Tytuł oryginalny: Lucifera
n.9 - Testa mozza di Saladino
Wydawca: Ediperiodici
Rok pierwszego wydania: czerwiec 1972
Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo
Grafika: Leone Frollo
Skan wydania francuskiego:
Gentil-Toto et Termineur (VintageComix)
Skan wydania holenderskiego: Charles (VintageComix)
Przekład z języka francuskiego i holenderskiego: Vallaor
Graficzne kombinacje i wygibasy: jak wyżej
Nie sposób narzekać na monotematyczność serii, która z tomiku na tomik nawiązuje do odmiennej stylistyki, zachowując zarazem narracyjną ciągłość. Dopiero co dokonano dekonstrukcji rycerskiego eposu, odzierając wyprawy krzyżowe z domniemanej szlachetności, a już przeskakujemy wraz z bohaterami do innej bajki, a konkretnie: baśni z 1001 nocy! I tym razem trudno spodziewać się, by scenarzyści wiernie podążali za materiałem źródłowym, rezygnując z charakterystycznej postmodernistycznej ironii. Warto zarazem podkreślić, że dokonana przez nich trawestacja wątków z Księgi tysiąca i jednej nocy jest znacznie bliższa duchowi oryginału niż współczesne ilustrowane książeczki do czytania na dobranoc, o popkulturowych harcach ze studia Disneya nie wspominając.
Arabskie opowieści z przełomu IX i XX wieku nie powstawały z myślą o dzieciach. Gdy w XVIII wieku dotarły do Europy w 12-tomowej edycji francuskiej Antoine Gallanda, czytelników urzekła przebijająca z nich egzotyczna zmysłowość. Traktowano je jako orientalny odpowiednik Dekameronu Boccaccia. Znacznie dosadniejszy, bo pochodzący z kultury, której obce było chrześcijańskie pojęcie grzechu. Zwłaszcza brytyjskie edycje, będące najczęściej swodobnymi przekładami z języka francuskiego, wysuwały erotyczny aspekt tekstu na plan pierwszy, zarówno poprzez odpowiedni wybór historii, jak też zilustrowanie ich wyzbytymi pruderii grafikami, które z równym powodzeniem mogłyby ozdobić wydanie Kamasutry.
Jedną z najpopularniejszych angielskich opracowań Księgi podpisał sir Richard Francis Burton. Znany podróżnik i lingwista opatrzył swój przekład obszernymi przypisami przybliżającymi seksualne tradycje i zwyczaje ludów Bliskiego Wschodu. Jeszcze pod koniec XIX wieku trudno było o bardziej pikantną, rozpalającą zmysły lekturę. W jednej z pierwszych sekwencji Draculi (1992, reż. Francis Ford Coppola) Mina i Lucy z wypiekami na twarzy przegladają egzemplarz Arabskich nocy Burtona, dziwując się wymyślnym pozycjom, jakie przyjmują na ilustracjach orientalni kochankowie.
Takie właśnie zmysłowe oblicze orientalnych legend odsłonił Pier Paolo Pasolini w Kwiecie tysiąca i jednej nocy z 1974 roku (jak widać, komiksiarze uprzedzili go o dwa lata!). Włoski przemysł filmowy nie poszedł jednak za ciosem i nie powstał nurt "arabiansploitation". Amerykańska kultura masowa, celując głównie w młodych odbiorców, upupiła Aladyna, Ali Babę, Sindbada i innych (tylko Dżinowi udało się pokazać bardziej drapieżne oblicze w filmach grozy z serii Wishmaster). Istnieje jednak nadzieja, że wcześniej czy później ktoś z wizjonerskich reżyserów skupionych wokół wytwórni A24 zbierze się za artystyczną, "dorosłą" wersję jednej z opowieści Szeherezady. Może David Lowery, któremu udała się ta sztuka z mitami arturiańskimi w Zielonym Rycerzu? Albo Robert Eggers, kiedy już nasyci się nordyckim barbarzyństwem? Arabskie opowieści cierpliwie poczekają na godnego siebie adaptatora.
A propos ugładzania i ugrzeczniania klasyków, także Odciętą głowę Saladyna spotkał ten smutny los! W edycji Elvifrance po raz pierwszy zainterweniowała cenzura, wycinając z oryginału dwie strony i zmieniając treść dymków tak, by mniej więcej nadawały sens okaleczonemu fragmentowi. Ukazuje on ucieczkę Lucifery od chrześcijańskiego rycerza, którego kochanką została dla ratowania skóry. Francuscy czytelnicy poznali wersję, w której diablica cierpliwie czeka, aż krzyżowiec zapadnie w głęboki sen, aby po cichu wymknąć się z jego komnaty. Jeśli zdumiała ich ta subtelność bohaterki, niezbyt licująca z jej ognistym temperamentem, mieli całkowitą słuszność. We włoskim oryginale scena ma znacznie dramatyczniejszy przebieg... Polscy czytelnicy zapoznają się rzecz jasna z wersją nieocenzurowaną!
ORIENTALNE LINKI: Gdyby Luciferę dostali w swe łapy współcześni cenzorzy, jako pierwsza wyleciałaby scena z diablicą w towarzystwie dwóch śniadych chłopaczków. Tymczasem na początku lat siedemdziesiątych to ryzykowne in flagranti trafiło nawet na okładkę portugalskiej edycji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz