niedziela, 30 marca 2025

TERROR. ATTYLA, BICZ BOŻY!

Tytuł oryginalny: Terror

n.119 - Attila, flagello di Dio!

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: wrzesień 1979

Scenariusz: Anonim

Grafika: Polls

Skan wydania holenderskiego:

Charles (VintageComix)

Rekonstrukcja plansz i okładki: Old Man

Alternatywny projekt okładki: Cyfrowy Baron

Czyszczenie plansz i dymków: Grifos

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Nader rychły powrót serii Terror, ponownie w historycznym kostiumie. Tym razem cofamy się w czasie aż do piątego wieku naszej ery, kiedy sporo szumu w Europie narobił niejaki Attyla, władca imponująco rozległego, choć efemerycznego imperium zjednoczonych koczowniczych plemion. Co podkusiło twórców fumetti do wzięcia na warsztat tej akurat postaci, zwłaszcza w ramach serii krążącej wokół tematyki grozy i niesamowitości? To raczej temat dla wydawnictwa o profilu historyczno-przygodowym! Czyżby czynnikiem decydującym była legendarna bezwzględność najsłynniejszego spośród Hunów, gwarantująca fabułę pełną barbarzyńskich okrucieństw, a tym samym wpisującą się w makabryczny profil Terroru?

Jest to najbardziej logiczny wniosek, a rozpoczynająca opowieść krwawa masakra, w której nie oszczędza się nawet ciężarnych kobiet, zdaje się go potwierdzać. Tymczasem rozwój fabuły nieco sprawę komplikuje, w głównej mierze za sprawą tytułowego bohatera, który przeczy ogólnemu wyobrażeniu, jakie o nim mamy. Nietypowy jest już sam jego wygląd. W miejsce śniadego Azjaty z charakterystycznymi długimi, cienkimi wąsami odnajdujemy wojownika o europejskich rysach, na pierwszy rzut oka Gota bądź Germanina. Również pod względem profilu psychologicznego przeczy stereotypowi. Jako przywódca jest nie tylko pragmatyczny, ale i honorowy, dotrzymujący przysiąg i unikający bezsensownego rozlewu krwi. Ma tylko niepohamowany apetyt seksualny, ale tego należy się spodziewać po każdym zdobywcy godnym tego miana, jak również po konwencji fumetti per adulti, która obowiązkowo zawierać musi choć odrobinę świntuszenia.

Skąd zatem ten niekonwencjonalny Attyla? Czyżby scenarzyście zamarzył się epos historyczny o dzielnym barbarzyńskim wodzu, który na polu bitwy skutecznie stawia czoła największej militarnej potędze świata, lecz znacznie bardziej winien obawiać się intryg i zdrady ze strony najbliższego otoczenia? Wódz ten mógłby być chociażby Gotem (oni również zaleźli Rzymianom za skórę!), ale ze względów komercyjnych utożsamiony został z powszechnie rozpoznawalnym Attylą? Niewątpliwie czytelnicy ceniący sobie historyczną dokładność uznają całość za wydumaną, nie mającą wiele wspólnego z relacjami dziejopisarzy, którzy w czasach rzymskich byli wyjątkowo skrupulatni. Pod tym względem bardziej warta uwagi jest na ogół trzymająca się faktów mini-seria Attila… mon amour Jeana-Yvvesa Mittona (który niestety poprzestał tym razem na scenariuszu). Natomiast Attyla formatu kieszonkowego w największym stopniu zadowoli amatorów szekspirowskich tragedii królewskich, których atrakcje najtrafniej podsumował sam Bard w finale Hamleta:

Przyjdzie wam usłyszeć

O czynach krwawych, wszetecznych, wyrodnych,

O chłostach trafu, przypadkowych mordach,

O śmierciach skutkiem zdrady lub przemocy!

HUŃSKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEGA (PDF)

We włoskich produkcjach historycznych Attyla w znacznie większym stopniu odpowiadał popularnym wyobrażeniom na swój temat. W wykonaniu Anthony’ego Quinna był nieokrzesanym, gburowatym brutalem, którego na próżno usiłowała owinąć sobie wokół palca arystokratyczna Sophia Loren. Nie z Hunem te kobiece sztuczki!

poniedziałek, 10 marca 2025

STORIE BLU. MIASTO ZWIERZĄT

Tytuł oryginalny: Storie Blu

n.28 - La città degli animali

Scenariusz: Carmelo Gozzo

Grafika: Francesco Blanc

Wydawca: Ediperiodici

Pierwsze wydanie: wrzesień 1981

Skan edycji francuskiej i dodatkowych stron z edycji włoskiej:

Zapman & Leefirkins (BDtrash)

Cyfrowy retusz: Cyfrowy Baron

Czyszczenie dymków: Grifos

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Dobra wiadomość dla wszystkich miłośników Storie Blu! Przed Wami jeden z największych eposów w ramach tej serii, gdzie większa objętość stron pozwalała scenarzyście na rozwinięcie skrzydeł i przedstawienie złożonego konceptu. Tym razem punktem wyjścia dla Carmelo Gozzo była jego własna historia, opublikowana kilka lat wcześniej na łamach Terror Blu, w analogiczny sposób łączącego horror i sci-fi, rzecz jasna przyprawione szczyptą erotyki. Znaną także z polskiego przekładu makabreskę o emancypujących się zwierzętach z gospodarstwa domowego można potraktować jako prolog kosmicznej sagi, jaką stało się późniejsze Miasto Zwierząt.

Istnieje tylko jeden szkopuł – akcja Świń z Woonispack rozgrywała się we współczesności, zaś z fabuły Miasta wyraźnie wynika, że od tamtych pamiętnych wydarzeń minęło kilkaset lat. Tymczasem wszyscy ludzcy bohaterowie nadal noszą się jak na początku lat osiemdziesiątych. Ponieważ Gozzo nie raczy wytłumaczyć tej nieścisłości, można uznać ją za niedopatrzenie, co w przypadku pisania scenariuszy na masową skalę jest zrozumiałe. Jednakże istnieje logiczne wytłumaczenie tego czasowego przeskoku, łączące się z często wykorzystywanym przez pisarzy sci-fi paradoksem czasoprzestrzennym. W bezkresnym kosmosie czas płynie innym torem, przyspieszając bądź spowalniając wraz ze stopniem oddalenia od ziemi. I tak przy założeniu, że nasze dni to dla innej planety całe dekady, wszystko ponownie nabiera sensu!

Podobnie jak w przypadku Świń, za stronę graficzną odpowiada Francesco Blanc, chyba najbardziej zapracowany rysownik Ediperiodici. W przypadku tak dużej ilości prac nietrudno o spadek jakości, jednak przy Mieście zdecydowanie się przyłożył. Niewykluczone, że stopień jego zaangażowania wynikał z jakości opracowywanego scenariusza. A trudno o większą motywację dla ilustratora niż opis świata, w którym zwierzęta nie tylko uzyskały ponadprzeciętną inteligencję, ale też dokonały na sobie genetycznych modyfikacji i wzorem człowieka zbudowały całą cywilizację. Czy niedoszłym czworonogom udało się naprawić błędy poczynione niegdyś przez rodzaj ludzki? Już rzut oka na okładkę może nasuwać wątpliwości…

ZWIERZĘCE LINKI:

MEGA (CBR)

MEGA (PDF)

Nadanie zwierzętom ludzkich cech w celu demaskacji charakterystycznych dla naszego gatunku przywar to rzecz jasna nic nowego. Już w starożytności był to popularny zabieg, który formę proto-komiksową przybrał pod koniec XVIII wieku, chociażby w pracach brytyjskiego karykaturzysty Jamesa Gillraya.