piątek, 21 czerwca 2024

STORIE BLU. ASTEROIDA PRZEKLĘTYCH

Tytuł oryginalny: Storie Blu

n.09 - L'asteroide dei dannati

Scenariusz: Carmelo Gozzo

Grafika: Lorenzo Lepori

Wydawca: Ediperiodici

Rok pierwszego wydania: luty 1980

Skan edycji francuskiej i dodatkowych stron z edycji włoskiej:

Leefirkins (BDtrash)

Rekonstrukcja cyfrowa: Old Man

Czyszczenie dymków: Grifos

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Korekta: Aristejo

Nareszcie one-shot! Trzy regularne serie są tak absorbujące, że znacznie trudniej znaleźć czas na opracowanie czegoś innego. Na dodatek za każdym razem trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czy akurat danej historii warto poświęcać czas. Asteroida przeklętych bez dwóch zdań takim wartościowym tomikiem jest, a w rankingu najlepszych odsłon Storie Blu mogłaby liczyć na wysoką pozycję. Duża w tym zasługa całkiem zgrabnego, utrzymującego suspens scenariusza Carmelo Gozzo. Zaskoczeń tu co niemiara, na przykład sam prolog tej futurystycznej opowieści, który rozgrywa się... podczas Rewolucji Francuskiej! Główna bohaterka budzi sympatię i łatwo jej się kibicuje. Chyba sam Gozzo polubił ją bardziej niż większość swoich protagonistek, skazując na nieco mniejsze sponiewieranie psychiczne i fizyczne. Oczywiście dziewczyna z fumetti grozy o mocnych akcentach erotycznych swoje musi wycierpieć, bez względu na sympatię autora!

Scenariusz scenariuszem, ale prawdziwą gwiazdą tomiku jest rysownik, Lorenzo Lepori. Jeden z najzdolniejszych „fummeciarzy”, który z kieszonkowej formy potrafił uczynić dzieło sztuki. Próbkę jego talentu mieliśmy już w Królowej Ciemności, swoistym sequelu opowieści o krwawej hrabinie Bathory. Jednakże porównanie tego tomiku z Asteroidą nie zostawia wątpliwości, że gotyckie atrakcje w rodzaju opuszczonych, spowitych pajęczyną zamczysk nie kręciły go nawet w połowie tak bardzo, jak motywy futurystyczne. Dopiero odmalowując miasta przyszłości, krążowniki międzygalaktyczne, tudzież czasoprzestrzenne portale, czuł się jak ryba w wodzie, poświęcając planowaniu, rozrysowywaniu i dopieszczaniu plansz znacznie więcej czasu, niż tego wymagała norma w obliczonym na masowy przemiał przemyśle komiksowym. Na precyzyjne, bogate w detale grafiki Leporiego patrzy się zawsze z przyjemnością, a gdy towarzyszy im wciągająca historia, trudno nie zacierać rąk na samą myśl o tak wybornej komiksowej uczcie. Obecnie dostępnej także po polsku!

Maestria Leporiego budzi uznanie, zatem trudno zignorować jakikolwiek jej objaw. Chociażby dodatkowe plansze, powstałe na potrzeby reedycji historii w wersji "hard". Rysownik najwyraźniej nie miał nic przeciwko procederowi, przed jakim wzdragał się chociażby Angelo Todaro, którego prace również doczekały się ponownego wydania z dodatkowymi, wypełnionymi ostrą erotyką planszami. Podczas gdy Todaro i wielu innych umywali ręce, zostawiając wykonanie wstawek XXX innym, zazwyczaj znacznie mniej zdolnym kolegom po fachu, Lepori wziął pełną odpowiedzialność również za tę nową, dosadną wersję historii. Dorysowując nowe plansze, zmodyfikował również wiele innych tak, aby zostawiały znacznie mniej niedopowiedzeń w kwestiach anatomicznych. Tym samym również przy nowej edycji osiągnął efekt spójności, niemożliwy w przypadku chałupniczo wykonanych plansz z innych reedycji „hardcore”.

W związku z powyższym miałem problem, na jaką wersję się zdecydować: łagodniejszą czy ostrzejszą? W końcu nie każdy miłośnik horroru sci-fi pragnie być świadkiem ciągnącego się przez kilka stron spółkowania (nie zawsze konsensualnego!). Sam niespecjalnie przepadam za oglądaniem organów płciowych w stanie zbliżenia... chyba że odmalowuje je ktoś tak zdolny jak Magnus, Leone Frollo czy właśnie Lorenzo Lepori! Dlatego też komiks zaprezentowany zostanie nie w jednej, a dwóch wersjach, zgodnie z oryginalną praktyką wydawniczą Ediperiodici. Pierwsza to wydanie oryginalne, czyli 9-ty tomik serii Storie Blu. W następnym poście pojawi się natomiast wersja „poprawiona”, opublikowana pod zmienionym tytułem na łamach Fumetti del Futuro. Ciekawe, która edycja cieszyć się będzie większą popularnością pośród polskich czytelników?

ASTEROIDALNE LINKI:

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Nie sposób ukryć, że projektanci wnętrz futurystycznej kolonii karnej czerpali inspirację z prac Philippe Druilleta. Pytanie tylko, jak po upływie setek, a może tysięcy lat udało im się natrafić na albumy akurat tego rysownika? To ci dopiero kosmiczna zagwozdka!

10 komentarzy:

  1. Nawet przyjemna ramotka, ale pomijając błędy interpunkcyjne czy stylistyczne, to na stronie 157 znalazłem niezły kiks, bo niby od kiedy piszemy "pożądnie"? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, nie wychwyciłem tego błędu, bez wątpienia moja wina. Przepraszam. Takie są realia amatorskiego korektorstwa. Co do reszty, Vallaor odwala kawał świetnej roboty tłumacząc dla nas całkiem ciekawe historie, o których istnieniu większość z nas nawet nie wiedziałaby, że istnieją. Przeznacza na to mnóstwo prywatnego czasu, nie oczekując w zamian jakichkolwiek korzyści materialnych. Dlatego oczekiwanie na to, że każdy tomik będzie interpunkcyjnym i stylistycznym arcydziełem, uważam za zbyt wygórowane. Ale spoko, domyślam się, że w gruncie rzeczy intencje miałeś inne. No i dzięki temu, że się odezwałeś będziesz miał swój wkład w wyższą jakość gotowego dzieła, gdyż Vallaor zapewne szybko usunie to niedopatrzenie. Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Heh, akurat na "amatorskich korektach" zęby zjadłem i współtworzyłem grubo ponad tysiąc niezależnych translacji, ale też "prawilnych" wydań, dlatego nie zgodzę się z tym, aby wspomniane oczekiwania były wygórowane, bo mój wrodzony "gramatyczny nazizm" skutecznie odrzuca mnie od wielu ciekawych pozycji, które w kwestiach tłumaczenia i redakcji ssą na maxa ;) Vallaora znam i szanuję jego pasję, bo wszak jesteśmy w tym samym grajdołku od lat i tym bardziej uważam, że należałoby nieco dokładniej się przyłożyć do sprawdzenia tłumaczonego przez niego tekstu: sam zarywałem noce i dnie, a później przysypiałem w pracy, gdy w latach swej (nad)aktywności pochylałem się nad kilkunastu (i więcej!) pozycjami w tygodniu, więc doskonale rozumiem, ile czasu potrzeba na realizację swojego hobby. Bynajmniej nie napisałem tego złośliwie, a jedynie w intencji poszerzania znajomości rodzimego języka, bo mamy obecnie całe mnóstwo narzędzi w necie, które pomagają w spornych lub niezrozumiałych kwestiach, zatem wystarczy tylko chcieć... Pzdr!

      Usuń
    3. Cieszę się, że mogliśmy wymienić poglądy, pogłębić relacje, przenieść naszą wiedzę na wyższy poziom i pozostać na własnych pozycjach. Bardzo mi pasuje luźny układ z Vallaorem i nie zamierzam nic zmieniać. Fajnie jest oceniać nakład czyjeś pracy na podstawie własnych doświadczeń. Nie wszystko co sprawdziło się w Twoim przypadku, sprawdzi się i w moim. Nie jesteśmy tacy sami. Wciąż zachowuję moje ego w rozsądnym rozmiarze, by nie szukać przeciwieństw zbyt daleko ;) Jutro na letniej wyprzedaży steam zamierzam zmienić właśnie ogrywaną wersję demo The Planet Crafter w pełnoprawny produkt i w związku z tym udam się na wymagającą transformacji skalistą planetę, więc jakbym się nie odzywał pamiętaj, że to nie moja wina, tam może po prostu Internet nie mieć zasięgu. Pozdrawiam ;)

      Usuń
    4. Hm... Uważasz, że mam wybujałe ego? Skąd ten wniosek? Z krytyki, wspomnienia o ilości sprawdzonych tłumaczeń czy po prostu odebrałeś mój post jako pretensjonalny i protekcjonalny? Powtarzam: nie było moim zamiarem w jakikolwiek sposób się wywyższać czy bawić w "wujka dobre rady", a jedynie zwróciłem uwagę na ewidentny (i karygodny, niestety) błąd ortograficzny, bo stylistykę i interpunkcję zostawię już w spokoju. Wiesz, od wielu lat nie mieszkam w Przenajświętszej i "naród wybrany" jest mi tak samo bliski jak mieszkańcy Mongolii, co jednocześnie wcale nie oznacza, że straciłem więzi z polską kulturą czy językiem i swego czasu podrzucałem komiksy właśnie swoim synom, aby w taki luźny sposób nadal potrafili się porozumiewać w języku przodków. Zauważyłem jednak, że w albumach od Egmontu, Taurusa i w sumie wszystkich innych pojawiają się takie "kwiatki", że głowa mała, zatem w te pędy dołączyłem do sceny translacyjnej i wciąż piętnuję kiksy językowe, choć już nie z taką intensywnością jak kiedyś, bo wiek robi swoje i być może powinienem zająć się wnuczętami, zamiast wyżywać na amatorskich tłumaczeniach... No i owszem, nie jesteśmy tacy sami i chwalić Allaha, że się różnimy, ale chyba czasem warto wsłuchać się nie tyle w czyjeś rady, ile w samego siebie i wyciągnąć wnioski z własnych błędów, czego serdecznie życzę i polecam zabranie ze sobą na skalistą planetę przynajmniej słownika języka polskiego w wersji papierowej, skoro mogą być kłopoty z zasięgiem ;)

      Usuń
  2. Zdecydowanie Polacy są mistrzami w narzekaniu, bez względu na to, czy mieszkają w kraju, czy za granicą! Dla utyskujących widzę tylko dwa rozwiązania:

    1) NIE CZYTAĆ!
    Jeśli do palpitacji serca doprowadza nas nadprogramowy przecinek (bądź jego brak), literówka siada na wątrobę, a ortograf wbija się w rzyć niczym zaostrzony pal, wówczas fanowskie translacje są jak pole minowe: na każdym kroku niebezpieczne dla zdrowia! W tym wypadku lepiej poprzestać na śledzeniu oficjalnych wydań, z certyfikowanymi tłumaczeniami i korektą. Jednak nawet profesjonalistom zdarzają się błędy (np. listy dialogowe filmów w dystrybucji kinowej są nimi usiane), albo choćby sformułowanie nie pasujące stylistycznie wybrednemu odbiorcy. Wówczas idealnym rozwiązaniem jest nie czytać nic po polsku, rzecz jasna poza swoimi własnymi, idealnymi przekładami.

    2) CZYTAĆ I ZGŁASZAĆ KONKRETNE UWAGI!
    Przyznam, że ta opcja podoba mi się bardziej, gdyż pozwala na poprawienie rażących "byków" - jak w przypadku Asteroidy (jest już dostępna w wersji z korektą). Zarazem idealnie byłoby otrzymywać uwagi przed publikacją, aby w cyfrowy świat poszła od razu ta poprawiona, porządnie przepracowana wersja. Jeśli ktoś jest zainteresowany taką dodatkową korektą, jestem otwarty na współpracę! Cenna byłaby zwłaszcza opinia zwracająca uwagę na styl, szyk i różne lingwistyczne subtelności, o których ciekawie byłoby podyskutować, dochodząc do konstruktywnych wniosków. Natomiast luźno w komentarzu rzucone uwagi o błędach stylistycznych, nie podparte przykładami, wydają mi się czepialstwem, które bardziej deprymuje niż zachęca do wzmożonego wysiłku. Tym bardziej cieszy fakt stałej współpracy z Aristejo, któremu jestem zawsze wdzięczny za wyłapywanie różnych kiksów, literówek czy językowych łamańców. To pomoc nieoceniona, zwłaszcza że istotnie bez wyceny i bez profitów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wywołany do tablicy uprzejmie informuję, że używając imiesłowu "pomijając", tym samym dałem do zrozumienia, iż wspomniane błędy stylistyczne i interpunkcyjne uznałem za mało istotne w przeciwieństwie do wypunktowanego "orta", więc jak najbardziej była to "konkretna uwaga". Ponadto wspomniałem o powodach dołączenia do PST, zatem pierwsze rozwiązanie jest raczej zgryźliwą ripostą i niewiele ma wspólnego z merytoryczną reakcją. W przypadku drugiego chciałbym nieśmiało napomknąć koledze, że swego czasu proponowałem zasilenie szeregów którejś z grup, a ponadto... pomoc w przygotowywaniu translacji, więc nie bardzo rozumiem zarzutu "czepialstwa", skoro nie wykazałeś zainteresowania moimi propozycjami. Wybacz więc zatem, że nie analizuję tutaj strony po stronie każdego tomiku, bo najwidoczniej za chudy w uszach jestem, abyś przejmował się uwagami malkontenta zza granicy. Tym niemniej solennie obiecuję więcej się nie "czepiać" i nie doprowadzać do deprymowania waszmości, bo akurat tak się złożyło, że najwidoczniej mogę już zapomnieć o translacjach, skoro mam trafić pod skalpel, więc tym samym dużo zdrowia (przynajmniej więcej od mojego), odrobiny samokrytyki i ogólnie samej frajdy z tłumaczenia fumetti życzę!

      Usuń
    2. Cóż, życzenie samokrytyki już się realizuje! Po rozpatrzeniu sprawy na zimno, bez emocji chwili, jestem wdzięczny za poczynione uwagi. Od tej pory uważniej przyglądać się będę każdemu tomikowi, co uświadomił mi zarówno wytknięty, istotnie rażący błąd, jak też odkrycie w Asteroidzie brakującej strony, którą wstawiłem dopiero teraz (powiadomię o tej korekcie w oddzielnym poście). Zdecydowanie propozycja pomocy w przygotowywaniu translacji uszła mej uwadze, albo nie uznałem wówczas jej za konieczną - co obecnie uważam za grzech hubris, gdyż korektorskie spojrzenie "z zewnątrz" jest za każdym razem więcej niż pożądane! Udział w grupach translacyjnych wiązałby się niestety z pracą nad projektami, które zupełnie mnie nie kręcą, chyba że któraś z nich zdecydowałaby się na podsekcję fumetti. Wybacz proszę, jeśli poczułeś się urażony emocjonalną wypowiedzią, nie miała na celu ataku personalnego, była reakcją na sam ton uwagi, grzmiący nad karygodnością popełnionego błędu - ton, który byłby jak najbardziej uzasadniony w przypadku publikacji oficjalnej, za którą klient uiszcza opłatę i może czuć się oszukany każdym niedociągnięciem. Tymczasem w przypadku tłumaczeń fanowskich błędy się zdarzają i jak najbardziej warto je wskazywać, ale przy okazji dać znać, że nie jest to wyłącznie szukanie dziury w całym, z czego jako nacja ogólnie jesteśmy znani (stąd też moja uwaga o "keine Grenzen" dla naszego narodowego narzekactwa, nie był to prztyk do mieszkania za granicą!). Podsumowując, uwagi wzięte do serca, nerwy uspokojone, a zmiany na lepsze (większa dokładność, weryfikacja) wdrożone. Zachęcam gorąco do dalszego komentowania, nie tylko wówczas, gdy uderzy cię po oczach błąd, ale też w przypadku innych uwag odnośnie serii czy one-shotów (jakiegoś odniesienia się odbiorców do publikacji zdecydowanie tu brakuje!). Pozdrawiam szczerze i serdecznie, a przede wszystkim życzę udanej operacji i szybkiego powrotu do zdrowia, aby nic nie mąciło radości obcowania z komiksami małego i dużego formatu - nawet tymi mniej perfekcyjnie przełożonymi!

      Usuń
    3. Urażony nie jestem, bo sam w realu często gęsto kieruję się emocjami, a ponadto czytałem już takie "cudowne" riposty na moje uwagi, że ta powyżej mieści się w granicach savoir-vivre ;) Za życzenia dziękuję, choć jeszcze długa droga przede mną, zanim dojdzie do zabiegu, bo nawet w prywatnych klinikach okres oczekiwania mierzy się w miesiącach, niestety. A jeśli chodzi o uwagi, to tym razem chyba zdublowałeś ten sam link i w przypadku poprawionej wersji "Kosmicznego więzienia" mamy odnośnik do "Asteroidy Przeklętych" ;) Może wystarczy wykorzystać sam obrazek z posta o jego braku, choć nie jestem pewien, jak wygląda sprawa z numeracją stron... Pzdr!

      Usuń
    4. Już poprawione! Ech, absolutnie pechowa ta asteroida! Tak to jest, jak mnoży się byty ponad miarę. Z jedną wersją byłoby zdecydowanie mniej kłopotów...

      Usuń