środa, 30 listopada 2022

TERROR BLU. ŚWINIE Z WOONISPACK

Tytuł oryginalny: Terror Blu

N.20 - I suini di Woonispack

Scenariusz: Carmelo Gozzo

Grafika: Francesco Blanc

Wydawca: Elvifrance

Rok pierwszego wydania: 29 grudnia 1977

Skan: Charles (VintageComix)

Przekład z języka francuskiego: Vallaor

Opracowanie graficzne: Vallaor

Skoro tym razem tematyka zwierzęca, to na starcie poruszymy kwestię metaforycznego "słonia w pokoju", czyli częstotliwości czarcich publikacji. Tomik Terror Blu (wyrastającą na najchętniej tłumaczoną przeze mnie serię one-shotów) jest pierwszym, a zarazem ostatnim postem w tym miesiącu. W grudniu powinno być trochę lepiej: trzynasta Zora powoli, ale konsekwetnie wykluwa się, podobnie jak kolejny jednostrzał (tym razem z serii "nagrobnej"). Tym niemniej spadek ilościowy jest odczuwalny i wiąże się ze wzmożoną aktywnością w pracy i życiu osobistym (Cherchez la femme!). Istnieje jeden pewny sposób na zwiększenie częstotliwości translacji i jest nim udział was samych, drodzy czytelnicy! Jeśli zechcecie wspomóc niżej podpisanego przy czyszczeniu i obróbce skanów, przyśpieszycie proces narodzin kolejnych kieszonkowców, do czego gorąco zachęcam!

Ponieważ jednak w swojej miłości do fumetti jestem realistą, domyślam się, że procent czytelników cyfrowych komiksów podejmujących aktywną działalność jest znikomy. Zobaczymy więc, co przyniesie przyszłość. Może nastąpi lekki wzrost publikacji kosztem jakości opracowań skanów? Już przy niniejszym tomiku zrezygnowałem z cyzelowania każdej strony, wymazywania kazdej kropki na każdym kadrze, poprzestając na ogólnej poprawie jakości. Albo też czeka nas jakaś zmiana formuły? Translacja raz na jakiś czas, a znacznie częściej ilustrowane omówienia różnej maści tytułów. Byłoby to zarazem mniej (bo czytelnicy poznają tylko ilustrowane streszczenie), jak i więcej (ze względu na większą liczbę postów). Coraz poważniej zastanawiam się nad taką właśnie ewentualnością.

Na razie jednak przedstawiam pełnowymiarową historię ze znanej już nam serii Terror Blu, w której szalał Carmelo Gozzo, pokręconymi historiami z pogranicza science fiction i grozy sypiący jak z rękawa. Porównać go można z Grahamem Mastertonem, trzaskającym powieść za powieścią, z których większość czyta się z zaciekawieniem, choć nie zawsze zamyka z poczuciem satysfakcji. Oczywiście takim porównaniem wywyższam Gozzo ponad miarę, gdyż trashowość jego fabuł kojarzyć się może z autorem mniej celebrowanym, lecz swego czasu wszechobecnym na rynku horroru w miękkiej oprawie, Guyem N. Smithem. Wydaje mi się jednak, że u Włocha jest jednak więcej innowacji oraz zabawy, a mniej skaczącej do oczu, mocno wyczuwalnej u Smitha rutyny.

Jednak w przypadku fumetti połowa sukcesu to właściwi ilustratorzy, potrafiący tchnąć życie w najbardziej utarty schemat spod pióra scenarzysty. Zaś w przypadku oszałamiająco bogatej wydawnictw fumetti, również nadążać za zawrotnym tempem publikacji tomików. Bodajże najsprawniej ze wszystkich grafików na żołdzie Elvifrance radził sobie Francesco Blanc, z którego usług najczęściej korzystał Gozzo. Panowie najwyraźniej dogadywali się, nawet jeśli nigdy nie mieli okazji się poznać, co nie jest wykluczone w przypadku produkcji seryjnej, gdzie goniące terminy nie pozwalają na socjalizację. Razem podpisali aż 53 tomiki Terror Blu i 39 tomików Storie Blu. Ponadto Blanc był regularnym gościem w takich tytułach jak Terror, Terror Special, Oltretomba, Storie Viola, Attualita Nera. Nie miał problemu z przejściem od produkcji soft do hard, charakterystycznego dla przełomu dekad 70/80. Nie tylko ilustrował nowe historie pełne anatomicznych detali, ale też dorysowywał dodatkowe plansze XXX do reedycji klasycznych tomików. Jak mało do kogo pasuje do niego określenie "stachanowiec fumetti". Na próżno doszukiwać się u niego wielkiego artyzmu, lecz jego kreskę niewątpliwie da się polubić. Chyba że nie odpowiadają nam dwa podstawowe typy kobiecej urody, w jakich się wyspecjalizował: ognistej brunteki i anielskiej blondynki. W prezentowanej historii ten pierwszy typ co prawda nie występuje, za to słodziutka blondyneczka ma dość czarny charakter, co nie pozostaje bez wpływu na rozwój akcji...

ŚWIŃSKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Świnie raczej nigdy nie stały się protagonistkami kinowego horroru, jednak hipoteza, że raz poczęstowane ludzkim mięsem, zajadałyby się nim ze smakiem, pojawia się w takich filmach jak Przekręt (2000) i Hannibal (2001). Scenarzyści prawdopodobnie zagłuszają swoje nieczyste sumienie w związku z konsumpcją wieprzowiny. Ja tam nie wierzę w krwiożerczość świnek. Zobaczcie tylko, jakie są słodkie i milusie... dopóki ktoś nie nadepnie im na odcisk!

2 komentarze:

  1. Heh, niejaki Russell Mulcahy wywindował się do Hollywood właśnie horrorem o dzikiej świni: Razorback blisko 40 lat temu nieźle mnie wystraszył i dotąd czuję wstręt do wieprzków ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się! Ten gigantyczny australijski zwierz to najbardziej imponujący filmowy przykład świniaka, przed którym lepiej brać nogi za pas. Choć można się spierać, że ma więcej z dzika niż zwykłej świni. Mulcahy jest natomiast przykładem reżysera, który oderwany od swojej rodzinnej ziemi zatracił styl, zostając hollywoodzkim wyrobnikiem. Dobrze, że starczyło mu jeszcze weny na genialnego HIGHLANDERA!

      Usuń