niedziela, 9 stycznia 2022

ZORA WAMPIRZYCA N°6 - OBLUBIENICA SZATANA

Tytuł oryginalny: Zora la Vampira Serie I n.6 - L'amante di Satana

Wydawca: Edifumetto

Rok pierwszego wydania: 29 grudzień 1972

Scenariusz: Renzo Barbieri, Giuseppe Pederiali

Grafika: Birago Balzano

Translacja i opracowanie graficzne: Vallaor

Szóstka jest cyfrą zobowiązująca dla każdej szanującej się czarciej serii. Zarówno scenarzyści Lucifery, jak i Zory centralną sekwencją tomiku nr 6 uczynili sabat. I to nie byle jaki, bo z udziałem samego Władcy Piekieł, w obydwu wypadkach materializującego się pod postacią czarnego capa. To wyobrażenie zgodne zarówno z ludowymi wierzeniami, jak też autentycznymi praktykami okultystycznych sekt, które do swoich obrzędów wykorzystywały kozła. Poczciwy zwierzak nie domyślał się nawet, jaką złowieszczą istotę przyszło mu wówczas symbolizować!

Wyznawcy diabła z włoskich komiksów nie muszą uciekać się do podobnych substytutów, gdyż swoją obecnością zaszczyca ich Szatan we własnej, włochatej osobie. Jego motywacji możemy się tylko domyślać. W Luciferze swoim pojawieniem się potwierdza powinowactwo z wnukiem, małoletnim "mesjaszem zła". W Zorze najwyraźniej daje się przywabić dorodną dziewicą (jak dowiemy się w dalszej cześci epizodu, nie on jeden ma do nich słabość). Niestety, nawet obecność honorowego gościa z zaświatów nie jest gwarancją bezproblemowego przebiegu uroczystości, o czym na własnej skórze przekonują się Zora i czarownica Eleonora.

Ową towarzyszkę wampirzycy łatwo zignorować ze względu na jej szybkie zejście ze sceny, tymczasem zdecydowanie warta jest uwagi! Ognista brunetka o bewzględnym charakterze okazuje się pierwszą wyrazistą partnerką Zory. Nietrudno dopatrzeć się w niej wstępnego szkicu stałej bohaterki serii, debiutującej kilka tomików później Frau Murder. Pech Eleonory polega na tym, że pojawiła się za wcześnie, kiedy twórcy, nie czując się jeszcze pewnie z prowadzeniem dwóch protagonistek, woleli uciąć jej wątek szybko i drastycznie.

Po latach Eleonora nieoczekiwanie objawiła się czytelnikom... polskim! Planszę, na której spotyka ją coś bardzo niedobrego, można było zobaczyć w dziewiątej odsłonie magazynu Komiks (3/1991), przy okazji artykułu przedrukowanego z włoskiego dziennika Corriere della Sera. Decyzja o publikacji tekstu o inwazji komiksowej grozy i oparzeniu go niezwykle dosadnymi grafikami wydaje się obecnie dość kuriozalna, zarówno w kontekście "dania głównego" numeru, czyli kierowanego do młodego odbiorcy Valeriana (lepszym miejscem byłby jeden z numerów publicystycznych, zwłaszcza ten "raczej dla dorosłych"), jak też ówczesnego rynku komiksowego w Polsce, bynajmniej nie cierpiącego na zalew krwawych horrorów. Koniec końców najbardziej drastyczne kawałki, z jakimi mógł zetknąć się młody czytelnik na początku lat dziewięćdziesiątych, zaprezentowała właśnie redakcja Komiksu w artykule alarmującym o szkodliwości obrazkowej przemocy!

Czy owe tajemnicze plansze (nie raczono bowiem poinformować, z jakich komiksów pochodzą) mogły zaszkodzić polskim dzieciakom z pierwszych klas podstawówki? Mogąc mówić tylko za siebie, potwierdzam ich zgubny wpływ w pełnej rozciągłości! Szeroki wachlarz wyraziście odmalowanych okropieństw (niechlubną palmę pierwszeństwa dzierży grubas na rożnie) plus smakowite opisy kolejnych ("dzieci przepuszczone przez maszynki do mielenia mięsa, rozpuszczane w kwasach") zrobiły na mnie kolosalne wrażenie, stając się jedną z podwalin fascynacji filmową i komiksową makabrą. Wygląda więc na to, że stawiane przez Annę Oliverio Ferraris tezy mają pokrycie w rzeczywistości. Komiksy potrafią uwodzić niewinnych i sprowadzać ich na złą drogę!

Linki do tomiku szóstego dedykuję nieświętej pamięci Eleonorze!

MEGA (CBR)

MEDIAFIRE (PDF)

Wspomniany, kultowy już artykuł z Corriere della Sera. Warto zerknąć też na towarzyszący felieton, w którym redaktor jakby mimochodem reklamuje publikowane w magazynie Komiks tytuły!

4 komentarze:

  1. Dołączenie artykułów to znakomity pomysł. No i zwróciłeś uwagę na odwieczne pytanie - na ile rozdmuchiwanie rzekomego problemu przyczynia się do popularyzacji zjawiska - to jak z aferą o przemocy wideo w Szwecji w latach osiemdziesiątych, kiedy to reporter pokazywał dzieciakom fragmenty brutalnych filmów w rodzaju Halloween czy Teksańskiej (lub Teksaskiej, jak tego chce TB) i pytał o wrażenia. Gdyby nie on, mogłyby się z tym nawet nie zetknąć...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie nie mam za złe Komiksowi publikacji tego artykułu, także trzy grosze redaktora Brzezickiego są całkiem rozsądne, ale już brak nakreślenia szerszego kontekstu (czyli ówczesnej sytuacji rynku komiksowego we Włoszech) mógł wprowadzić polskich czytelników w błąd. Największą potencjalną tragedią byłaby tutaj prewencyjna reakcja rodziców, którzy na taki artykuł przypadkowo natrafili. Z obawy o prawidłowy rozwój pociechy mogli wyrzucić jej wszystkie komiksy i przestać kupować nowe! Przy czym w Polsce z wyjątkowym potępieniem spotyka się głównie erotyka, przemoc ma większą akceptację społeczną i nikt przed nią dzieci nie chroni, zwłaszcza gdy wiąże się z wątkami patriotycznymi lub religijnymi. Zapewne największą traumę mogła zafundować uczniom podstawówki pewna zakonnica, puszczająca im na katechezie "Pasję" Gibsona.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pseudodziennikarze nie przejmują się niestety takimi drobiazgami jak szersze tło zjawiska, czy fragmenty nie są wyrwane z kontekstu itp. Oni mają tylko wzbudzać emocje u widza.
    Niektórzy może pamiętają, jak jakieś hieny z tvnu chyba zrobiły magazyn interwencyjny, że manga to pedofilia i się w Polsce dzieci deprawuje. Bo wyszło im, że bohaterka Dragonballa wygląda na nieletnia a jakiś dziadek tam na nią lubieżnie zerka...
    I już program był i kasa była...
    Z kolei - też od naszych wspaniałych dziennikarzy można się tego było dowiedzieć - komiksy doprowadzają do śmierci. Bo jeden chłopczyk w USA otworzył okno i wyskoczył, bo myślał, że mu się nic nie stanie, jak Batmanowi...
    Zakazać więc w ogóle tych historii rysunkowych!!!

    ...ale póki nie zakazują, to, Szanowny Gospodarzu tego jakże uroczego kącika, nie ustawaj w wysiłkach przybliżania nam kolejnych ekscytujących tomików tego obrzydliwego plugastwa!!! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reportaż o Dragonball był nie lada kuriozum, dobrze ilustrującym determinację reporterów w wyszukiwaniu sensacji nawet tam, gdzie była co najmniej wątpliwa. Sęk w tym, że dopiero za jego sprawą większość społeczeństwa dowiedziała się, że istnieje coś takiego jak manga. Tak niezorientowanym odbiorcom nietrudno sprzedać każdą bzdurę na temat komiksów. Obecnie nie słychać już o podobnych aferach, choć obawiam się, że nie stoi za tym większe oczytanie Polaków. Na typowych widzów TV czeka setka ciekawszych skandali niż jakieś tam obrazki...

      Usuń