał się już poznać jako żądny władzy bratobójca. Była to zaledwie zbrodnia na rozgrzewkę! Do występków jeszcze paskudniejszych, czynionych na znacznie szerszą skalę, popchnie go Lucifera. Jako wytrawna kusicielka potrafi przywieść do grzechu nawet świętego, a co dopiero takiego moralnego zgniłka, którego trzeba wyłącznie ośmielić, by przezwyciężył wrodzone tchórzostwo i poszedł na całość, rozpętując wojnę totalną. W tym celu Otulfo dobiera sobie idealnego podwładnego, muskularnego garbusa Arna, gotowego podpalić cały świat w charakterze odwetu za liczne upokorzenia.
Zły władca i jego okrutny siepacz to modelowa wręcz para złoczyńców, przypominająca chociażby Szeryfa z Nottingham i Sir Guya z Gisbourne (skojarzenia tego typu staną się jeszcze mocniejsze w kolejnych odsłonach). Odwołując się do archetypów w kreowaniu postaci i świata przedstawionego, Lucifera potwierdza przynależność do klasycznych narracji, sprzed ery postmodernistycznego wywracania znaczeń. Jest baśnią mroczną, okrutną i przewrotną, podkreślając niemożność pełnego triumfu dobra ze względu na wpisane w naturę ludzką zło. Nie ma w niej natomiast próby reinterpretacji utrwalonych przez tradycję figur do tego stopnia, by straciły swoje pierwotne znaczenie, co wydaje się dominującym aktualnym trendem.
Na pozór seria mająca za protagonistkę autentyczną diablicę powinna być duchowo pokrewna chociażby filmowemu dyptykowi Maleficent, są to jednak diametralnie różne strategie twórcze. Studio Disneya, usilnie starające się podążać z duchem czasu, od lat modyfikuje charakterystykę swoich czarnych charakterów, zmieniając zatwardziałych złoczyńców w figury niejednoznaczne i niezrozumiałe, domagające się nie kary, lecz współczucia i akceptacji. Na nic nazewnictwo, które według zdrowego rozsądku powinno określać ich charakter – Diabolina okazuje się nieco temperamentną, lecz kochającą ciocią, Cruella De Mon ekscentryczną projektantką mody o ciepłym serduszku, a Królowa Śniegu rozśpiewaną nastolatką, odkrywającą w sobie Wielką Moc. Nie szkodzi, że to usprawiedliwianie, wybielanie i uniewinnianie dotyczy przede wszystkim postaci kobiecych. Przy takim trendzie zabraknie wkrótce w tekstach kultury prawdziwych łotrzyc i łotrów, których kochamy nienawidzić, imponujących swoim brakiem skruchy i absolutną bezwzględnością. Takich gagatków pozostanie szukać w dziełach z minionych dekad, gdzie zło miało czelność świecić pełnym, złowieszczym blaskiem!
OFENSYWNE LINKI:Aby nie poprzestawać na biadoleniu: nie sposób ukryć, że drugie popkulturowe życie Diaboliny dodało jej seksapilu, czyniąc wdzięcznym obiektem cosplayu!
Kłaniam się w pas za tak szybki powrót naszej pięknej diablicy.
OdpowiedzUsuńNiewątpliwie ma w tym swój udział fakt, że sama historia wręcz domaga się dalszego ciągu i byłoby szkoda nadmiernie go odwlekać. Niewykluczone, że Lucka niedługo znów się tu pojawi, nawet kosztem Zordona czy (szok!) pewnej wampirzycy!
Usuń