Tytuł oryginalny: Lucifera
n.11 - L'uccello di fuoco
Wydawca: Ediperiodici
Rok pierwszego wydania: sierpień 1972
Scenariusz: Giorgio Cavedon, Leone Frollo
Grafika: Leone Frollo
Skan wydania niemieckiego: Charles (VintageComix)
Przekład z jęz. francuskiego: Vallaor
Opracowanie graficzne: Vallaor
Opracowanie graficzne okładki niemieckiej edycji: Cyfrowy Baron
Zacznijmy od technikaliów: Podstawą polskiej translacji tomiku jedenastego została edycja niemiecka. Czynnikiem decydującym o jej wyborze była oczywiście jakość skanu, ale istotna okazała się też mniejsza inwazyjność dymków w przestrzeń kadru. Otóż we Francji tłumaczy ponosiła wena, skutkująca większą ilością tekstu, ten zaś domagał się miejsca. Rozdęte na jego potrzeby dymki "pożerały" pewną część tła, a czasami potrafiły włazić na głowę samym bohaterom. Niemieccy wydawcy cechowali się w tym względzie znacznie większym poszanowaniem dla oryginalnych plansz. Aby jednak aż tak naszym zachodnim sąsiadom nie kadzić, wbijając przy tym szpilę Elvifrance (co najwyraźniej weszło mi w nawyk!), muszę zdradzić, że tym razem miałem do nich żal za zmiany poczynione w okładce. Na pozór nic nie można jej zarzucić, stanowi bowiem lustrzane odbicie oryginalnej. Ale właśnie! W wyniku efektu odbicia zmieniony został kierunek ruchu na płótnie, a przy okazji oberwało się kolorystyce - barwy stały się zdecydowanie zimniejsze. Cóż, być może nawet dla autora obrazu te ingerencje były do zaakceptowania, tym niemniej sam staram się kierować zasadą dochowywania jak największej wierności pierwszej, włoskiej edycji. Dlatego też za okładkę posłużyła edycja francuska, zaś wersję niemiecką umieściłem na końcu tomiku - obejrzyjcie i osądźcie sami, która z nich prezentuje się lepiej.
Dobór odpowiedniego wariantu okładki ma tym większe znaczenie, że jest to jeden z nie tak znowu licznych przypadków, gdy Averardo Ciriello utrafił w samo sedno, istny miąższ fabuły. Sięgając po tomik z taką obwolutą, odbiorca ma całkiem konkretne oczekiwania, spodziewając się przeżyć wraz z bohaterami podniebną podróż w latającej machinie. I tym razem nie spotka go zawód, jaki mógł być jego udziałem chociażby przy okazji tomiku czwartego, gdzie na żadnej narysowanej przez Leone Frollo planszy nie dało się uświadczyć odzianej w pelerynę diablicy dokonującej magicznego obrzędu nad zemdloną blondynką. Bądź przy numerze dziewiątym, gdzie triumfująca Lucya trzymała w ręce głowę Saladyna; w rzeczywistości nie miała przecież nic wspólnego z jej odcięciem i nikomu jej później nie prezentowała. Ale tak to już przy procesie powstawania fumetti bywało, że nie znający pełnego zarysu fabuły grafik miał za zadanie zaprojektować kompozycję przede wszystkim atrakcyjną. Jeśli przy okazji jakoś tam nawiązywała do treści komiksu, tym lepiej, nie był to jednak priorytet.
W przypadku Ognistego ptaka zapewne łatwiej było zleceniodawcom sprecyzować główną ideę tomiku, zaś wyobraźnia rysownika sama podsunęła domniemany kształt latającej maszyny, wyprzedzającej o ładnych kilka wieków śmiałe projekty Leonarda Da Vinci. Zresztą, żwawo gestykulujący i spoglądający profetycznym wzrokiem brodacz na przedzie ma w sobie coś ze słynnego renesansowego uczonego. Z pełną premedytacją nawiązali do Leonarda scenarzyści, tworząc postać wyprzedzającego swój czas wizjonera. Imię Ikarus wskazuje natomiast na jego słynnego poprzednika, pierwszego, który ośmielił się wzbić w niebo - terytorium, które mocą tradycji zarezerwowane było dla istot nomen omen niebiańskich. W nawiązaniu do Ikara z miejsca pobrzmiewa fatalistyczna nuta, bowiem jak inaczej mógłby się skończyć jego lot niż bolesnym upadkiem? Ponurej tradycji musi stać się zadość! O ile jednak upadek mitologicznego bohatera do morza mógł pozostać niezauważony nawet przez załogę przepływającego tuż obok statku, a co dopiero przez rybaków, pasterzy i rolników na brzegu (patrz Pieter Bruegel), o tyle upadek Ikarusa będzie miał iście spektakularny wymiar i dokona się w jednym z najbardziej ikonicznych miejsc na kulturalnej mapie Europy. Zdradzać nic więcej nie zamierzam, zapraszam do lektury!
IKARUSOWE LINKI: Okładka portugalska jak zawsze na przekór włoskiej. Tym razem olała sobie jakieś tam latające ustrojstwa, stawiając na kanibalizm! Amator ludzkiego mięsa ostrzy pokrzywione zęby na związaną Luciferę, która istotnie wygląda na wielce apetyczny kąsek. Nie znając języka, podejrzewałem nawet, że przemianowano tomik stosownie do ilustracji. Google Translator rozwiewa jednak wątpliwości: O Pássaro de Fogo to istotnie Ognisty ptak!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz