Tytuł oryginalny: Sexy Favole
n.33 - Dieci cavalieri e un mago
Wydawca: Geis Edifumetto
Rok pierwszego wydania: 29 listopad 1974
Scenariusz i grafika: Roberto Raviola (Magnus)
Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor
Korekta: Aristejo
Uwaga! Nie mamy tu do czynienia z kolejnym one-shotem, na podstawie którego można wyrobić sobie opinię o konkretnej włoskiej serii małego formatu. Jeśli uznać go za jej wizytówkę, to została ona wykonana z tak dalece szlachetniejszego materiału niż cała reszta, że w żadnym razie nie może zostać uznana za okaz reprezentacyjny. I chyba nie mogło być inaczej, skoro do współpracy przy tym tomiku Sexy Favole zaproszono Roberto Raviolę, legendarnego już wówczas pioniera fumetti neri. A może on sam zaproponował, że stworzy swoją własną pikantną parodię baśni? W każdym wypadku efekt jest taki sam. Dziesięciu rycerzy całkowicie przyćmiło resztę serii, którą przywołuje się obecnie głównie w kontekście tego jednego tytułu. Podobnie było w przypadku Macabro, gdzie najjaśniejszym blaskiem lśniła Il Teschio Vivente, czyli znana już nam Królewska czaszka, również podpisana przez Magnusa. Tam jednak honoru całej reszty bronił Leone Frollo z dwiema wysmakowanymi plastycznie opowieściami.
Trudno powiedzieć, czy wśród pozostałych 59. tomików Sexy Favole ukrywa się jakaś perełka. Znaczący jest fakt, że francuski odpowiednik serii, Contes féérotiques, zmienił numerację tomików, rozpoczynając publikację właśnie od Magnusa. Tytuł zmieniony został na Ainsi parlait Zara Fouchtra (Tako rzecze Zara Ruchajka?!?), zgodnie z intrygującą polityką Elvifrance zamieszczania zabaw słownych i kulturalnych aluzji w tytułach tomików. Również sam tekst uległ znaczącym modyfikacjom, zależnym chyba tylko od widzimisie tłumacza, nierzadko posuwając się do zmiany treści. Z tego względu wszystkim chętnym zapoznać się z Rycerzami w wersji francuskiej polecam raczej bliższe oryginałowi tłumaczenie z wydania zbiorczego Delcourt pt. L'Internat féminin et autres contes coquins. Dodatkowym atutem tej edycji jest kilka plansz domalowanych przez Magnusa po 11 latach, z okazji reedycji Collana Necron. Plansze te, zgodnie z dosadnym duchem lat 80., prezentują detalicznie odmalowane narządy płciowe bezwstydnie rozwarte bądź wyprężone, skoro jednak je także cechuje typowa dla rysownika maestria, nie sposób uznać ich za niepotrzebny wtręt. Od 1985 roku stanowią integralną część komiksu, nie pominiętą w żadnym z późniejszych wydań (pojawiają się także w niniejszej translacji).
Skoro przynależność do konkretnej serii jest tym razem kwestią przypadkową, powstaje pytanie, czy w ogóle mamy do czynienia z "czarcim kieszonkowcem"? Może Dziesięciu rycerzy należy rozpatrywać wyłącznie w odniesieniu do innych dzieł Magnusa, pomijając okoliczności powstania? Trwałbym przy stanowisku, że charakter pierwotnej publikacji jest zbyt znaczącym czynnikiem, by mógł zostać pominięty, gdyż determinuje zarówno treść, jak i formę dzieła. Inna sprawa, że w ramach narzuconej konwencji Magnus zgodnie ze swoim przydomkiem dokonywał cudów, stawiając poprzeczkę chyba zbyt wysoko dla innych twórców fumetti tascabili, nie mogących nawet marzyć o osiągnięciu podobnego mistrzostwa. Jeśli zaś o diabelskość chodzi... Akurat w tej baśni siły piekielne nie raczą się objawić, maksimum atrakcji zapewniają rozmaite formy białej i czarnej magii. Zarazem przewrotność scenarzysty, wielokrotnie zmieniającego front i obchodzącego się ze swoimi bohaterami (zwłaszcza tymi męskimi) wyjątkowo bezceremonialnie, ma w sobie coś niewątpliwie czarciego. Diabeł tkwi w szczegółach, zalecam więc uważną lekturę!
BAŚNIOWE LINKI:Na potrzeby Collana Necron powstała też nowa okładka, skwapliwie ukazująca rozmaite atrakcje tomiku, ale gdzie w tym kolażu tytułowych dziesięciu rycerzy?! Co za dyskryminacja płci brzydkiej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz