niedziela, 31 sierpnia 2025

ZORDON N°08 - RETROSPEKCJA

Tytuł oryginalny: Zordon

n.08 - Flashback

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: lipiec 1975

Scenariusz: Ennio Missaglia

Grafika: Bruno Marraffa

Skan wydania włoskiego i francuskiej translacji:

Charles (VintageComix), AtomHic (BDtrash)

Cyfrowa rekonstrukcja: Cyfrowy Baron

Czyszczenie plansz i dymków: Grifos

Translacja, dodatkowe czyszczenie i wklejanie tekstu:

Vallaor

Korekta: Aristejo

Ósmy epizod Zordona, bodajże najbardziej zaskakujący z dotychczasowych! Sam tytułowy kosmita pojawia się tu zaledwie na jednej planszy – i to w formie zupełnie innej niż dotąd nam znana. Jego zaskakująca nieobecność pozostaje przez długi czas niewyjaśnioną tajemnicą, której jednak Jane, Mia i Dolfin nie mają okazji ani sposobności rozwikłać. Zbyt wiele energii pochłania im bowiem konfrontacja z przeciwnikiem, którego pochodzenie jest tym razem całkowicie ziemskie.

Powiedzieć, że cała trójka ma pełne ręce roboty, byłoby nieścisłością. Przez większość fabuły ich ręce – jak też i nogi – są skrępowane, a oni sami skazani na bezsilne oczekiwanie, co uczyni ich oprawca. Nie jest nim ani kosmita, ani wojownik z barbarzyńskich czasów, tylko ktoś z przeszłości samej Jane! W rozbudowanej retrospekcji, której sprzyja przymusowy bezruch bohaterów, dziewczyna odsłania fragment swojej młodości, znacznie bardziej burzliwej, niż wskazywało na to jej tak pruderyjne do niedawna zachowanie. Oszpecony psychopata, który zamienił niegdyś życie Jane w piekło, powrócił po latach, by dokończyć dzieło...

Z bestialską aktywnością owej nędznej kreatury łączy się drugi nietypowy element tomiku, czyli nie pozostawiająca niczego wyobraźni okładka, jedna z najbardziej szokujących w całej historii fumetti per adulti! Trudno powiedzieć, jakie reakcje wywołała, kiedy pojawiła się na stoiskach. Na pewno z jakiegoś powodu już nigdy później w Zordonie nie zdecydowano się na równie eksplicytną oprawę. Co innego w środku, gdzie jeszcze nie raz Bruno Maraffa odmaluje wydarzenia okrutne, lubieżne i krwawe! Błędem byłoby jednak uznać serię wyłącznie za zbiór "mocnych" atrakcji. Twórcy dokładają starań o skomplikowanie psychologii postaci, jak też relacji pomiędzy nimi. Jak bardzo są w stanie namieszać, świadczy już finał niniejszego epizodu!

RETROSPEKCYJNE LINKI:

MEGA (CBR)

MEGA (PDF)

Edycja portugalska zastosowała odwrotną strategię niż Ediperiodici. Tytuł wyraźnie daje do zrozumienia, z jakim rodzajem amorów będziemy mieć do czynienia. Okładka jest natomiast znacznie bardziej subtelna, nasuwając skojarzenia z Dafne uciekającą przed Apollem. Choć może to tylko ja, na świeżo po Głowie Orfeusza, wszędzie dostrzegam mitologiczne inspiracje?

czwartek, 7 sierpnia 2025

ALDILA. GŁOWA ORFEUSZA

Tytuł oryginalny: Aldilà

nr 2 - La testa di Orfeo

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: lipiec 1979

Scenariusz: Renzo Barbieri

Grafika: Leone Frollo

Okładka: Oliviero Berni

Skan wydania włoskiego: Charles (VintageComix)

Rekonstrukcja plansz: Cyfrowy Baron

Rekonstrukcja okładki: Old Man

Czyszczenie plansz i dymków: Grifos

Przekład i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Być może to najbardziej nietypowy one-shot z dotychczas prezentowanych. I nie chodzi tu wyłącznie o poziom graficzny, choć równie starannie narysowane historie nie trafiały się w kieszonkowym formacie zbyt często. Takie nieoczekiwane perełki zawdzięczamy chociażby Roberto Ravioli (Sexy Favole) oraz innym ambitnym twórcom, którzy przykładali się do pracy niezależnie od wysokości honorarium i prestiżu wydawcy. Głowa Orfeusza wyszła spod pędzla Leone Frollo, który nawet w regularnych seriach nie szedł na skróty, ale to właśnie w „solówkach” pokazywał pełnię swojego stylu. Wcześniej mogliśmy podziwiać jego gotycki melodramat o nieszczęśliwej tancerce z Moulin Rouge, która na własnej skórze doświadcza niedoskonałości chirurgii plastycznej XIX wieku.

Wyjątkowość tego tomiku wynika tymczasem z czegoś innego niż graficzne mistrzostwo, którego odmówić mu nie sposób. Tym razem kluczowa okazuje się nieobecności elementu tak wszechobecnego w kieszonkowcach, że trudno sobie je bez niego wyobrazić. Nie pisząc wprost, podpowiem tylko, że większość publikacji spod szyldu Edifumetti opatrzona była znakiem „Vietato ai minori” (Zakaz dla nieletnich), podczas gdy Orfeusz miał na oryginalnej okładce informację zgoła inną: „Fumetto per tutti” (Komiks dla wszystkich). Ta zaskakująca klasyfikacja – biorąc pod uwagę profil wydawnictwa Renzo Barbieriego – objęła wszystkie 12 tomików serii Aldilà. Może to właśnie odmienna formuła sprawiła, że seria była tak krótka?

Aldilà miała charakter antologii, prezentując za każdym razem nową historię. Nie dysponując resztą odcinków, trudno stwierdzić, czy dorównywały one Orfeuszowi pod względem fabularnym. Można zgadywać, że pod względem graficznym poza Frollo najlepiej prezentował się tomik Giovanniego Romaniniego, pilnego ucznia Ravioli. Scenariusze miały przyciągać przede wszystkim atmosferą niesamowitości i odniesieniami do klasycznych motywów – niekoniecznie jednak z literatury grozy, czego najlepszym przykładem "mitologiczny" Orfeusz.

Miłośników grozy uspokajam: akurat jej nie zabraknie! Mit o artyście, który zstąpił do Hadesu, aby odzyskać ukochaną Eurydykę, stanowi zaledwie punkt wyjścia dla narracji o mrocznym rytuale przejścia, jaki odbywa poeta z końca XIX wieku. Młodzieniec pragnie dołączyć do elitarnego grona tych, którym dane było poznać wiedzę przekazaną przed tysiącami lat przez Orfeusza jego uczniom. Jak widać, obrzędy orfickie przetrwały przez stulecia, o czym rzecz jasna podręczniki milczą. Wiedza tajemna, pozwalająca przemieszczać się między życiem doczesnym a zaświatami (po włosku: Aldilà!), z definicji powinna pozostać domeną nielicznych. A nawet oni nie zawsze są świadomi, jaką cenę przyjdzie za ową wiedzę zapłacić!

ORFICKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEGA (PDF)

Czy to aby przypadek, że akcja komiksu toczy się dokładnie rok przed powstaniem obrazu Nimfy odnajdujące głowę Orfeusza Johna Williama Waterhouse’a? Zarówno on, jak i inni Prerafaelici z pewnością nie odmówiliby zaproszenia do udziału w orfickich misteriach — choć trudno byłoby im zachować milczenie. Pokusa, by to wszystko uwiecznić na płótnie, okazałaby się zbyt silna!

czwartek, 10 lipca 2025

LUCIFERA N°26 - JAM JUŻ KOBIETA, NIE DIABLICA

Tytuł oryginalny: Lucifera

n.26 - Sono una donna, non sono una diavola

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: listopad 1973

Scenariusz: Giorgio Cavedon

Grafika: Tito Marchioro i StudiOriga

Skan wydania francuskiego:

Gentil-Toto & Termineur (VintageComix)

Rekonstrukcja plansz i alternatywny projekt okładki:

Cyfrowy Baron

Rekonstrukcja okładki: Old Man

Czyszczenie plansz i dymków: Grifos

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Pozostawiliśmy Luciferę w chwili największego triumfu: Faust wreszcie oddał się jej kompletnie, nie tylko ciałem (gdyż do tej drobnostki doszło znacznie, znacznie wcześniej), ale też sercem. A wystarczyło tylko strącić ubóstwianą Małgorzatę z piedestału, ukazując mu jej zażyłość z odrażającym garbusem Arnem. Niszcząc idealistyczny obraz rywalki, Lucya mogła wreszcie przekonać ukochanego o sile własnego afektu. Zresztą pod tym względem nie musiała niczego udawać. Dla tego uczucia, będącego czymś nowym w jej ponadprzeciętnie długiej egzystencji, gotowa jest poświęcić bardzo wiele. Być może nawet swoją diabelską naturę...

Postać piekielnej istoty, która zakochuje się w śmiertelniku, pojawia się w literaturze od wieków. Najbliższa Luciferze wydaje się Biondetta z powieści Diabeł zakochany. Romans okultystyczny Jaquesa Cazotte'a. Owa zachwycająca urodą kobieta jest w istocie ziemskim wcieleniem Belzebuba, którego nieopatrznie przyzwał Don Alvaro, hiszpański kapitan gwardii w Neapolu. Podobnie jak Lucifera, Biondetta używa całego swojego wdzięku, by zaciągnąć mężczyznę do łóżka, lecz nie okazuje się tak skuteczna. Pamiętny przestróg matki o szkodliwości przedmałżeńskiego stosunku dla nieśmiertelnej duszy, Don Alvaro z całych sił opiera się pożądaniu, nie ulegając ani zmysłowym perswazjom, ani rozpaczliwym błaganiom Biondetty, która ostatecznie sama zakochuje się w mężczyźnie z tak nieugiętymi zasadami.

Powieść Cazotte'a kończy się odrzuceniem pokusy, co w 1772 roku zapewne budowało morale odbiorców, natomiast dzisiaj pozostawia ich z poczuciem niedosytu. Czy fizyczne zespolenie diablicy i śmiertelnika koniecznie musiałoby poskutkować jego potępieniem? A gdyby to jego pozytywny wpływ okazał się silniejszy? Przecież swoją silną wolą zdołał już rozniecić miłość w sercu istoty uznawanej powszechnie za bezduszną. Kto wie, jaką transformację przeszłaby Biondetta, gdyby pozostała na ziemi dłużej? Na to pytanie, które być może zadawali sobie niektórzy czytelnicy, odpowiada Lucifera, zwłaszcza na tym etapie rozwoju akcji, kiedy protagonistka mocno stawia na swoim, decydując się odciąć piekielną pępowinę!

LINKI ZAKOCHANEJ DIABLICY:

MEGA (CBR)

MEGA (PDF)

Przywołany powyżej Diabeł zakochany doczekał się atrakcyjnego polskiego wydania w ramach intrygującej serii Ars Diavoli. Biblioteka Diabologiczna. Cena adekwatna do treści: 66,60 zł! Pozycja z pewnością warta poznania, choć wbrew surowej okultystycznej stylistyce okładki jest przede wszystkim romansem o wyciskającej łzy wzruszenia "miłości niemożliwej".

czwartek, 26 czerwca 2025

ZORA WAMPIRZYCA N°27 - ŻĄDZA KRWI

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira

Serie II n.23 - La voglia di sangue

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 28 grudzień 1973

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Skan edycji włoskiej:

Mal32 & Aquila della Notte (VintageComix)

Rekonstrukcja okładki: Cyfrowy Baron

Czyszczenie plansz i dymków: Grifos

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Na pierwszy rzut oka to kolejny typowy epizod przygód pięknej wampirzycy. Zaskakująca zmiana miejsc akcji, nowa lokacja i nowe perypetie, w jakie wikła się bohaterka, najczęściej z powodu swojego uzależnienia od hemoglobiny, pobieranej z tętnic szyjnych osób postronnych (choć czasami wysysać ją można z innych silnie ukrwionych miejsc!). A jednak na ten epizod przypada wydarzenie wręcz historyczne: pierwsza poważna kłótnia z towarzyszką przygód, Frau Murder. Różnica poglądów tak ostra, że zakończona gniewnym rozstaniem. Co mogło aż tak poróżnić nierozłączne dotąd przyjaciółki?

Poszło o rzecz nie byle jaką, bo o kwestię etyczną! Wampiryczna klątwa zmusza do odbierania życia, automatycznie umiejscawiając wszystkich nią dotkniętych poza granicami tradycyjnej moralności. Zdaniem Zory nie usprawiedliwia to jednak ulegania wszelkim impulsom i przekraczania wszystkich granic. Istnieją praktyki, które budzą jej wstręt i potępienie. Pozwolę sobie spuścić zasłonę milczenia na ich naturę w tym konkretnym przypadku, aby nie psuć przyjemności z lektury. Istotne, że brak oporów Frau w folgowaniu nowo odkrytej transgresji doprowadza do rozpadu jej związku z Zorą.

Nie trzeba wielkiej przenikliwości, aby powątpiewać w definitywność tego rozstania, dziewczyny zbyt dobrze się uzupełniają! Tym niemniej ich sprzeczka ukazuje, dlaczego to Zora jest w tej opowieści najistotniejsza. Nie pozwala się zdefiniować wyłącznie przez swój wampiryzm, jest też osóbką z klasą, która wie, jakie zachowanie przystoi prawdziwej damie, nawet jeśli od czasu do czasu opanowuje ją nieokiełznana żądza krwi. Inaczej niż Frau Murder, która nie stawia sobie żadnych granic i ulega każdej pokusie, jaka staje na jej drodze. Czy winny jest wyłącznie ognisty temperament, czy raczej brak odpowiedniego wychowania? Można powątpiewać w jej kindersztubę! Towarzystwo szykownej Zory ma na nią dobry wpływ, widoczny chociażby w strojach (nieco rzadziej paraduje z biustem na wierzchu), ale to wciąż za mało, by anulować dzielące je różnice…

KRWISTE LINKI:

MEGA (CBR)

MEGA (PDF)

Oryginalną okładkę zaprojektował niezrównany Alessandro Bifignandi. Niestety, niska jakość skanu nie pozwoliła na jej dokładną reprodukcję. Efekt końcowy rekonstrukcji jest właściwie reinterpretacją sztucznej inteligencji tego, co Bifignandi wcześniej namalował. Miejmy nadzieję, że wystarczająco wierną, a zarazem przyjemną dla oka! Dla porównania oryginalne wydanie włoskie i francuskie.

piątek, 23 maja 2025

ZORDON N°07 - SEKRET ISTOT MYŚLĄCYCH

Tytuł oryginalny: Zordon

n.07 - Il segreto dei pensanti

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: czerwiec 1975

Scenariusz: Ennio Missaglia

Grafika: Bruno Marraffa

Skan wydania włoskiego i francuskiej translacji:

Charles (VintageComix), AtomHic (BDtrash)

Cyfrowa rekonstrukcja: Cyfrowy Baron

Czyszczenie dymków: Grifos

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Pozostawiliśmy Jane i Zordona pośród jaskiniowców, nieco tylko mniej agresywnych od uprzednio odwiedzanych Wikingów. Jak dotąd kosmita ogląda rasę ludzką z najgorszej możliwej strony. Nietrudno przewidzieć, jaką opinie wyrabia sobie o nas ten przedstawiciel wysoko rozwiniętej pozaziemskiej cywilizacji. Konfrontacja z ekstremalną dzikością Ziemian utwierdza go tylko w planie ich podboju. Niewykluczone, że ma na uwadze nasze dobro: czy nie lepiej dla takich dzikusów będzie podporządkować się bardziej rozumnej sile, zanim w swoim szaleństwie nie pozabijają się nawzajem?

W tej kwestii jesteśmy skazani na domysły, gdyż Zordon nie dzieli się z Jane swoimi przemyśleniami. Zapewne nie uznaje jej za godną partnerkę do dysksji na tak poważne tematy, zarazem jego dociekliwość w kwestii rodzaju ludzkiego świadczy o badawczym zacięciu. Kosmita, który dotąd obywał się bez ciała, jest wyraźnie zaintrygowany istotami wręcz zdeterminowanymi przez swoją fizyczność. Witalność, przemożne instynkty i nieokiełznane zmysły to cechy obce bytom kierującym się wyłącznie logiką. A przez to tym bardziej fascynujące!

Konfrontacja z animalistyczną stroną człowieka wydaje się jak dotąd motywem znacznie bardziej wyeksponowanym niż przysłowiowe „skoki przez epoki.” W tym temacie trzeba się raczej uzbroić w cierpliwość, oczekując na kolejne okazje bohaterów do podróży w czasie. Zordon co prawda ma ochotę na kolejną ekspedycję, lecz na przeszkodzie staje coś, czego nie przewidział w swych chłodnych kalkulacjach: determinacja zakochanej kobiety! Jane ani myśli włóczyć się po prehistorii, kiedy w teraźniejszości jej ukochanemu Dolfinowi zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo. Na nic prośby, na nic groźby... Zordon musi wracać na Głębokie Południe z początku XIX wieku i ratować wybrańca jej serca. Cóż masz, niebiański przybyszu, nad potęgę ludzkich namiętności?

SEKRETNE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Miłość przychodzi z kosmosu - głosi tytuł edycji portugalskiej! Mniej enigmatyczny niż oryginalny, ale czy z sensem? Jak dotąd Zordon i Jane nie darzą siebie nawzajem żadnym cieplejszym uczuciem. Tymczasem okładka sugeruje mocne zainteresowanie "istot myślących" fizycznością Ziemianki!

niedziela, 27 kwietnia 2025

LUCIFERA N°25 - TRIUMF LUCIFERY

Tytuł oryginalny: Lucifera

n.25 - Il ritorno di Lucifera

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: październik 1973

Scenariusz: Giorgio Cavedon

Grafika: Tito Marchioro i StudiOriga

Skan wydania francuskiego:

Gentil-Toto & Termineur (VintageComix)

Rekonstrukcja plansz i okładki: Cyfrowy Baron

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Źle się dzieje w księstwie Rosen! Wraz z podstępnym przejęciem władzy przez perfidnego Otulfo nastały dla mieszkańców ciężkie czasy. Najeźdźcy panoszą się, nakładają niebotyczne podatki i wymierzają drakońskie kary, korzystając z całego repertuaru podłości i okrucieństw, jakie praktykowano w średniowieczu. Niepohamowany w swoich żądzach podwładny Otulfo, garbus Arn, przypomina sobie o przysługującym feudałom „prawie pierwszej nocy” – przywileju zaciągnięcia do łoża poddanej podczas jej nocy poślubnej.

Trudno o bardziej jaskrawy przykład bezwzględności możnych wobec podległych im mas. Nic dziwnego, że prawo to od wieków otacza niesława i przytaczane jest jako koronny argument przeciwko feudalizmowi. Nie jest jednak pewne, czy było rzeczywiście praktykowane. Wspomina się o nim w przekazach średniowiecznych od XIII wieku, ale nie w kodeksach prawnych, a raczej w legendach i podaniach. Z całą pewnością istniała natomiast „danina za małżeństwo”, uszczuplająca sakiewkę nowożeńców, lecz nie naruszająca wdzięków panny młodej. Zdrowy rozsądek podpowiada, że wchodzenie przez władcę do alkowy poddanych nie było najlepszym sposobem na zyskanie ich szacunku. Istniał szeroki repertuar innych środków zapewniających ich posłuszeństwo, jak choćby głoszony z ambony nakaz respektowania wyższego stanu.

Brak twardych dowodów na funkcjonowanie ius primae noctis nie tłumaczy jednak, dlaczego pojawiło się ono w przekazach epoki. Być może legendę zrodziły autentyczne sytuacje, podobne do tych, które ukazane zostały w Luciferze. Zwycięskie armie na podbitych ziemiach często pozwalały sobie na czyny nieobjęte żadnym kodeksem, przypieczętowane wyłącznie prawem silniejszego. Najeźdźca ustalał zasady według własnego widzimisię, czując się panem życia i śmierci spacyfikowanej ludności. Usankcjonowany gwałt mógł być kolejnym instrumentem poniżania pokonanych.

Takie praktyki idealnie pasują do modus operandi Otulfo i Arna – osobników bezwzględnych bardziej niż sam Hun Attyla (przynajmniej w wersji znanej z serii Terror). Czy jednak ich absolutna bezwzględność nie okaże się krótkowzroczna i nie popchnie mieszkańców Rosen do buntu? Przekonamy się o tym już wkrótce!

TRIUMFALNE LINKI:

MEGA (CBR)

MEGA (PDF)

Na samo wspomnienie prawa pierwszej nocy miłośnikom XIX-wiecznego malarstwa staje przed oczami Le droit du Seigneur, obraz Wasilija Polenowa z 1874 roku. Zastanawiając się, która z pięknych dziewcząt padnie ofiarą chuci pana feudalnego, możemy zarazem odetchnąć z ulgą, że sami żyjemy w nieco sympatyczniejszej epoce...

niedziela, 30 marca 2025

TERROR. ATTYLA, BICZ BOŻY!

Tytuł oryginalny: Terror

n.119 - Attila, flagello di Dio!

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: wrzesień 1979

Scenariusz: Anonim

Grafika: Polls

Skan wydania holenderskiego:

Charles (VintageComix)

Rekonstrukcja plansz i okładki: Old Man

Alternatywny projekt okładki: Cyfrowy Baron

Czyszczenie plansz i dymków: Grifos

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Nader rychły powrót serii Terror, ponownie w historycznym kostiumie. Tym razem cofamy się w czasie aż do piątego wieku naszej ery, kiedy sporo szumu w Europie narobił niejaki Attyla, władca imponująco rozległego, choć efemerycznego imperium zjednoczonych koczowniczych plemion. Co podkusiło twórców fumetti do wzięcia na warsztat tej akurat postaci, zwłaszcza w ramach serii krążącej wokół tematyki grozy i niesamowitości? To raczej temat dla wydawnictwa o profilu historyczno-przygodowym! Czyżby czynnikiem decydującym była legendarna bezwzględność najsłynniejszego spośród Hunów, gwarantująca fabułę pełną barbarzyńskich okrucieństw, a tym samym wpisującą się w makabryczny profil Terroru?

Jest to najbardziej logiczny wniosek, a rozpoczynająca opowieść krwawa masakra, w której nie oszczędza się nawet ciężarnych kobiet, zdaje się go potwierdzać. Tymczasem rozwój fabuły nieco sprawę komplikuje, w głównej mierze za sprawą tytułowego bohatera, który przeczy ogólnemu wyobrażeniu, jakie o nim mamy. Nietypowy jest już sam jego wygląd. W miejsce śniadego Azjaty z charakterystycznymi długimi, cienkimi wąsami odnajdujemy wojownika o europejskich rysach, na pierwszy rzut oka Gota bądź Germanina. Również pod względem profilu psychologicznego przeczy stereotypowi. Jako przywódca jest nie tylko pragmatyczny, ale i honorowy, dotrzymujący przysiąg i unikający bezsensownego rozlewu krwi. Ma tylko niepohamowany apetyt seksualny, ale tego należy się spodziewać po każdym zdobywcy godnym tego miana, jak również po konwencji fumetti per adulti, która obowiązkowo zawierać musi choć odrobinę świntuszenia.

Skąd zatem ten niekonwencjonalny Attyla? Czyżby scenarzyście zamarzył się epos historyczny o dzielnym barbarzyńskim wodzu, który na polu bitwy skutecznie stawia czoła największej militarnej potędze świata, lecz znacznie bardziej winien obawiać się intryg i zdrady ze strony najbliższego otoczenia? Wódz ten mógłby być chociażby Gotem (oni również zaleźli Rzymianom za skórę!), ale ze względów komercyjnych utożsamiony został z powszechnie rozpoznawalnym Attylą? Niewątpliwie czytelnicy ceniący sobie historyczną dokładność uznają całość za wydumaną, nie mającą wiele wspólnego z relacjami dziejopisarzy, którzy w czasach rzymskich byli wyjątkowo skrupulatni. Pod tym względem bardziej warta uwagi jest na ogół trzymająca się faktów mini-seria Attila… mon amour Jeana-Yvvesa Mittona (który niestety poprzestał tym razem na scenariuszu). Natomiast Attyla formatu kieszonkowego w największym stopniu zadowoli amatorów szekspirowskich tragedii królewskich, których atrakcje najtrafniej podsumował sam Bard w finale Hamleta:

Przyjdzie wam usłyszeć

O czynach krwawych, wszetecznych, wyrodnych,

O chłostach trafu, przypadkowych mordach,

O śmierciach skutkiem zdrady lub przemocy!

HUŃSKIE LINKI:

MEGA (CBR)

MEGA (PDF)

We włoskich produkcjach historycznych Attyla w znacznie większym stopniu odpowiadał popularnym wyobrażeniom na swój temat. W wykonaniu Anthony’ego Quinna był nieokrzesanym, gburowatym brutalem, którego na próżno usiłowała owinąć sobie wokół palca arystokratyczna Sophia Loren. Nie z Hunem te kobiece sztuczki!