Tytuł oryginalny: Terror
n.119 - Attila, flagello di Dio!
Wydawca: Ediperiodici
Rok pierwszego wydania: wrzesień 1979
Scenariusz: Anonim
Grafika: Polls
Skan wydania holenderskiego:
Charles (VintageComix)
Rekonstrukcja plansz i okładki: Old Man
Alternatywny projekt okładki: Cyfrowy Baron
Czyszczenie plansz i dymków: Grifos
Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor
Korekta: Aristejo
Nader rychły powrót serii Terror, ponownie w historycznym kostiumie. Tym razem cofamy się w czasie aż do piątego wieku naszej ery, kiedy sporo szumu w Europie narobił niejaki Attyla, władca imponująco rozległego, choć efemerycznego imperium zjednoczonych koczowniczych plemion. Co podkusiło twórców fumetti do wzięcia na warsztat tej akurat postaci, zwłaszcza w ramach serii krążącej wokół tematyki grozy i niesamowitości? To raczej temat dla wydawnictwa o profilu historyczno-przygodowym! Czyżby czynnikiem decydującym była legendarna bezwzględność najsłynniejszego spośród Hunów, gwarantująca fabułę pełną barbarzyńskich okrucieństw, a tym samym wpisującą się w makabryczny profil Terroru?
Jest to najbardziej logiczny wniosek, a rozpoczynająca opowieść krwawa masakra, w której nie oszczędza się nawet ciężarnych kobiet, zdaje się go potwierdzać. Tymczasem rozwój fabuły nieco sprawę komplikuje, w głównej mierze za sprawą tytułowego bohatera, który przeczy ogólnemu wyobrażeniu, jakie o nim mamy. Nietypowy jest już sam jego wygląd. W miejsce śniadego Azjaty z charakterystycznymi długimi, cienkimi wąsami odnajdujemy wojownika o europejskich rysach, na pierwszy rzut oka Gota bądź Germanina. Również pod względem profilu psychologicznego przeczy stereotypowi. Jako przywódca jest nie tylko pragmatyczny, ale i honorowy, dotrzymujący przysiąg i unikający bezsensownego rozlewu krwi. Ma tylko niepohamowany apetyt seksualny, ale tego należy się spodziewać po każdym zdobywcy godnym tego miana, jak również po konwencji fumetti per adulti, która obowiązkowo zawierać musi choć odrobinę świntuszenia.
Skąd zatem ten niekonwencjonalny Attyla? Czyżby scenarzyście zamarzył się epos historyczny o dzielnym barbarzyńskim wodzu, który na polu bitwy skutecznie stawia czoła największej militarnej potędze świata, lecz znacznie bardziej winien obawiać się intryg i zdrady ze strony najbliższego otoczenia? Wódz ten mógłby być chociażby Gotem (oni również zaleźli Rzymianom za skórę!), ale ze względów komercyjnych utożsamiony został z powszechnie rozpoznawalnym Attylą? Niewątpliwie czytelnicy ceniący sobie historyczną dokładność uznają całość za wydumaną, nie mającą wiele wspólnego z relacjami dziejopisarzy, którzy w czasach rzymskich byli wyjątkowo skrupulatni. Pod tym względem bardziej warta uwagi jest na ogół trzymająca się faktów mini-seria Attila… mon amour Jeana-Yvvesa Mittona (który niestety poprzestał tym razem na scenariuszu). Natomiast Attyla formatu kieszonkowego w największym stopniu zadowoli amatorów szekspirowskich tragedii królewskich, których atrakcje najtrafniej podsumował sam Bard w finale Hamleta:
Przyjdzie wam usłyszeć
O czynach krwawych, wszetecznych, wyrodnych,
O chłostach trafu, przypadkowych mordach,
O śmierciach skutkiem zdrady lub przemocy!
HUŃSKIE LINKI:We włoskich produkcjach historycznych Attyla w znacznie większym stopniu odpowiadał popularnym wyobrażeniom na swój temat. W wykonaniu Anthony’ego Quinna był nieokrzesanym, gburowatym brutalem, którego na próżno usiłowała owinąć sobie wokół palca arystokratyczna Sophia Loren. Nie z Hunem te kobiece sztuczki!